Kaczyński, 11.12.2016

 

top11-12-2016

 

top11-12-2016-2

 

Kaczyński dostał moralne fory od Sikorskiego

Kaczyński dostał moralne fory od Sikorskiego

Jarosław Kaczyński zbudował swoją potęgę polityczną na śmierci brata, wykorzystał bliźniaka do granic możliwości. Przy tej okazji prezes PiS nie zmienił swoich metod, lecz materiał miał o wiele szlachetniejszy niż zwykle. Gdyby nie katastrofa smoleńska, PiS podzieliłby los koalicjantów z lat 2005-2007 Samoobrony i LPR: śmietnik historii.

Katastrofa wyniosła go na szczyt, z której to wysokości niszczy Polskę. Takie są absurdy historii, które nam wszystkim dają się boleśnie we znaki. Oto Radosław Sikorski nie godzi się, aby być obiektem insynuacji, pomówień, szczucia. Dla Kaczyńskiego są to metody polityczne, ideowe, którymi ponoć się różnimy. W przypadku prezesa jego idee polityczne mylą mu się z cechami charakteru, podejrzanej konduity moralnością.

Sikorski odniósł się tylko do jednej insynuacji z gatunki „zdrady o świcie”. I dobrze. Bo hurtowe oskarżenia jakoś dziwnie są nieskuteczne w prawie. Al Capone nie zaznał krat za liczne zabójstwa, ale za drobnostkę z punktu widzenia egzystencji, za niepłacone podatki.

Sikorski więc z bogatej „twórczości” prezesa wyjął ten „podatek” insynuacji, konkret. Mianowicie z wywiadu sprzed dwóch miesięcy dla Onetu wyjął „plwocinę” prezesa o zdradzie dyplomatycznej, jakoby Sikorski – który w chwili katastrofy pod Smoleńskiej był szefem dyplomacji – odstąpił od uznania miejsca katastrofy za eksterytorialne.

Tym samym „zdrada” w ustach Kaczyńskiego stała się pomówieniem Sikorskiego o niefachowość. Niezależnie od tego, czy Kaczyński zna prawo o eksterytorialności dotyczące katastrofy lotniczej na terenie obcego państwa, zarzucając komuś, że nie dopełnił obowiązku dyplomatyczno-prawnego, sam łamie prawo. Nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem, tym bardziej że Kaczyński miał 6 lat, aby posiąść tę wiedzę. A jeżeli jest się prawnikiem i to z tytułem doktora, możemy powiedzieć, że u Kaczyńskiego obok silnie rozbudowanego ego, równie wielka jest amoralność.

Sikorski więc wystąpił do sądu, aby Kaczyński go przeprosił, bo naruszył jego dobra osobiste: dobre imię, cześć i godność. Sikorski z prezesem postępuje, jak z dzieckiem, chce mu pomóc, bo powszechnie znana jest niesamodzielność życiowa Kaczyńskiego. Otóż Sikorski sformułował akt przeproszenia, które prezes ma opublikować na łamach konkretnych portali internetowych.

W zasadzie były minister spraw zagranicznych jedną rzecz domaga się od Kaczyńskiego, mianowicie ów „podatek” za przeprosiny – prezes PiS ma opłacić z własnej kieszeni, z pensji posła, a nie z budżetu partii, bo to w istocie nasze podatki.

W przeprosinach Sikorskiego widzę dla Kaczyńskiego same pozytywy, najważniejszy z nich jest, iż może oczyścić swoje nieczyste sumienie, a to jest sprawa niebagatelna. Inni muszą nosić worki pokutne, wierzący zaś biegać do spowiedzi, a Kaczyński za niewielki podatek dla mediów może pozbyć się uciążliwości amoralnej. Czy Sikorski nie jest dobrotliwy dla swego wroga? Jest! I w ten sposób winni domagać się pozostali przeprosin od prezesa Kaczyńskiego, acz „pozostali” to całkiem duża gromada osób, obawiam się, że może to być cały naród polski.

Ale warto, bo po takich przeprosinach Kaczyński osiągnie moralny status aniołka. Wierzę, że w prezesie są nieodkryte pokłady jego dobroci. Więc – prezesie – do przodu i alleluja, zwłaszcza że zbliżają się święta Bożego Narodzenia.

Waldemar Mystkowski

kaczynski-dostal

koduj24.pl

 

Kleofas Wieniawa

Sikorski versus Kaczyński. Polacy winni pozwać prezesa PiS

sikorski-pozywa

Jarosław Kaczyński został pozwany przez Radosława Sikorskiego za nieprawdę na temat katastrofy smoleńskiej (constans prezesa), a w szczegolności za to, że Sikorski „dopuścił się zdrady dyplomatycznej cofając notę obejmującą eksterytorialnością miejsce katastrofy smoleńskiej”.

Ta sprawa była wyłożona na komisji sejmowej. Sikorski oczekuje przeprosin od prezesa PiS w formie, którą podał i w mediach, które cytowały Kaczyńskiego.

Przeprosiny mają być na koszt pozwanego, bo do tej pory ten najdroższy szczuj w kraju, korzysta nie ze swojego portfela. Fundują mu podwładni posłowie.

mec-dubois

Adwokatem Sikorskiego jest Jacek Dubois, pochodzący ze sławnego rodu prawników. Naprzeciowko może mieć co najwyżej zdemoralizowanych prawników pokroju Pszczółkowskiego, bądź Przyłębskiej.

Póki co, sądy są jeszcze niezależne, a oprócz tego nie są takie łatwe do spacyfikowania. Wśród elit Kaczyński ma niewielkie wsparcie, tylko tych z kompleksami, co widać choćby po mediach „narodowych”, gdzie przeciętna profesionalizmu ma się tak do normalności, jak całość do 3/4.

Jeżeli przyjąć na wiarę, że badania IQ narodu polskiego rzeczywiście IQ wynosi 100, to elity pisowskie, w tym żurnaliści „narodowi” mają tego ilorazu 75, a przypominam, iż autor „Foresta Gumpa” nadał swemu bohaterowi poziom IQ 72. Pewnie w okolicach osławionego Kononowicza.

I to jest wartość PiS i prezesa Kaczyńskiego, o którym zwykle piszę, iż jest geniuszem taboretu, choć ktoś mi zwrócił uwagę, że staje na wysokościach drabinki z Tesco (taka jego gloria).

Ale w sprawie Sikorski versus Kaczyński jest istotne coś innego, mianowicie ten przykład winien być wskazaniem dla Polaków, aby pozwać tego geniusza taboretu za niszczenie Polski, godności Polaków. Wierzę, że czeka go sprawiedliwy sąd, bo prawo póki co mamy na poziomie, tylko polityka nam się wywróciła ze wspomianego taboretu. A jedną z przyczyn jest nadmiar produkcji jadu w otworze gębowym prezesa PiS. Niewiele postaci w historii Polski postaci zaznało takiej nadprodukcji toksyn, a na pewno nikomu po 1989 roku.

Pisowski poleznyj idiot – Konrad Piasecki

Konrad Piasecki niewiele rozumie, co się wokół niego dzieje. A do tego występuje.

To, że zna nazwiska, świadczy, że je zna, bo każdy głupi potrafi otworzyć telewizor i mamrotać. Nawet nie potrafi językowo uzasadnić „się” (uzasadnienie „się” u E. Stachury), dlaczego takich, a nie innych nazwisk używa.

Po prostu intelektualny leń. Nierób.

 

agnieszka-gozdyra

kleofas-wieniawa

Piasecki, jak „każdy głupi”, otworzył telewizor, świeci swoją twarzą, nie dokształca się. Leń patentowany. Kiedyś takich nazywało się „wyskrobkami”, a to dlatego, że przez nieuwagę żyją.

Taki ktoś nawet pracuje w mediach. I to jedno z okoliczności, iż w Polsce jest tak, jak jest. Doszło do bezprawia, m.in. przez takich poleznych idiot’ów.

Nie został wyskrobany leń. To przez taki ciemny lud żurnalistyczny, jak Piasecki, udało się wbić Polakom paranoję smoleńską.

Piasecki zasiedla kuwetę w „Folwarku zwierząt” Kaczyńskiego. Intelektualny łamaga nawet w internecie szerzy swoje niewyskrobanie. Językowe beztalencie.

Poleznyj idiot. „Narodowyj” Idiot.

 

 

NIEDZIELA, 11 GRUDNIA 2016

Szczerski: Słuchając wypowiedzi Tuska, można odnieść wrażenie, iż on już wie, że będzie zwolniony z pracy

20:48

Szczerski: Słuchając wypowiedzi Tuska, można odnieść wrażenie, iż on już wie, że będzie zwolniony z pracy

Słuchając wypowiedzi samego Donalda Tuska, można odnieść wrażenie, iż on już wie, że będzie zwolniony z pracy. Gdybym mial się zakładać, to kolejnym szefem RE będzie przedstawiciel liberałów. Były lub obecny premier liberał – mówi Krzysztof Szczerski w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.

19:41

Petru: Nie widzę problemu, żeby przejść pod siedzibę PiS-u. Widocznie Neumann się nie wybiera, szkoda

– Nie pamiętam, jaka jest droga przemarszu. Nie widzę problemu, żeby przejść pod siedzibę PiS-u. Widocznie on [Sławomir Neumann] się nie wybiera, szkoda. Nie widzę z tym żadnego problemu, czy mamy iść pod siedzibę PiS czy nie. To jednak partia polityczna i jest symbolem tego wszystkiego, co się dzieje w Polsce. Jeżeli to będzie tylko technicznie możliwe, apeluję o to, żeby być, ale niech on będzie pokojowy – mówił Ryszard Petru w „Gościu Wydarzeń” Polsat News.

19:34

Petru: Wezmę udział w marszu 13 grudnia, pod warunkiem, że to będzie technicznie możliwe. Czyli nie będzie o tej godzinie głosowań

– Wezmę udział [w marszu opozycji], pod warunkiem, że to będzie technicznie możliwe. Czyli nie będzie sytuacji, w której są o tej godzinie głosowania w parlamencie, bo przyzna pani, że to główny obowiązek posła. To dzień, który trzeba uczcić – mówił Ryszard Petru w „Gościu Wydarzeń” Polsat News.

19:30

Petru: Nie zabiegałem o debatę w PE. Data jest niefortunna

Jedna osoba w Polsce organizuje debaty w PE – to wyższa szkoła jazdy. Nie zabiegałem o tą debatę. Polska jest cały czas członkiem UE. W związku z tym nie dziwmy się, że w Europie ludzie są zaskoczeni i przerażeni tym, że chce się wprowadzić zakaz demonstrowania – mówię o pierwotnych propozycjach – czy wsunąć organizacje pozarządowe pod but rządu. Dokładnie takie zmiany były wprowadzone na Węgrzech, a niektóre w Rosji i to budzi przerażeni. Nie dziwię się, że oni chcą debatować – mówił Ryszard Petru w „Gościu Wydarzeń” Polsat News. Jak dodał: – Moim zdaniem data jest niefortunna i gdybym ja tę debatę organizował, to nie 13 grudnia. Uważam, że lepiej byłoby, gdyby odbyła się następnego dnia.

