Bodo, 07.03.2016

 

 

top1000703.2016

07.03.2016, 11:23

PAD: Bardzo dobrze, że zagraniczne podmioty u nas inwestują. Chciałbym, żeby tak się działo dalej

Jak mówił prezydent Duda na posiedzeniu Narodowej Rady Rozwoju dot. planu Morawieckiego:

„Myśmy wielokrotnie mówili o tym tzw. planie biliona złotych. On już był dyskutowany, przedstawiany w czasie dwóch kampanii, czy nawet trzech, w takim sensie bardzo ramowym. Podlegał w międzyczasie różnym dyskusjom i zmianom. Mamy czas zupełnie wyjątkowy, dlatego, że rozpoczęła się już realizacja tego planu. Premier Morawiecki przedstawił go na Radzie Ministrów, która go zatwierdziła. Ale on wymaga przygotowania szczegółowego, wielkiego planu strategicznego. Wypełnienia tych ram, które do tej pory zostały zarysowane w poszczególnych dziedzinach”

„Chciałbym, żeby Polska była nadal krajem atrakcyjnym do tego, żeby realizować swoje przedsięwzięcia i rozwój gospodarczy”

„Bardzo dobrze, że zagraniczne podmioty u nas inwestują. Chciałbym, żeby tak się działo dalej. Chciałbym, żeby Polska była nadal – i wierzę w to, że będzie – krajem atrakcyjnym do tego, żeby realizować swoje przedsięwzięcia i rozwój gospodarczy, ale chciałbym, aby do tego dołączył się niezwykle istotny, bardzo silny komponent, będący impulsem do rozwoju dla polskich przedsiębiorstw. Impulsem do rozwoju dla tych, którym już się powiodło i którzy – wierzę w to głęboko – przy sprzyjających warunkach są w stanie w naszym kraju zainwestować znacznie więcej”

300polityka.pl

Wielki Tydzień

Jacek Żakowski („Polityka”, Collegium Civitas), 07.03.2016

Trybunał Konstytucyjny będzie obradował na temat ustawy o Trybunale Konstytucyjnym

Trybunał Konstytucyjny będzie obradował na temat ustawy o Trybunale Konstytucyjnym (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta .)

Jutro Trybunał oceni konstytucyjność ustawy, za pomocą której PiS chce de facto zlikwidować ten organ. W piątek Komisja Wenecka ogłosi opinię na temat manewrów PiS wokół Trybunału. I koniec! Czego koniec? Koniec bla-bla i ble-ble.
 

Idą trudne i ważne dni nie tylko dla PiS. Także dla Trybunału Konstytucyjnego, Komisji Weneckiej, Rady Europy, partii opozycyjnych, KOD, Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego.

PiS jest jak skoczek w dal, który błyskawicznie przebiegł cały rozbieg, a teraz musi zdecydować – skoczyć czy się cofnąć? Już widzi, że piaskownicę wypełnia cuchnące błoto, wciąż może jednak uniknąć lądowania w nim. Ryzykuje, że jeśli skoczy – nie będzie już miał powrotu.

Prawdopodobieństwo, że Trybunał uzna ustawę za konstytucyjną w jej obecnym kształcie, jest nikłe. Prawdopodobieństwo, że Komisja Wenecka przyjmie opinię w kształcie zbliżonym do projektu – duże. Trudno sobie wyobrazić, że w ostatecznej opinii zabraknie stwierdzenia, iż prezydent, rząd i parlament zgodnie z konstytucją muszą się podporządkować wyrokom Trybunału. Wtedy nie tylko Komisja Europejska, Parlament Europejski, Rada Europy, ale także Biały Dom, Kongres USA i sekretarz generalny NATO użyją różnych środków, aby tak się stało. To ich prawo i obowiązek na podstawie układów, do których Polska suwerennie od lat przystępowała.