19:25

Petru o 13 grudnia: Paradoks tych czasów polega na tym, że tam, gdzie stało ZOMO, tam stał prokurator Piotrowicz

Jak mówił Ryszard Petru w „Gościu Wydarzeń” Polsat News:

„Będę szanował 13 grudnia. To bardzo smutna data w dziejach polskiej historii, bo Polak stanął naprzeciwko Polaka. Paradoks tych czasów polega na tym, że tam, gdzie stało ZOMO, tam stał prokurator Piotrowicz, który jest w szeregach PiS-u i dobrze by było, żeby uszanował ten 13 grudnia w taki sposób, że powinien podać się do dymisji. Chyba pan marszałek Brudziński zapowiedział konferencję Piotrowicza i spodziewałbym się, że po tych wszystkich rewelacjach medialnych i po tym, jak się okazuje, jak bardzo kłamał, mówiąc, że pomagał, a de facto szkodził i jak dużo wprowadzał nieprawdy w to wszystko i to, co robi jako poseł PiS-u, uważam, że powinien podać się do dymisji z szefowania Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. To byłaby forma szacunku dla tej daty”

300polityka.pl

„Nacjonalizm można zmyć. Europo, weź prysznic!” Mocne przesłania podczas europejskich Oscarów. Na gali nikogo z rządu

lulu, 11.12.2016

Europejskie Nagrody Filmowe. Małgorzata Szumowska odbiera nagrodę publiczności

Europejskie Nagrody Filmowe. Małgorzata Szumowska odbiera nagrodę publiczności (Maciej Kulczynski / ap)

Przeciw nacjonalizmowi, za tolerancją, wolnością i prawdą opowiedzieli się filmowcy na gali Europejskich Nagród Filmowych we Wrocławiu, a prezydent miasta apelował, by Europa „zmyła z siebie” nacjonalizm.

 

Gala Europejskich Nagród Filmowych, potocznie zwanych europejskimi Oscarami, odbyła się w sobotę we Wrocławiu. W Narodowym Forum Muzyki gwiazdy kina. Na czerwonym dywanie m.in. Pierce Brosnan, Perdo Almodovar, Wim Wenders, Małgorzata Szumowska, Daniel Olbrychski. Na sali nikogo z polskiego rządu, nie przyszedł nawet minister kultury Piotr Gliński – relacjonowała dziennikarka wrocławskiej „Gazety Wyborczej”.

Może to i lepiej dla przedstawicieli polskiego rządu. Na pewno mieli by się z pyszna. Galę prowadził Maciej Stuhr, więc nie mogło zabraknąć politycznych aluzji do sytuacji w Polsce.

Jeszcze przed imprezą Stuhr, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, mówił, że „nagrody początkowo zostały zaproponowane Telewizji Polskiej, która miała swoje pomysły i swoich prowadzących”. Europejska Akademia Filmowa chciała jednak Stuhra. Ostatecznie galę pokazała więc TVN.

Nacjonalizm trzeba „zmyć jak pot”

W czasie gali twórcy wstawili się za uchodźcami i wyrażali też obawę przed szerzącym się w Europie nacjonalizmem. Mówił o nim też Rafał Dutkiewicz, prezydent Wrocławia.

Nacjonalizm jest jak pot, który płynie po ciele, ale można go zmyć. Europo, weź prysznic!

– powiedział.

Reżyserka Małgorzata Szumowska, podczas odbierania nagrody publiczności, wykrzyknęła:

Tak! Polska jest częścią Europy!

„Yes, Poland is part of Europe!” screams Małgorzata Szumowska while accepting the EFA People’s Choice Award!

Holland: Muszę ratować świat

Wśród licznych politycznych akcentów mocno wybrzmiało wystąpienie Agnieszki Holland, która przemówiła z telebimu, siedząc w scenografii przypominającej gabinet prezydenta USA.

Chciałabym być z wami, ale mam inny, nie cierpiący zwłoki obowiązek. Muszę ratować świat. Nie wyjdę z gabinetu owalnego, dopóki nie powrócą pokój i tolerancja. Rok 2016 był rokiem pełnym niepokojów, mroczny wiatr zmian, który powiał w Ameryce spowodował, że gabinet owalny zajmuje teraz sami wiecie, kto. Wiatr ten dotarł również do naszych krajów, tak więc siedząc w najważniejszym fotelu na świecie niniejszym przypominam wszystkim filmowcom, że nasza praca stała się jeszcze ważniejsza, nasza praca, rzemiosło, sztuka, mogą zmienić świat na lepsze. W świecie postprawdy i niepewności możemy próbować głosić prawdę. Do dzieła

– zachęcała Holland, która wyreżyserowała 2 odcinki serialu „House of Cards”. Jego bohaterem jest bezwzględny, walczący o prezydenturę polityk (w tej roli Kevin Spacey).

Brosnan o misji filmowców

O misji filmowców mówił Pierce Brosnan, słynny filmowy Bond, który otrzymał nagrodę za europejski wkład w światową kinematografię.

Musimy być teraz razem jako filmowcy, by uchwycić sens tego, co dzieje się obecnie w naszych krajach. Cokolwiek robią politycy w waszych krajach, bądźcie wierni sobie. Róbcie wolne filmy

– apelował.

Pussy Riot z poruszającym apelem

Maria Alochina z Pussy Riot, która była skazana na 2 lata więzienia za odśpiewanie w moskiewskim soborze piosenki przeciwko Putinowi, przypomniała o Olegu Sencowie. Ukraiński reżyser został oskarżony o bycie członkiem terrorystycznej organizacji na Krymie i skazany na 20 lat łagru. Nie przyznał się do zarzutów i dowodził, że mają tło polityczne. Wstawiały się za nim m.in. władze w Kijowie, Amnesty International oraz filmowcy – także polscy.

– Jest teraz na Syberii, w Jakucku, 10 tys. km stąd. Jest tam – 42 st. C. Jest naprawdę zimno. Oleg ma dwójkę dzieci, ma 40 lat… 20 lat w rosyjskim więzieniu w praktyce oznacza śmierć – opisywała łamiącym się głosem Alochina.

Wierzę, że wspólnota jest silniejsza niż każdy rząd, ponieważ nie ma granic. Jako wspólnota możemy zmieniać świat

– powiedziała. Poprosiła wszystkich o wstawiennictwo za Olegiem.

„Nie wspominać o polskim rządzie”

Były też nawiązania do sytuacji w Polsce. W pewnym momencie Maja Ostaszewska udała, że zapomniała kartki z listą nagrodzonych. Stuhr pospieszył jej z pomocą, podając swoją.

Nie wspominać o polskim rządzie. Maciek, to nie to!

– zakrzyknęła aktorka.

Później Stuhr musiał naprawdę ratować sytuację, gdy nagrodę za scenografię odebrała nie ta osoba. Zamieszanie spowodowała kobieta, która weszła na scenę i wzięła statuetkę zamiast Alice Normington. Kiedy Normington zgłosiła sprzeciw, Stuhr próbował rozładować sytuację słowami:

Tutaj w Polsce każda kobieta może wejść na scenę, kiedy chce. To jej prawo.

Widzowie byli zachwyceni występem Stuhra. Zobacz najlepsze momenty >>>

Całą galę można obejrzeć TUTAJ >>>

 

gazeta.pl

Czy Kaczyński przeprosi za mówienie nieprawdy o Sikorskim? Mecenas Dubois: Liczę na to, że zachowa się racjonalnie

Zdaniem mec. Jacka Dubois poseł Jarosław Kaczyński świadomie mówi nieprawdę nt. Sikorskiego.
Zdaniem mec. Jacka Dubois poseł Jarosław Kaczyński świadomie mówi nieprawdę nt. Sikorskiego. fot. Przemek Wierzchowski

Radosław Sikorski poinformował o tym, że pozwał Jarosława Kaczyńskiego za stwierdzenie, jakoby dopuścił się zdrady dyplomatycznej cofając notę obejmującą eksterytorialnością miejsce katastrofy smoleńskiej. Pełnomocnik Sikorskiego, mec. Jacek Dubois, mówi w rozmowie z naTemat, że nie było ani noty, ani jej cofnięcia, a poseł Kaczyński świadomie mówi nieprawdę.

Czy Radosław Sikorski cofnął notę dyplomatyczną ws. eksterytorialności miejsca katastrofy smoleńskiej?

Mecenas Jacek Dubois: Nie. Nie było takiej noty. Cała historia jest wyimaginowana od początku, do końca.

Czyli poseł Kaczyński utrzymuje, że ówczesny minister spraw zagranicznych cofnął dokument, którego nigdy nie było?

Tak. Pan Jarosław Kaczyński świadomie mówi nieprawdę o Radosławie Sikorskim i narusza w ten sposób jego dobra osobiste.

A co z wolnością słowa?

Wolność słowa nie polega na wolności do mówienia nieprawdy. Można się różnić w ocenie danego faktu, ale nie można mówić nieprawdy na czyjś temat.

Skąd ta pewność, że Jarosław Kaczyński świadomie rozpowszechnia nieprawdę?

Bo był obecny na posiedzeniu Sejmu, podczas którego sprawa została wyjaśniona. O wyjaśnienia wystąpiła zresztą posłanka jego partii, Jolanta Szczypińska. Jarosław Kaczyński wie, że to co zarzuca mojemu klientowi jest nieprawdą. Co więcej prezes PiS twierdzi, że mój klient popełnił przestępstwo, bo zdrada dyplomatyczna jest przestępstwem. A przecież Jarosław Kaczyński ma wykształcenie prawnicze i dobrze wie o tym, że nie można tak robić ze względu na domniemanie niewinności.

Jeśli tak się sprawy mają, to dlaczego nie powie pan po prostu, że Jarosław Kaczyński kłamie? Zamiast tego używa pan określenia „mówienie nieprawdy”.

Jak większość prawników staram się być wstrzemięźliwy, stąd mniej zdecydowany język niż ten, którym posługują się np. publicyści czy politycy.

Jak pan myśli, kiedy dojdzie do pierwszej rozprawy Sikorski – Kaczyński?

Mam nadzieję, że do niej nie dojdzie.

Jak to?

Pozwany może ustosunkować się do pozwu i pójść na ugodę zanim sprawa trafi na wokandę. Jarosław Kaczyński może po prostu przeprosić za mówienie nieprawdy i sprawy nie będzie.

Myśli pan, że to prawdopodobne?

Nie chcę oceniać prawdopodobieństwa. Mówię tylko, że Jarosław Kaczyński ma taką możliwość.

mec-dubois

naTemat.pl

michal-protaziuk

Sikorski pozywa Kaczyńskiego za Smoleńsk. Chce, żeby poseł PiS przeprosił go na własny koszt, ale to nie koniec żądań

Radosław Sikorski pozywa Jarosława Kaczyńskiego.
Radosław Sikorski pozywa Jarosława Kaczyńskiego. Fot. Sławomir Kamiński, Łukasz Krajewski/AG

Stało się. Radosław Sikorski pozwał Jarosława Kaczyńskiego do sądu. Były minister domaga się od prezesa PiS opublikowania na własny koszt, na łamach prasy przeprosin za słowa o zdradzie dyplomatycznej w związku ze Smoleńskiem.

Opublikowane w internecie przeprosiny oraz 30 tys. złotych odszkodowania na Fundację Dla Polski, założonej m.in. przez Bronisława Geremka. Tego od Jarosława Kaczyńskiego domaga się Radosław Sikorski, któremu prezes Prawa i Sprawiedliwości zarzucił zdradę dyplomatyczną po katastrofie smoleńskiej.

TREŚĆ PRZEPROSIN, KTÓRYCH DOMAGA SIĘ SIKORSKI

Pozew przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu

„W związku z udzielonymi przeze mnie wywiadami dla http://www.onet.pl oraz Polskiej Agencji Prasowej, przepraszam Pana Radosława Sikorskiego za podanie nieprawdziwych informacji, jakoby pełniąc funkcję Ministra Spraw Zagranicznych cofnął notę dyplomatyczną w sprawie uznania miejsca katastrofy smoleńskiej za eksterytorialne i dopuścił się zdrady dyplomatycznej. Swoją wypowiedzią naruszyłem dobra osobiste Pana Radosława Sikorskiego w postaci dobrego imienia, czci oraz godności. Jarosław Kaczyński”. Czytaj więcej

Przeprosiny miałyby znaleźć się na koszt Kaczyńskiego na stronach Onetu, „Gazety Prawnej, „Pulsu Biznesu” i w depeszy PAP, a więc tam gdzie publikowano opinie prezesa PiS na temat Sikorskiego.

Słowa padły 12 października 2016 r. w wywiadzie udzielonym Polskiej Agencji Prasowej. Kaczyński wypowiadał się na tematy związane z aktualną sytuacją polityczną w Polsce, oraz na temat kolejnej rocznicy tragedii w Smoleńsku.

Kaczyński stwierdził, że nie posiada pełnej wiedzy o działaniach PO przeciwko prezydentowi, ale informacje, które do niego dotarły wskazują na taki przebieg rzeczy. Przypomniał też o sprawie wystąpienia zgodnie z prawem międzynarodowym zastępcy ambasadora Piotra Marciniaka do władz rosyjskich o eksterytorialność terenu, gdzie doszło do katastrofy

– Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zdecydował się wycofać z tej decyzji. To bardzo poważna sprawa. Trudno sądzić, żeby została podjęta bez wiedzy i zgody premiera Donalda Tuska. Jest mnóstwo rzeczy, o których do tej pory nie wiedzieliśmy – stwierdził Kaczyński.

W październiku Kaczyński udzielił wywiadu Onetowi, w którym również mówił o sprawie eksterytorialności miejsca katastrofy. Dziennikarze zapytali go o konkretne zarzuty przeciwko Tuskowi.

– Wiceambasador w Moskwie Piotr Marciniak złożył notę w sprawie eksterytorialności miejsca katastrofy. Następnie polecono mu ją wycofać. To było posunięcie wykonane na polecenie Radosława Sikorskiego, ale czy bez wiedzy Tuska? Tu już jest bardzo poważny przepis kodeksu karnego, zdrada dyplomatyczna – przekonywał Kaczyński. Teraz spotka się z Sikorskim w sądzie.

sikorski-pozywa

naTemat.pl

Skoki narciarskie. Polskie Lillehammer. Stoch wygrał przed Kotem

Dariusz Wołowski, 11 grudnia 2016

Kamil Stoch, Maciej Kot i Dawid Kubacki po zwycięstwie w pucharowych zawodach w Lillehammer

Kamil Stoch, Maciej Kot i Dawid Kubacki po zwycięstwie w pucharowych zawodach w Lillehammer (NTB SCANPIX / REUTERS)

Kamil Stoch pierwszy, Maciej Kot drugi. To był wspaniały konkurs polskich skoczków w norweskim Lillehammer.

Przed nimi na olimpijskiej skoczni nie wygrał żaden Polak. Nawet Adam Małysz nigdy nie był tu wyżej niż na trzeciej pozycji. I wreszcie niewygodny dla polskich skoczków obiekt został odczarowany. Kilkukrotnie. Kamil Stoch wygrał 16. raz w karierze zawody Pucharu Świata. Po raz pierwszy od 30 stycznia 2015 roku w Willingen. Dwukrotny mistrz olimpijski czekał prawie dwa lata. Maciej Kot czekał całą karierę na miejsce na podium. I w niedzielę się udało. To dla niego życiowy wynik.

Nawet Adam Małysz nigdy nie był tu wyżej niż na trzeciej pozycji

– Szacunek dla Kamila, bo skakał z bólem. Niejeden na jego miejscu by się wycofał – powiedział Maciej Kot po sobotnim konkursie w Lillehammer. Stoch zapłacił za swój wspaniały lot w piątkowych kwalifikacjach. Lecąc na 144 m dwukrotny mistrz igrzysk w Soczi nie zrezygnował z lądowania telemarkiem. Nadwerężył przy tym kolano, ból postawił jego sobotni start pod znakiem zapytania. Praca fizjoterapeuty, konsultacje z lekarzem sprawiły, że Polak zdecydował się skakać. I skakał skutecznie. Wylądował na czwartym miejscu. Po czym uraz kolana pokrywał uśmiechem. – Dobrze, że w konkursie nie poleciałem tak daleko, jak podczas kwalifikacji, bo znów lądowanie byłoby bolesne – powiedział, zaznaczając, że żartuje. Ale to nie był do końca żart. Polak był jedynym skoczkiem zdolnym rzucić wyzwanie 17-letniemu fenomenowi ze Słowenii. Domen Prevc wygrał sobotni konkurs, deklasując rywali, jako jedyny przekraczał granicę 140 metrów, ale i tak miał skoki krótsze niż Stoch w kwalifikacjach. W sobotnim konkursie Polak musiał uważać na kolano. W niedzielnym już nie.

Wspaniały lot na 134 metry w trudnych warunkach wietrznych dał Polakowi prowadzenie po pierwszej serii. Wiatr tym razem przeszkadzał skoczkom, dlatego drugi był Jurij Tepes, który słabo spisywał się we wcześniejszych konkursach. Nad Domenem Prevcem Polak miał 9 pkt przewagi. Tradycyjnie piąty był Maciej Kot, dla którego to miejsce wydaje się zarezerwowane. Piąty był w sobotę, piąty w Kuusamo i w Klingenthal. Nigdy w Pucharze Świata nie zajął wyższej pozycji. W Lillehammer była na to ogromna szansa. Do podium tracił po pierwszej serii 3,5 pkt. Do drugiej serii awansowali wszyscy Polacy: Dawid Kubacki, Piotr Żyła, Aleksander Zniszczoł i Stefan Hula. Klemens Murańka przepadł już w kwalifikacjach.

W drugiej serii zdyskwalifikowano Żyłę za nieprawidłowy kombinezon.

Kot awansował z piątego miejsca na drugie. Stoch utrzymał pozycję lidera.

Wyniki konkursu

Fot. FIS

 podwojna

wyborcza.pl

 

Aleksander Smolar: Rządy Kaczyńskiego to zinstytucjonalizowana podejrzliwość

Maciej Stasiński, 09 grudnia 2016

Ilustracja Jacek Gawłowski

PiS daje katastrofalne odpowiedzi, ale pytania stawia celne: o sprawiedliwość, o solidarność, o elity odklejone od społeczeństwa. Z Aleksandrem Smolarem* rozmawia Maciej Stasiński.

MACIEJ STASIŃSKI: W kolebce liberalnej demokracji wygrał przywódca buntu przeciwko elitom, a jednocześnie rasista, narcyz, brutal, ignorant, hochsztapler i oszust. Czy to już zmierzch Zachodu?

ALEKSANDER SMOLAR: Pomińmy cechy osobiste, mówmy o głębszych procesach. Od końca zimnej wojny system międzynarodowy, który ukształtował się po wojnie pod dominującym wpływem Ameryki, ulega przyśpieszonym zmianom. Najpierw podważyło go trzęsienie ziemi w 1989 r. i upadek ZSRR, potem – globalizacja, która doprowadziła do niezwykłego awansu Chin, Indii i wielu innych państw Południa, a następnie kryzys w 2008 r., którego skutki do dzisiaj nie zostały przezwyciężone.

Trumpizm ma wymiar zewnętrzny i wewnętrzny. Ten pierwszy to wycofywanie się Ameryki z roli gwaranta ładu międzynarodowego i negocjowanie warunków jej dobrostanu z przyjaciółmi i wrogami. Tylko terroryzm islamski jest traktowany jako prawdziwe zagrożenie dla USA. Ale trumpizm to również lokalna wersja populizmu, buntu przeciwko ładowi wewnętrznemu, w którym globalizacja i skrajny liberalizm ekonomiczny wywołały degradację materialną i statusową dużej części ludności białej – niższej klasy średniej i robotników. Są w tym buncie przeciwko obcym na zewnątrz i innym próba ratowania świata już nieistniejącego i triumf nostalgii.

Sławomir Sierakowski: Trump się nie da oswoić

Globalizacja to podstawowy proces, który tłumaczy kryzys demokracji i pojawienie się takich zjawisk, jak Trump i Brexit, Orbán, Kaczyński czy Marine Le Pen. Globalizacja oznacza m.in. osłabienie państw narodowych. W Polsce odpowiedzialność zrzuca się na Unię, która coś nam każe, ale w Unii i na świecie to neoliberalna rewolucja, która wyzwoliła gospodarkę spod kontroli państw narodowych, odpowiada za zjawiska kryzysowe. Brak refleksji nad skutkami globalizacji pokazuje naszą peryferyjność.

Już w 1993 r. Jean-Marie Guéhenno, późniejszy zastępca sekretarza generalnego ONZ, napisał książkę „Koniec demokracji?”, którą po angielsku i niemiecku zatytułowano: „Koniec państwa narodowego?”. To podmienienie tytułu wskazuje na bliskość obu procesów. Wczoraj mieliśmy Brexit, dzisiaj mamy Trumpa. Trzęsienie ziemi w dwóch krajach, które uchodziły za wzór nowoczesnej demokracji.

Andrzej Lubowski: Granice i cena szaleństwa

Czy to nie jest takie „teraz, k…, my” w skali powszechnej? Won z tymi, którzy rządzili dotąd? Precz z regułami równości, tolerancji i praworządności?

– Tego, co widzieliśmy w USA, w Wielkiej Brytanii czy przed rokiem w Polsce, nie można traktować jako wyniku manipulowania emocjami społecznymi przez kontrelity prące do władzy. Chodzi o realne problemy milionów ludzi, nawet jeżeli uznajemy, że wybory dokonane wskutek tego buntu mas nie stanowią dobrej odpowiedzi. Współodpowiedzialność ciąży również na tych siłach politycznych, które nie potrafiły rozpoznać zagrożenia i zaproponować odpowiedzi.

Jak się dalej potoczy ten bunt przeciw elitom i skutkom globalizacji, skoro państwo narodowe nie jest rozwiązaniem?

– Odpowiedzią w Europie jest poszukiwanie nowej równowagi między procesami globalnymi, Unią i państwami członkowskimi. To, co obecnie się dzieje, potwierdza wielką rolę państw narodowych w zapewnieniu równowagi wewnętrznej, ale również w zaspokajaniu ludziom poczucia przynależności i sensu. W centrum musi stanąć człowiek.

Unia przekonuje, że nadal jest potrzebna

Mówi pan jak papież Franciszek.

– Pochlebia mi pan. W utożsamianiu się z własnym państwem, językiem, kulturą tkwi wielki pozytywny potencjał, nawet jeśli wiele spraw wymaga ponadnarodowych rozwiązań. Siła wspólnoty tkwiąca w poczuciu godności i tożsamości nie jest obciążeniem, lecz stanowi ważny ludzki kapitał.

Powrót nacjonalizmów jest niepokojący, ale trzeba widzieć, że dziś mają one przede wszystkim defensywny charakter. Brak im ekspansywności i wymiaru sekularnych religii, które spowodowały wiele nieszczęść ubiegłego wieku. Między innymi dlatego, że dzisiaj na wiele podstawowych problemów – bezpieczeństwa, przyśpieszenia wzrostu gospodarczego, masowej migracji – nie ma już odpowiedzi w wymiarze narodowym. Nacjonalizmy mają mało paliwa.

Nacjonalizm w Europie

Ale Europę mogą rozerwać. Póki to robią Polacy, Węgrzy czy Duńczycy, to jeszcze nie klęska. Ale co będzie, jeśli śladem innych Niemcy zapragną Niemiec dla Niemców?

– To mało prawdopodobne. Niemcy bardzo korzystają na Unii w sensie gospodarczym, ale inne czynniki są jeszcze ważniejsze. Niemcy są świadome, że odpowiadają w bardzo dużym stopniu za tragedie XX wieku. Unia pozwala im na pokojowe współistnienie. Niemcy są jak Guliwer spętany tysiącem nici przez Liliputów. Zerwanie europejskiego ładu wywołałoby wzrost poczucia zagrożenia w wielu narodach, zdestabilizowałoby Europę, a więc również Niemcy.

Istnieje jeszcze coś, co przemawia przeciw odwracaniu się Niemiec od Europy. Dziś jest czas nowych imperiów, potęg demograficznych i gospodarczych: USA, Chiny, Indie, może Brazylia, Rosja… Niemcy wiedzą, że sami nie podołają tej konkurencji. Henry Kissinger pisał, że „Niemcy są za duże na Europę, ale za małe na świat”.

Zniknięcie Unii wydaje mi się więc wykluczone. Ale jej dramatyczne skurczenie, nawet do kilkunastu państw głębiej się integrujących, jest jak najbardziej możliwe. Dziś główna do tego przeszkoda to stan Francji i Włoch. Proces ten może jednak ulec przyśpieszeniu po przyszłorocznych wyborach w Niemczech i Francji. Rekonstrukcja Unii może potrwać nawet 10-20 lat, ale też Brexit i wybór Trumpa mogą ten proces przyśpieszyć. Już widać intensyfikację unijnych rozmów na temat wspólnoty obronnej, aby częściowo przynajmniej uniezależnić się od Waszyngtonu.

W tych warunkach rządy PiS to nieuchronna marginalizacja Polski. Ale aspiracje Polaków nie osłabną. Europa pozostanie punktem odniesienia i nadziei na awans cywilizacyjny.

Polska traci przyjaciół w Europie

To łagodna krytyka. Przecież to zakrawa na ustrój wodzowski. Kaczyński od dawna do tego dążył, tylko myśmy nie słuchali.

– Trudno zaprzeczyć, że Kaczyński podważa zasady liberalnej demokracji, ale unikałbym porównywania go – co słychać tu i ówdzie – do Hitlera, Stalina czy nawet Putina. W Rosji nie ma pluralizmu politycznego, wolności zgromadzeń, pluralizm informacyjny jest marginalny, ludzi wsadza się arbitralnie do więzienia, morduje się dziennikarzy. Jesteśmy od tego bardzo daleko. Takie porównania tylko osłabiają siłę argumentów krytyków rządów PiS. Jak mawiał Talleyrand: „To, co przesadne, nie ma znaczenia”.

Polska bez Europy, Europa bez Polski

Adam Michnik przypomina swoje ostrzeżenia z początku lat 90. przed radykalizmem i anachronizmem polskiej prawicy. Można oczywiście mówić, że po 26 latach sprawdzają się ówczesne przepowiednie, tyle że w międzyczasie zmieniły się cały świat i Europa. W bilansie tych lat oprócz wielkich dokonań są zaniechania. Mówiąc nieco żartobliwie: nawet zepsuty zegarek pokazuje dobrą godzinę dwa razy na dobę.

Kiedy pracowałem dla premiera Tadeusza Mazowieckiego, analizy Kaczyńskiego wydawały mi się często bliskie, chociaż nie podzielałem jego wyborów politycznych.

Postawa braci Kaczyńskich nie odróżniała ich wówczas w istotny sposób od głównego nurtu transformacji. Byli za takim samym modelem przemian, za podążaniem w stronę Zachodu, za demokracją przedstawicielską, rynkiem i państwem świeckim. Różniły ich ambicje ludzi młodszych, mniej znanych i mniej doświadczonych politycznie oraz wola radykalnego przyśpieszenia przemian. Uważali, że bolesne zmiany mogą zostać przez społeczeństwo odrzucone, bo najwyższą cenę płacili robotnicy wielkich zakładów przemysłowych. Kaczyński sądził, że ludziom trzeba przywrócić poczucie sensu i godności, które tracili wraz z utratą pracy, kiedy byli degradowani społecznie, biczowani określeniami typu „homo sovieticus”. Dla nich tylko wyraźne wskazanie odpowiedzialnych za upadek kraju mogło przywrócić poczucie sprawiedliwości. Lustracja miała być takim narzędziem.

Ich oceny okazały się fałszywe. Polska przebrnęła przez dolinę łez bez większych konfliktów i szybciej niż inne kraje regionu. Ale też, choć wiemy, że w ówczesnych warunkach nie mieliśmy alternatywy, należy na nowo sporządzić bilans, żeby zrozumieć źródła obecnej sytuacji i znajdować lepsze odpowiedzi na przyszłość.

To odległe dzieje. Ja mam bardziej na myśli ostatnie dziesięć lat, poczynając od pierwszego rządu PiS w latach 2005-07.

– Nie ulega wątpliwości, że wówczas już odwracał się od nowoczesnej demokracji opartej na równowadze demokratycznych metod wyłaniania władzy i liberalnych zabezpieczeń, aby nie dopuścić do tyranii większości. Kaczyński skarżył się na imposybilizm, na niemożność skutecznej polityki przy ograniczeniach prawnych i instytucjonalnych. Walczył z Trybunałem Konstytucyjnym, Narodowym Bankiem Polskim i niezależnymi mediami. Nie wspominam już o nadużyciach Ziobry i Kamińskiego.

Gdy mowa o PiS w opozycji, to przypomnę, że sam systematycznie krytykowałem rząd Donalda Tuska. Owszem, jego wielką zaletą było to, że był anty-PiS, dbał o respektowanie zasad państwa prawa, prowadził rozsądną politykę zagraniczną. Ale to były rządy zachowawcze i oportunistyczne. Polegały na tym, by – o ile to możliwe – nic nie zmieniać. To było niebezpieczne tracenie wielkich szans rozwojowych. Platforma nie była w stanie pokazać ludziom sensu własnych działań. Tusk mówił najpierw, że chciałby zostać zapamiętany jako twórca „orlików”. Później, że jako „fajny gościu”. To było oczywiście autoironiczne, ja to u niego nawet lubiłem, ale zdradzało straszliwą pustkę ideową.

Gdy sondaże zaczęły premiera niepokoić, zaprosił na długie rozmowy kilka osób. Byli poza mną Edmund Wnuk-Lipiński, Andrzej Rychard, Paweł Śpiewak, Bartłomiej Sienkiewicz, Paweł Marczewski oraz najbliżsi współpracownicy premiera. W istocie Tusk nas pytał: „Co robić?”.

Powiedziałem: „Donald, jesteśmy tu w roli doradców. Musisz powiedzieć nam, jakie są twoje cele, my spróbujemy wtedy odpowiedzieć, jakie środki są najlepsze”. Tusk odpowiedział: „Jak zakładaliśmy KLD, wiedziałem, jaki jest nasz cel. W 2007 r., gdy dążyliśmy do tego, żeby PiS pozbawić władzy, też wiedziałem. Dziś nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie”.

Kokietował szczerością aż do bólu, ale na mnie ta odpowiedź zrobiła wstrząsające wrażenie. Czy może dziwić, że z owych ośmiu lat społeczeństwo zapamiętało przede wszystkim ciepłą wodę oraz „zieloną wyspę”?

Koniec demokracji liberalnej, koniec podziału władz? Tego chcą Polacy? Co im daje Jarosław Kaczyński?

– Najkrócej: zaproponował wspólnotę, wrażliwość na los słabszych oraz radykalną politykę redystrybucyjną.

Przedtem skrajny indywidualizm, ambicje i kreatywność jednostki zapewniać miały postęp indywidualny i zbiorowy. Ten model obowiązywał zresztą w całym zachodnim świecie. Podważył go kryzys roku 2008. Nawet jeżeli dotarł do nas w złagodzonej wersji, to świadomość globalnego trzęsienia ziemi była i u nas obecna. Przyszło pokolenie lęku o przyszłość, pokolenie, które wie, że jeżeli nie wyjedzie, to będzie żyło gorzej niż poprzednie. Okazało się, że nie jest tak, że każdy jest kowalem własnego losu.

Skutkiem był odwrót od indywidualizmu i powrót myślenia wspólnotowego. A w tej dziedzinie prawica ma zdecydowaną wyższość nad centrum i lewicą. Bo odwołuje się do prostych wartości: naród i wiara, które budują poczucie wspólnoty, równości i godności. Jako Polacy i jako chrześcijanie jesteśmy równi.

A jako obywatele?

– W czasie kryzysu demokracji odwoływanie się do wspólnoty obywateli ma bardzo słabą moc integrującą. Również państwo opiekuńcze przechodzi wszędzie kryzys i słabo integruje społeczeństwa. Na dodatek agresja Rosji wobec Ukrainy budzi uzasadnione obawy. Dominuje niepewność losu. Stąd siła prostego patriotyzmu.

Ale liczby nie kłamały. Polacy rok temu byli zadowoleni ze swojego losu.

– Oczywiście, pod rządami PO Polska dokonała poważnego postępu. Jego źródła były w reformach prowadzonych od 1989 r., w masowej pomocy unijnej, w możliwości dewaluacji złotego w stosunku do euro i utrzymania eksportu na rynek niemiecki. PO przypisywała te osiągnięcia sobie, ale tak czyni każda władza. Polacy byli świadomi sukcesów, o czym świadczyły wskaźniki zadowolenia i pozytywnej oceny transformacji.

Tylko że o sukcesach się zapomina, stają się naturalne i oczywiste. Na pierwszy plan przebijały się lęki, znudzenie tymi, którzy rządzą od lat, oraz narastające objawy arogancji i moralnego liberalizmu władzy. W sławnych taśmach nie było nic specjalnego, ale współtworzyły atmosferę dekadencji.

Do tego doszedł oczywiście szok Smoleńska. Wróciły archetypy polskich wzorów przeżywania tragedii, tradycyjne formy żałoby. Niepopularny prezydent został wyniesiony do rangi narodowego bohatera. Towarzyszyły temu coraz bardziej ekstrawaganckie teorie spiskowe. Naprzeciw tej Polski stała druga, również sparaliżowana tragedią, ale coraz bardziej przerażona na widok formowania się narodowo-religijnej sekty smoleńskiej. Dostrzegała absurdalność dramatu, nieodpowiedzialność ludzi, którzy podjęli decyzję o lądowaniu w skrajnie niesprzyjających warunkach.

Z traumą smoleńską powróciła więź wspólnoty historycznej, która ucierpiała w PRL i w czasach transformacji. Zbiegły się: nasza tradycja katolicka, narodowa, romantyczna, powstańcza oraz narastająca w całym świecie zachodnim rewolta mas przeciw elitom, kryzysowi państwa narodowego i globalizacji.

Lewica i liberałowie mówią: „My też jesteśmy patriotami”, i to oczywiście prawda według normalnych standardów. Ale taki patriotyzm nie może konkurować z PiS-owskim. Patriotyzm PiS-owski nie jest indywidualnym wyborem, wyrazem stosunku do wspólnoty narodowej i własnego państwa, uznaniem obowiązków, wyrazem gotowości przyjęcia całej spuścizny narodowej, tej wielkiej i tej, której należy się wstydzić. Ten patriotyzm to totalna identyfikacja i gloryfikacja wspólnoty, uznanie jej wyższości nad wolnością i wyborami jednostki. Potrafi nadawać sens życiu ludzi zagubionych w nowoczesności.

Ale PiS to nie patriotyczny bunt ludu. To projekt innego ustroju, autorytarnego, protofaszystowskiego, być może Katolickiego Państwa Narodu Polskiego.

– Znów powtórzę: „To, co przesadne, nie ma znaczenia”. Pojęcie nieliberalnej demokracji nie jest nowe, w negatywnym znaczeniu spopularyzował je już niemal dwie dekady temu amerykański pisarz polityczny Fareed Zakaria. Półtora roku temu Viktor Orbán potraktował to jako pozytywny model i posłużył się przykładami Rosji, Chin i Turcji. Kaczyński, kiedy mówił dziesięć lat temu o imposybilizmie, miał na myśli to samo: że nie można rządzić, kiedy różne instytucje, prawo czy „korporacje”, jak nazywał środowiska zawodowe, które posiadały prestiż i swoją „miękką siłą” ograniczały rządzących. Tylko że ten imposybilizm jest istotą demokracji liberalnej! James Madison, jeden z twórców konstytucji Stanów Zjednoczonych, dowodził, że niebezpieczne, choć naturalne skłonności ludzi władzy wymagają rozbudowanego systemu kontroli wzajemnej instytucji państwa.

Teraz Kaczyński ma całą władzę i doświadczenie, jak nie popełniać błędów…

– Zgoda. Zaatakował sam rdzeń demokracji liberalnej: Trybunał Konstytucyjny, instytucję dbającą o jakość prawa, żeby móc bez większości konstytucyjnej zmieniać ustrój państwa. W tym samym kierunku prowadzą likwidacja służby cywilnej i masowy awans Misiewiczów bez kompetencji, ale dyspozycyjnych. PiS przejął media publiczne, wycofując reklamy, naciska na media prywatne, upolitycznia prokuraturę i szykuje się do zamachu na sądy. Poprzez politykę historyczną, kulturalną i reformę edukacji chce wychować Nowego Polaka – katolika i patriotę. Ministrowie Gliński i Gowin dają pieniądze „ideowo słusznym”. Poza wykreowaniem własnych elit politycznych władza dąży do stworzenia własnej kultury i własnego życia intelektualnego. Nawet własnego świata organizacji pozarządowych!

Są tu oczywiste elementy autorytarne, mimo to nie sądzę, żeby należało zrównywać Kaczyńskiego z Putinem.

Dlaczego? Przecież kierunek ten sam…

– Można przed Pałacem Kultury postawić drogowskaz wskazujący biegun północny, ale to nie znaczy, że wszyscy, którzy idą na północ, zmierzają ku biegunowi! Polska to ciągle kraj bogatego pluralizmu politycznego, pluralizmu mediów, pluralizmu intelektualnego i kulturalnego, w którym w istocie dominują środowiska wobec władz opozycyjne. A słabość opozycji w małym stopniu jest winą Kaczyńskiego.

Na pewno PiS z pomocą poważnej części Kościoła może zepchnąć Polskę z głównego cywilizacyjnego traktu. Ale wiara w stworzenie nowej hierarchii społecznej, alternatywnych elit jest utopią. Prędzej zrodzi chaos niż dyktaturę. Mówiłem o tym już przed dziesięciu laty, a dzisiaj wszyscy to widzą w resorcie edukacji, w Ministerstwie Obrony Narodowej, w nominacjach w sektorze publicznym…

Kaczyński ma anachroniczną wizję państwa. Nie docenia instytucji, wierzy w swoją wolę mocy i we własnych nominatów. No i w aparat kontroli i represji. Kadry ponad wszystko! Rządy Kaczyńskiego to zinstytucjonalizowana podejrzliwość, zaprzeczenie tego, czego wymaga dzisiejszy świat. Zgadzam się z Ludwikiem Dornem, że tej władzy nie uda się zapanować nad fragmentaryzacją instytucji państwowych i warcholstwem różnych książąt w administracji.

Nie lubi pan putinizmu, faszyzmu, ale jakiejś nazwy musimy używać.

– Dlaczego nie mówić o kontrrewolucji, jak czynili to sam Naczelnik i jego partner Viktor Orbán? Amerykański filozof polityki Mark Lilla pisał ostatnio, że po długiej dominacji myśli oświeceniowej i rewolucyjnej nadszedł czas reakcji. Taka reakcyjność nie ma nic wspólnego z konserwatyzmem, jest radykalna i utopijna, tak samo jak myśl rewolucyjna, chociaż patrzy w innym kierunku, wstecz. Polska przeżywa dramatyczny regres w języku, myśli, bogactwie kapitału społecznego i instytucjach. Ponosimy ciężkie straty w reputacji i możliwościach wywierania wpływu na otoczenie w Europie. Brak zaproszenia dla naszych władz na pożegnanie Obamy do Berlina czy niedawny list ministrów obrony Niemiec i Francji, w którym padają słowa o dużym kroku w tył, jasno to pokazują. Nawet w Grupie Wyszehradzkiej pukają się w czoło, gdy nasz rząd antagonizuje Brukselę, Berlin i Paryż. Zresztą Kaczyński 11 listopada w Krakowie nie wspomniał Międzymorza ani nawet Wyszehradu, druha znalazł tylko w Orbánie! Nie ma strategicznego partnerstwa z Wielką Brytanią, po aferze z helikopterami Berlin i Paryż odpłynęły w siną dal, nawet Stany po wyborze Trumpa nie są pewnym sojusznikiem. I tak buńczuczne zapowiedzi wstawania z kolan skończyły się na Budapeszcie.

Rządy Kaczyńskiego są prowincjonalnym reżimem, który odwraca się od Europy, przedmiotu marzeń Polaków przez setki lat. Ale nie ma powodu do apokaliptycznych wizji. Polska nie może istnieć bez otwartego świata, powiązań z Europą, bez możliwości pracy i studiów za granicą, bez języków obcych, turystyki, handlu itd. Ani Kaczyński, ani Macierewicz nie wypiszą nas ze świata, kraj musiałby się zamknąć jak Korea Północna. Zaszły u nas istotne zmiany liberalne i demokratyczne, obyczajowe i kulturalne. Polacy lubią i akceptują świat i Europę.

To Kaczyński ich nie zna i nie lubi. Kiedy przed dziesięciu laty jako premier pojechał do Stanów, wygłosił odczyt w Heritage Foundation. Wszyscy wybitni politycy przyjeżdżający do USA przemawiają w którymś z think tanków do elity waszyngtońskiej. Ta elita przyszła posłuchać, co im powie premier dużego europejskiego państwa o integracji z Unią, o stosunkach Europy z USA, o NATO, o pojednaniu z Niemcami, o polityce wschodniej, o Rosji. A prezes wygłosił referat o lustracji i dekomunizacji w Polsce!

W Smoleńsku zginął nie tylko Lech, ale też w pewnym sensie Jarosław. Śmierć brata bliźniaka to był dla niego taki psychiczny cios, że być może jego cel stanowi już tylko zemsta i miejsce w historii – dla brata i jego samego. Może on jest już tylko starym, mściwym człowiekiem, czasami o odruchach sadystycznych, który obraża swoich najwierniejszych wykonawców – Andrzeja Dudę i Beatę Szydło. Może chodzi mu już tylko o władzę dla niej samej i o pomniki.

Wolę ostrzegać, zanim będzie za późno, niż uspokajać, że „im się nie uda”.

– Kaczyński jest banalny i jego zło jest banalne. Przykładem choćby niszczenie organizacji pozarządowych i propaganda wymierzona w córki Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Rzeplińskiego – działaczki sektora, który nie zapewnia ani bogactwa, ani władzy.

Polska to jedyny kraj, gdzie – jak napisała Anne Applebaum – teoria spiskowa stała się ideologią państwową. Dyktatura potrzebuje wroga, żywi się nienawiścią. Ale ta władza nie umie go znaleźć ani nazwać. Kiedyś przeciwstawiano obóz „Solidarności” komunistom, później postkomunistom; przeciwstawiano „solidarność” „liberałom”. To były podziały, które jakoś odnosiły się do rzeczywistości. Teraz władza potrafi nazwać tylko siebie: „patrioci”, „biało-czerwoni”. A kim jest wróg? Mówią o zdrajcach, targowicy, o donosicielach, „resortowych dzieciach”, ale te obelgi dotyczą tylko wąskich elit, które próbują skompromitować.

PiS-owcy wiedzą, że przeciwko nim jest bardzo duża część Polski, ale nie mają odwagi ani pomysłu, jak ją nazwać. A jak można wprowadzić dyktaturę, gdy wrogów widzi się wyłącznie w grupie polityków, dziennikarzy, intelektualistów czy sędziów?

Czekają nas trzy lata takiego gnicia do następnych wyborów?

– Będzie dalsze odchodzenie od nowoczesnej demokracji. Ale PiS będzie słabł, kiedy skończy się szansa dalszej redystrybucji na rzecz uboższej części Polski. Sama propaganda, zmiana ordynacji oraz przykrawanie okręgów wyborczych nie wystarczą do kolejnego zwycięstwa. Może je za to zapewnić stan opozycji, której brakuje idei i przywództwa, a do tego działa w wąskim przedziale liberalnej i demokratycznej inteligencji.

Przeciwnicy PiS muszą poszerzyć zasięg i ograniczyć wewnętrzne konflikty. Platforma może odbić PiS wyborców konserwatywnych, których rażą radykalizm, bezprawie i chaos; skłonić do powrotu zbuntowanych swoją wcześniejszą polityką. Nowoczesna jest o pokolenie młodsza, ma szanse wśród młodych i kobiet.

Mam nadzieję, że KOD przetrwa i wyjdzie poza ogólne hasła demokratyczne i liberalne. Siła i młodość „czarnych” manifestacji pokazują wagę konkretnych spraw, które dotykają ludzi. KOD powinien się stać adresem, pod który mogą się zgłaszać pokrzywdzeni, informować o nadużyciach władzy. Musi odpowiadać na potrzeby ludzi, odnawiać pamięć, występować masowo, gdy zagrożone są poważne interesy społeczne.

Radykalizacja prowadzi do wrogości i lekceważenia przeciwnika. To dotyczy obu stron. Potępiając PiS, opozycja nie może zapominać o wadze stawianych przezeń pytań. Populistyczne odpowiedzi, które słyszymy, są katastrofalne, ale pytania pozostają ważne: o sprawiedliwość, o wspólnotę, o utratę kontaktu elit ze społeczeństwem. Bez odpowiedzenia na nie można liczyć na zwycięstwo tylko w wyniku błędów PiS.

A mimo to podpisuje się pan pod wezwaniem, by w rocznicę stanu wojennego wyjść na ulice.

– Ponieważ dziś mamy do czynienia z nową fazą kontrrewolucji. Za „pakietem demokratycznym” obiecanym przez PiS kryje się ostateczna likwidacja niezależnego Trybunału Konstytucyjnego, próba uzależnienia całego sądownictwa, próba odebrania ludziom prawa do zgromadzeń, podporządkowanie organizacji obywatelskich nowej instytucji „narodowej”, utrudnianie pracy dziennikarzom sejmowym, ograniczanie głosu opozycji w Sejmie.

Obóz władzy oskarża nas o chęć obalenia rządu. Ale nawet gdyby powstał ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa, to taki ruch również jest istotnym elementem praw demokratycznych, w tym przypadku prawa do sprzeciwu wobec podważania zasad konstytucyjnych oraz międzynarodowych zobowiązań Polski. Taki zdecydowany protest społeczny może osłabić PiS-owski radykalizm.

*Aleksander Smolar – ur. w 1940 r., socjolog, ekonomista, prezes zarządu Fundacji im. Stefana Batorego. Należał do PZPR, z partii usunięty w 1968 r. za udział w protestach studenckich i obronę Leszka Kołakowskiego. Usunięty z Uniwersytetu Warszawskiego spędził rok w areszcie, pracował fizycznie, potem wyemigrował. Był zagranicznym rzecznikiem KOR, pracował w Centre National de la Recherche Scientifique. Po 1989 r. doradzał premierom Tadeuszowi Mazowieckiemu i Hannie Suchockiej

pis-daje

wyborcza.pl

czar_kow8aa2oj5

 

czah-q0xgaeqbq3

Posłanka Kukiza: Nasz klub to Chamoobrona!

Pogróżki, wyzwiska, oskarżenia o związki z WSI i seksistowskie żarty – tak działa klub Pawła Kukiza po roku spędzonym w Sejmie. Lider stracił panowanie nad swoim ruchem.

Przypki pod Tarczynem. W sali konferencyjnej podwarszawskiego hotelu obradują posłowie Kukiz’15, trzeciego co do wielkości klubu w Sejmie. O głos prosi gdańska posłanka Magdalena Błeńska. Nie wygląda na uspokojoną: – My już nie jesteśmy jak Samoobrona. Gorzej, jesteśmy Chamoobrona!

Dla wszystkich na sali jest jasne: Błeńska pije do scysji sprzed kilku miesięcy. W jej trakcie elbląski poseł Andrzej Kobylarz stracił panowanie nad sobą, uderzył pięścią w stół i jej pogroził: – Gdybyś była mężczyzną, to bym ci przyp… Przy scenie było kilkoro parlamentarzystów.

Błeńska, którą pytam o wybuch posła Kobylarza, mówi, że sprawy klubu powinny zostać w klubie i ona nie będzie komentować ich w mediach. Jej znajomy jednak przyznaje: – Magda była tym przerażona. Proszę sobie spojrzeć na ich zdjęcia. Błeńska jest drobną blondynką a Kobylarz to elbląski watażka handlujący ruskim węglem. Łysy, barczysty, wygląda jak kark z siłowni. O co im poszło? To proste. Kobylarz ma ciężki okręg i chce się przenieść do Gdańska. Uważa, że tam będzie mu łatwiej o reelekcję.

Po kłótni Błeńska poszła na skargę do Pawła Kukiza. Ten wezwał do siebie Kobylarza i nakazał mu załagodzenie konfliktu. Musiał być jednak mało przekonujący, bo posłanka do dziś nie doczekała się przeprosin. – Nie były one potrzebne. Mam z Magdą Błeńską dobre relacje, normalnie rozmawiamy – mówi „Newsweekowi” Kobylarz.

 

Paweł Kukiz, którego dziś pytam o sprzeczkę posłów, bagatelizuje zachowanie Kobylarza: – Gdybym był przy tej wymianie  zdań, to pewnie bym zareagował. Ale z drugiej strony czy pan myśli, że w PiS-ie to rozmawiają inaczej? A na nagraniach z Sowy to jakiego języka używano? A tematy były tam poważniejsze. Zresztą, panu się nie zdarza puścić wiązanki pod adresem kierowcy, który zajeżdża panu drogę?

Narada sprzed kilku miesięcy. Paweł Kukiz prosi posłów o niekomentowanie zakazu aborcji, bo wyborcy ruchu są w tej sprawie podzieleni i nie ma sensu zrażać ich swoimi wypowiedziami.

– Dziwne tłumaczenie, ale jeszcze do przyjęcia. Gorzej, że chwilę później Paweł postanowił jednak błysnąć dowcipem. Powiedział, że jedyną osobą, dla której mógłby zrobić wyjątek, jest posłanka Anna Siarkowska. Dlaczego? Bo jest tak świętojebliwa, że nawet seks uprawia przez prześcieradło, hehe – opowiada jeden z posłów.

– Anna Siarkowska to słyszała? – dopytuję.

– Nie było jej na tym spotkaniu, ale powtórzono jej tę wypowiedź.

– A jak posłowie zareagowali na te słowa?

– Ja byłem zażenowany, ale sala odpowiedziała rechotem.

Siarkowska, którą pytam o tę sytuację, mówi krótko: – Komentowanie takich wypowiedzi jest poniżej mojej godności. Ludzie, którzy w ten sposób odnoszą się do innych, sami wystawiają sobie świadectwo.

Paweł Kukiz zapewnia, że nie kpił z pobożności Anny Siarkowskiej. – Prosiłem, żeby nie wypowiadała się na temat aborcji – ucina.

poslanka

newsweek.pl

Bartłomiej Misiewicz znowu dezinformuje. Tym razem niezgodnie z prawdą powiedział, że ojciec Jannigera dostał Nobla

Bartłomiej Misiewicz miał zwalczać dezinformację, tymczasem okazuje się, że sam ją tworzy.
Bartłomiej Misiewicz miał zwalczać dezinformację, tymczasem okazuje się, że sam ją tworzy. fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

W Ministerstwie Obrony Narodowej rozpoczął się cykl wykładów wybitnych naukowców. Jednym z prelegentów będzie Robert Schwartz – dermatolog z Rutgers University, ojciec byłego doradcy Macierewicza, Edmunda Jannigera. Bartłomiej Misiewicz, nowy – stary rzecznik MON nie może się go nachwalić. Niestety przy okazji dezinformuje opinię publiczną.

Misiewicz, który powiedział „Faktom” TVN, że wykłady Schwartza dla MON nie mają nic wspólnego z tym, że jest ojcem młodego asystenta Macierewicza. – Jest laureatem Nagrody Nobla – powiedział rzecznik MON.

Problem w tym, że to nieprawda. Schwartz nie dostał Nagrody Nobla. Rzecznik MON dezinformuje opinię publiczną, co jest o tyle ciekawe, że kilka tygodni temu został ekspertem resortu ds. analizy dezinformacji medialnych. Czy w związku z tym teraz przeanalizuje dezinformację, którą sam rozpowszechnia?

Przypomnijmy: Edmund Janniger to student, którego Antoni Macierewicz zatrudnił w Ministerstwie Obrony narodowej zaraz po powstaniu rządu Beaty Szydło. Kiedy sprawę nagłośniły media (naTemat pisało o Jannigerze jako pierwsze), młody współpracownik wiceprezesa Prawa i Sprawiedliwości odszedł z MON i wrócił na studia na Rutgers University.

źródło: TVN24.pl

bartlomiej

naTemat.pl

tomsasz-lis

czzdw4gwqaaopwz

11 grudnia 2016

Sprowadzając wojsko na Krakowskie Przedmieście, PiS utraciło resztki moralnej wyższości nad PRL
W rytm puszczonej na Krakowskim Przedmieściu z zachrypniętych już głośników podniosłej pieśni „Żeby Polska była Polską” kontrmanifestujący wykrzykiwali: „Piotrowicze! Misiewicze!”.

Kiedy wieczorem dochodziłam na Krakowskie Przedmieście, zaalarmowana doniesieniami o obecności wojska, przywitały mnie pierwsze zdania przemówienia Jarosława Kaczyńskiego. Określił on spotkanie mające upamiętniać śmierć dziewięćdziesięciu sześciu osób mianem… jubileuszu: „Dzisiaj osiemdziesiąta miesięcznica, można powiedzieć – jubileusz tego wszystkiego, co czynimy dla pamięci, dla prawdy, dla godności Rzeczpospolitej”.

Żandarmeria Wojskowa rzeczywiście była – kordon czerwonych beretów ubezpieczał tyły podwójnego kordonu policjantów. Szpalery odgradzały przestrzeń wokół krzyża od mniej więcej stuosobowej grupy protestujących z białymi różami w dłoniach. Tych zaś kolejny szereg policji odgradzał od uczestników miesięcznicy. Przez tłum na jezdni Krakowskiego Przedmieścia przejeżdżała furgonetka z nagłośnieniem.

Kaczyński użył siły przeciwko demonstrantom

Ochraniany przez wojsko Jarosław Kaczyński kilka godzin wcześniej użył sił porządkowych do przesunięcia obywatelskiego protestu opozycji. Potwierdzając na każdym kroku swoją przewagę – nawet nad swoimi zwolennikami, którzy rozstępowali się przed furgonetką – zapowiadał walkę z „prymitywnym darwinizmem społecznym”, w którym… zawsze wygrywał silniejszy.

Wygląda na to, że Jarosławowi Kaczyńskiemu udała się rzadka sztuka: zarazem trzyma władzę i pozostaje w opozycji. Sprzeczność zyskała chwilę potem znakomitą ilustrację dźwiękową: w rytm puszczonej z zachrypniętych już głośników podniosłej pieśni „Żeby Polska była Polską” kontrmanifestujący wykrzykiwali „Piotrowicze! Misiewicze!”.

Ta żonglerka nie przesłoni jednego: wyprowadzając wojsko przeciwko demonstrantom, nawet jeśli obecność żandarmów była czysto symboliczna i nie weszli do bezpośredniej akcji, Jarosław Kaczyński przekroczył kolejną istotną dla demokracji granicę. Obieralna władza demokratyczna jest z zasady przywiązana do pokoju. Służy obywatelom, musi im się podobać, a gdy to niemożliwe – tłumaczyć.

Nie może ich straszyć. Posługując się wojskiem w taki sposób, Kaczyński prawdopodobnie nieświadomie wszedł w buty PZPR. I utracił resztki moralnej wyższości nad peerelowską władzą łamiącą prawa obywatelskie. W tym sensie Obywatelom RP prowokacja rzeczywiście się udała. Niestety – być może ostatnia przeprowadzona legalnie.

agata-czarnacka

 

agata-czarnacka-2

polityka.pl

Nieznośny ciężar wolności [SIEDLECKA]

Ewa Siedlecka, 09 grudnia 2016

Demonstracja przeciwko wprowadzeniu ustawy o zgromadzeniach, Kraków, 31.11.2016

Demonstracja przeciwko wprowadzeniu ustawy o zgromadzeniach, Kraków, 31.11.2016 (Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta)

Grzech pierworodny popełniliśmy dużo wcześniej my sami: gdy zmęczone ciągłymi manifestacjami, w szczególności falą blokad Samoobrony, społeczeństwo uznało, że swoboda zgromadzeń jest uciążliwa.

Może PiS jest nam potrzebny po to, byśmy wrócili do źródeł? Zaczęli cenić konstytucyjne wolności i społeczną solidarność? Przez ostatni tydzień przypomniał nam, jaką wartością jest wolność zgromadzeń. Ta, którą w ciągu ostatnich kilkunastu lat parę razy byliśmy gotowi sprzedać za porządek.

Na początek: PiS udało się zmylić przeciwnika. Pomachał nam przed nosem pomysłem pierwszeństwa demonstracji władz publicznych (cóż za absurdalny konstrukt: władza na ulicach demonstruje społeczeństwu swoje przekonania!), a w ostatniej chwili się z tego wycofał. Dzięki temu inne, bardziej toksyczne rozwiązanie przeszło jako łaska władzy, która „odpuściła”.

Obejrzyj program Ewy Siedleckiej „Mamy prawo”

Wolność zgromadzeń władzy. Żyjemy w państwie, w którym urażona duma jednego człowieka dyktuje prawo

PiS wycofał się ze zgromadzeń władzy, zostawiając zgromadzenia cykliczne, które blokują na minimum trzy lata miejsce i czas. I o których decyduje już nie władza samorządowa, ale wojewodowie, czyli władza PiS. Zostawił też w nowelizacji minimalną odległość 100 m między zgromadzeniami, co faktycznie likwiduje prawo do kontrdemonstracji. Niweczy bowiem ich podstawowy cel, jakim jest uliczny dialog, wymagający tego, aby obie strony się widziały i słyszały.

Ale grzech pierworodny w sprawie wolności zgromadzeń popełniliśmy dużo wcześniej: gdy zmęczone ciągłymi manifestacjami, w szczególności falą marszów i blokad Samoobrony (swoją drogą: kłopoty frankowiczów to pikuś w porównaniu z zadłużeniem rolników, w imieniu których występował Andrzej Lepper), społeczeństwo uznało, że wolność zgromadzeń jest uciążliwa.

Można powiedzieć: jak każda wolność. Ale wtedy to jeszcze nie było tak oczywiste jak dzisiaj, gdy tracimy wolność kawałek po kawałku.

Najpierw władza i Kościoły… Spontaniczna manifestacja w obronie wolności zgromadzeń

Wolność zgromadzeń jest bronią ludu do obalenia władzy, jeśli ta wypowie zawartą ze społeczeństwem umowę społeczną – konstytucję. Jest najbardziej podstawowym zabezpieczeniem praw suwerena. Wolnościowe prawo o zgromadzeniach uchwaliliśmy już w kwietniu 1990 r. Ale pod koniec lat 90. wydawało się nam, że ta wolność się nadto rozbuchała. W 2000 r. blisko było do uchwalenia na wniosek ówczesnego prezydenta Warszawy Pawła Piskorskiego (wtedy Unia Wolności) takiej zmiany prawa, by na skorzystanie z wolności zgromadzeń trzeba było – jak za PRL – zezwolenia władzy.

Koniec końców do tego nie doszło. Ale za to władza – w szczególności władze Warszawy – zaczęła stosować do zgromadzeń przepisy kodeksu drogowego o imprezach masowych, które korzystają z drogi publicznej. Te przepisy pozwalały stawiać rozmaite, niemożliwe do spełnienia ze względu na koszty wymogi bezpieczeństwa. Wszystko to pod hasłem obrony mieszkańców przed utrudnieniami. I przy aprobacie sporej części obywateli.

Prawo o zgromadzeniach stało się prawem władzy. Ale wolność jest w nas

Ten obyczaj przejęło potem miasto za prezydenta Lecha Kaczyńskiego, mnożąc na przykład wymogi wobec dorocznej Parady Schumana. Potem ofiarą padła Parada Równości. Tej w 2005 r. zakazano ostatecznie z przyczyn moralnych: miała siać zgorszenie. Prezydent Kaczyński orzekł też, że nikt nie ogranicza mniejszościom seksualnym ich praw, więc nie mają żadnej racji, by demonstrować. Przegrał w Strasburgu – Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że władze nie mają prawa cenzurować zgromadzeń wedle własnych poglądów. Podobny wyrok wydał Trybunał Konstytucyjny w sprawie stosowania przepisów o ruchu drogowym do zgromadzeń. A fala zakazów Marszów Równości stała się zarzewiem obywatelskiego buntu przeciw PiS i początkiem końca jego pierwszych rządów.

W 2011 r. to jednak nie władza PiS, ale prezydent Komorowski, działacz podziemnej opozycji demokratycznej, który w PRL za skorzystanie z wolności zgromadzeń został wsadzony do więzienia, wniósł dzień po zamieszkach na Marszu Niepodległości projekt zakazujący dwóch zgromadzeń w tym samym miejscu i czasie. Wprowadził do polskiego prawa nieznane w demokracjach rozwiązanie, mające wyeliminować uliczny dialog: zgromadzenie, które miałoby się odbyć obok innego, byłoby automatycznie zakazane, jeśli policja stwierdziłaby, że nie może ich skutecznie odgrodzić.

Prezydent wniósł tę ustawę przy aplauzie dużej części opinii publicznej oburzonej zamieszkami, w tym podpaleniem wozu transmisyjnego TVN. Jakoś brakło refleksji, że zamieszki umożliwiła bierna postawa policji. I nic tu do rzeczy nie miała żadna kontrdemonstracja.

Dwa lata temu TK orzekł, że taki automatyzm jest sprzeczny z konstytucją. I Platforma w zeszłym roku wprowadziła do prawa obowiązek dogadywania się mających demonstrować stron między sobą i z władzami samorządowymi w procedurze postępowania administracyjnego. To działa: starć kontrdemonstracji nie ma.

Ale wirus został wypuszczony i teraz wykorzystuje go PiS. Jego minimalna odległość 100 m to w szczerym polu nieszkodliwy wymóg, ale w mieście oznacza wyparcie kontrdemonstracji na inną ulicę – i udaremnienie dialogu.

No i tylnymi drzwiami PiS wraca do PRL–owskiej idei zezwoleń na zgromadzenia. Wprawdzie tylko cykliczne, ale przełamana zostaje zasada, że na korzystanie z wolności nie trzeba zezwolenia. Władza centralna będzie zezwalać lub nie, oceniwszy, czy cel zgromadzenia cyklicznego jest wystarczająco godny. I jakoś wątpię, by – jeśli Obywatele RP zgłoszą jako cykliczne swoje wyświetlanie cytatów z Lecha Kaczyńskiego podczas miesięcznic smoleńskich – wojewodzie ów cel wydał się wystarczająco godny. Za to miesięcznice – na pewno. I wyeliminują inne zgromadzenia w promieniu 100 m.

Oczywiście wolność jest wolnością niezależnie od tego, co sobie uchwali władza. I mamy moralne prawo z niej korzystać, także wbrew prawu stanowionemu.

Więc mam nadzieje, że Obywatele RP dalej będą wyświetlać cytaty z Lecha Kaczyńskiego na miesięcznicach smoleńskich. A jeśli władza skorzysta z kodeksu wykroczeń i powoła się na zapis o przeszkadzaniu zgromadzeniu, mam nadzieję, że zbiorowo popełnimy wykroczenie z art. 57 par. 1, zrzucając się na orzeczoną wobec nich grzywnę.

Mam też nadzieję, że na powrót nauczymy się cenić wolności. Mimo że bywają trudne.

pis

wyborcza.pl

Kiedy władza się wyradza [SADURSKI]

Wojciech Sadurski*, 09 grudnia 2016

Uroczystość desygnacji Beaty Szydło na premiera nowego rządu

Uroczystość desygnacji Beaty Szydło na premiera nowego rządu (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Łamiąc konstytucję, prezydent stał się już tylko „prezydentem”, rząd – „rządem”, a posłowie sejmowej większości – „posłami”. Taka władza traci prawo do oczekiwania „posłuszeństwa”.

Gdy grupa obywatelskich ruchów z KOD na czele ogłosiła apel „Stop dewastacji Polski!” ze słowami: „Dziś nadeszła chwila, by wypowiedzieć posłuszeństwo tej władzy”, prawica zatrzęsła się z oburzenia. To zamach na demokrację!

A jednak idea nieposłuszeństwa obywatelskiego w pewnych okolicznościach jest integralną częścią idei konstytucyjnej demokracji. Skoro demokracja oznacza nie tylko władzę większości, ale także podporządkowanie jej pewnym wyższym zasadom konstytucyjnym, to wymóg posłuszeństwa obywatelskiego jest zawsze warunkowy. Władza winna działać wyłącznie w ramach konstytucyjnych, a gdy z nimi się nie zgadza, może starać się je zmienić, ale tylko w drodze normalnej zmiany konstytucji.

Zobacz: Nieposłuszeństwo obywatelskie to broń atomowa demokracji, kiedy jej użyć? – Bartłomiej Sienkiewicz w „Temacie Dnia”

Jaśkowiak, Frasyniuk i Smolar wzywają do protestu. „Stop dewastacji Polski”

 Władze w cudzysłowie

Czy więc polskie władze w ciągu ostatnich 12 miesięcy respektowały konstytucyjne reguły gry? Oczywiście nie. Niekonstytucyjność wielu ustaw, na przykład inwigilacyjnej czy właśnie rozpatrywanej ustawy o zgromadzeniach, jest potwierdzona, paradoksalnie, przez rozmontowanie Trybunału Konstytucyjnego: gdyby władza miała czyste sumienie, jeśli chodzi o plan ograniczeń swobód obywatelskich, nie zależałoby jej tak bardzo na ubezwłasnowolnieniu Trybunału.

Tymczasem w odniesieniu do Trybunału poszczególne ogniwa władzy: prezydent, większość parlamentarna, rząd, PiS-owscy sędziowie i sędziowie „dublerzy”, zachowywały się wedle modus operandi zorganizowanej grupy przestępczej. Większość parlamentarna ekspresowo przegłosowywała „ustawy naprawcze”, zmieniając ustrój konstytucyjny w drodze ustaw zwykłych. Prezydent podpisywał, cokolwiek znajdował na biurku, zaprzysięgał sędziów wybranych na obsadzone stanowiska i odmawiał zaprzysiężenia prawidłowo wybranych. Rząd ferował werdykty o tym, które wyroki TK są prawidłowe, i odmawiał publikacji innych. PiS-owscy sędziowie zgodnie chorowali, zaś „dublerzy” pod osłoną Biura Ochrony Rządu forsowali budynek Trybunału…

Prezydent. Niezłomny strażnik władzy PiS

Tak rażąco i systematycznie łamiąc ramy konstytucyjne swojego działania, władze straciły prawowitość: prezydent stał się już tylko „prezydentem”, rząd – „rządem”, a posłowie sejmowej większości – „posłami”. Władze w cudzysłowie, mimo swego niewątpliwego demokratycznego rodowodu, straciły prawo do oczekiwania „posłuszeństwa” ze strony obywateli.

Czasem relację tę ujmuje się w języku „umowy społecznej”. Jednak ta metafora sugeruje równość stron, tymczasem nie ma symetrii między obywatelami a władzą, bo w demokracji władze są powiernikami, a nie partnerami obywateli. Ładnie to ujął Jan Jakub Rousseau: „Akt ustanawiający rząd nie jest wcale umową, lecz ustawą, depozytariusze władzy wykonawczej nie są bynajmniej panami ludu, lecz jego funkcjonariuszami, lud może ich ustanowić lub oddalić, kiedy zechce; nie jest ich rzeczą umawiać się, lecz słuchać”.

Zima wasza, wiosna nasza. A potem lato i V Rzeczpospolita [SKARŻYŃSKI]

Sprawdzian obywatelskości

Czy więc ludzie, którzy nie zgadzają się z jakimiś przepisami, mogą je dowolnie łamać, dorabiając temu miano „nieposłuszeństwa obywatelskiego”? Tak zadane pytanie sugeruje, że problem jest prostszy, niż jest w istocie. Co innego bowiem obywatelska niezgoda na działania władzy podważającej fundamentalne wolności i instytucje, a co innego krytyka jakichś posunięć państwa na tej podstawie, że są one niemądre lub nieefektywne. Zasada rządów większości odnosi się tylko do drugiej kategorii niezgody: gdy już wyczerpiemy wszelką dyskusję, zdanie większości musi przeważyć.

Wybitny filozof polityki John Rawls zdefiniował nieposłuszeństwo obywatelskie jako „sprzeczne z prawem, świadome działanie publiczne, wolne od przemocy, podejmowane w celu zmiany prawa lub polityki rządu”. Definicja pozwala odróżnić nieposłuszeństwo obywatelskie od z jednej strony rewolucyjnego buntu przeciwko fundamentom systemu, a z drugiej – zwykłego złamania prawa motywowanego np. chciwością lub agresywnością.

W literaturze filozoficznej i prawnej proponuje się rozmaite obwarowania mające na celu upewnienie się, że nieposłuszeństwo obywatelskie nie jest przykrywką dla karygodnych działań antyspołecznych.

Po pierwsze, mówi się, że powinno być ono traktowane jako ostateczność, podejmowane po wyczerpaniu innych działań zmierzających do zmiany prawa.

Po drugie, że akty nieposłuszeństwa obywatelskiego mają mieć charakter publiczny, gdyż ich głównym celem nie jest uniknięcie dotkliwości stosowania się do przepisu, lecz zwrócenie uwagi na potrzebę zmiany niesprawiedliwego prawa.

Po trzecie, osoby decydujące się na nieposłuszeństwo powinny dobrze wyważyć społeczne korzyści i straty swego działania: stąd postulat działań pokojowych i prowadzących do minimum kłopotów dla współobywateli. Wypowiedzenie posłuszeństwa władzy PiS nie uzasadnia przechodzenia na czerwonym świetle.

Pusta izba

Jakie formy może przybrać wypowiedzenie posłuszeństwa władzom? Specjalna odpowiedzialność spoczywa tu na sędziach i innych prawnikach, którzy w imię wierności konstytucji powinni odmówić stosowania niekonstytucyjnych ustaw. Na pewno ruchy społeczne powinny zignorować nowe kagańcowe przepisy ustawy o zgromadzeniach i podważyć priorytet parad „cyklicznych”. Na pewno posłowie opozycji powinni czasem bojkotować posiedzenia Sejmu, na których maszynka do głosowania przerobi w prawo rozpatrywane nieprawidłowo projekty. Niech zdjęcia pustej w połowie Izby wyślą w świat komunikat o stanie polskiej demokracji. A co więcej? Tu już musi zadziałać wyobraźnia.

Jedno jest pewne, jak pisał wielki filozof John Locke: „Każda władza powierzona w określonym celu jest przez ten cel ograniczona. Stąd też, jeśli cel ten będzie kiedykolwiek przez nią jawnie zaniedbywany lub gwałcony, nastąpi utrata zaufania, a władza powróci do rąk tych, którzy ją nadali. (.) Tak więc społeczność niezmiennie zachowuje najwyższą władzę ochrony siebie samej przed atakami na nią ze strony każdego, nawet jej ustawodawców”. Ponad 300 lat temu, a jak bystro przewidział władzę PiS.

*Wojciech Sadurski – profesor prawa na Uniwersytecie Sydnejskim i profesor w Centrum Europejskim UW

oto

wyborcza.pl

 

PIOTR STASIŃSKI

Nonsens i przemoc

11 grudnia 2016

Jarosław Kaczyński przemawia pod Pałacem Prezydenckim podczas 80. miesięcznicy smoleńskiej

Jarosław Kaczyński przemawia pod Pałacem Prezydenckim podczas 80. miesięcznicy smoleńskiej (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Jarosław Kaczyński „zdelegalizował” protest Obywateli RP. Następne protesty przeciwko władzy też zdelegalizuje

W sobotę wieczorem – pod opieką policji, która odepchnęła kontrdemonstrantów z inicjatywy Obywatele RP – Jarosław Kaczyński zdołał wspiąć się na swoją drabinkę i wygłosił przemówienie tyleż karykaturalne co niebezpieczne.

Szef partii – która włada dziś całym państwem i jego aparatem przymusu: prokuraturą, policją i wojskiem; partii, która co miesiąc gromadzi na Krakowskim Przedmieściu tysiące fanatycznych zwolenników – obwieszcza, że skromna grupka Obywateli RP usiłuje im narzucić… prawo silniejszego.

To absurd podobny do jego głośnego lapsusu: „Nikt nam nie wmówi, że czarne jest czarne…”. Tym razem jednak absurd wypowiedziany świadomie i serio. Kłamstwo wsparte przemocą czuje się bezkarne.

Obywatele RP protestują przeciwko łamaniu konstytucji przez PiS, prezydenta i rząd oraz przeciwko planowanej przez nich likwidacji wolności zgromadzeń.

Na to Kaczyński wygłasza dwie kolejne horrendalne bzdury: że PiS jest „partią wolności”, a Polska pod rządami tej partii – „jednym z niewielu wolnych krajów w Europie”.

Niesiony złą energią swoich wyznawców, oklaskujących każde kłamstwo, Kaczyński bez zmrużenia oka nazywa więc czarne – białym.

Bezsens tego wystąpienia można zbyć uśmiechem politowania. Ale byłby to, niestety, błąd. Kaczyński bowiem jasno oświadczył, że protest Obywateli RP i wszelkie inne, które zakłócą miesięcznice i modlitwy smoleńskie, są legalne tylko „formalnie”, ale naprawdę – „nielegalne”.

Jakże to podobne do marksistowsko-leninowskiego rozróżnienia między „prawdziwą wolnością” socjalistyczną a fałszywą, bo „formalną” wolnością kapitalistyczną… Widać, jak bardzo umysł Kaczyńskiego ukształtowała PRL-owska edukacja.

Ale to mniej ważne. Ważniejsze, że „delegalizując” protest Obywateli RP, Kaczyński oznajmia wprost, że to on stanowi prawo. Tako rzecze dyktator.

kaczynski

 

bezsens

wyborcza.pl

Jarosław Kaczyński i posłanka PiS Anita Czarwińska przemawiają podczas 80. miesięcznicy smoleńskiej

Realizacja: Piotr Wójcik/Picture Doc, 11.12.2016
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21102322,video.html?embed=0&autoplay=1

Obchody 80. miesięcznicy smoleńskiej 10 grudnia przebiegały inaczej niż miało to miejsce w poprzednich miesiącach. Na Krakowskim Przedmieściu pojawiła się też grupa Obywateli RP, która manifestowała sprzeciw dla ekshumacji smoleńskich. Obydwie grupy zajmowały to samo miejsce. Do sytuacji w swoim przemówieniu odniósł się prezes PiS Jarosław Kaczyński i posłanka Anita Czerwińska. Obejrzyj przemówienia.

wideo

wyborcza.pl