Jeśli Trybunał Konstytucyjny i Komisja Wenecka podejmą decyzje, jakich się można spodziewać, prezes Kaczyński, rząd Beaty Szydło i prezydent Duda staną w obliczu wyboru faktycznie zero-jedynkowego. Albo się cofną, uznają władzę Trybunału i będą rządzić w sposób z grubsza cywilizowany, albo znajdą się poza zachodnią wspólnotą polityczną.

Jeśli PiS się w najbliższych dniach nie cofnie, jeśli na przykład znów będzie zwlekał z publikacją wyroków Trybunału i ich realizacją, NATO i Unia Europejska też staną przed trudnym wyborem. Mogą być wierne wartościom i zapowiedziom, że będą się domagały respektowania zaleceń Komisji Weneckiej, i zacząć wdrażać sankcje. Ale mogą też udawać, że „prowadzą dialog z polskim rządem”, a faktycznie odpuścić dla świętego spokoju. PiS liczy na „dialog”. To ryzykowna rachuba.

Dotąd reakcje Zachodu były ostrzejsze, niż PiS się spodziewał. Wyrazem zaskoczenia są aroganckie listy ministrów Zbigniewa Ziobry i Witolda Waszczykowskiego oraz wypowiedzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Zwiększyły one ryzyko, że Zachód przyjmie twarde stanowisko wobec PiS-owskich praw. Jeśli tak się stanie, uruchomi się proces o nieobliczalnych skutkach. Nawet jeżeli PiS zachowa się bardziej inteligentnie niż w ostatnich tygodniach i będzie grał na czas, symulując kompromis, dialog etc., szybko przyjdzie moment próby i zasadniczej decyzji.

Stawka jest wyższa, niż się wydawało w grudniu. Nie jest nią już wizerunek Polski PiS na świecie. Teraz jest nią uruchomienie procesu wyprowadzania Polski z zachodniej wspólnoty – zwłaszcza z Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego. Faktycznego – już. Formalnego – wkrótce.

Sprawy toczą się dużo szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał. Obie strony już widzą, że Polska, jaką zamierzyło Prawo i Sprawiedliwość, w zachodniej wspólnocie się nie zmieści. Reszta jest kwestią czasu liczonego w miesiącach, nie latach.

Najbliższy tydzień pokaże, dokąd nas ten proces prowadzi.

Zobacz także

bardzo
wyborcza.pl

 

Minister Jaki, jak zwykle prezentuje klasę niższej kadry kierowniczej PGR-u.

07.03.2016, 08:50

Jaki o jutrzejszym posiedzeniu TK: Sędziowie mogą się spotkać, zamówić sobie espresso i ciasteczka

Patryk Jaki był pytany przez Monikę Olejnik w Radiu Zet o jutrzejsze posiedzenie Trybunału Konstytucyjnego dot. ustawy o TK autorstwa PiS:

„Jutro to nie jest żadne żadne zebranie Trybunału Konstytucyjnego, tylko co najwyżej zebranie osób, które zasiadają w Trybunale. Z punktu widzenia instytucjonalnego to, co się jutro ma wydarzyć, jeśli tak się stanie, to absolutny skandal. Przypominam, że w Polsce obowiązuje prawo, które mówi o tym, że trzeba rozpatrywać skargi według daty wpływu. Sędziowie TK do powszechnie obowiązującego prawa się nie zastosowali. Chciałbym publicznie zadać pytanie prezesowi Rzeplińskiemu: pokażcie mi podstawę prawną, która ściąga z jednej ustawy w Polsce domniemanie konstytucyjności”

Dalej mówił:

„Niech ci sędziowie wytłumaczą, dlaczego nie chcą zastosować się do obowiązującego prawa? Co ściągnęło z ustawy uchwalonej przez Sejm domniemanie konstytucyjności. Jeżeli my do tego dopuścimy, to w przyszłości sędziowie TK – lub inne ciała – będą mogły sobie mówić: ta ustawa nas obowiązuje, a ta nie”

– Sędziowie Trybunału są wolnymi ludźmi. Mogą się spotykać kiedy chcą, mogą sobie zamówić espresso i ciasteczka i się spotkać. Nie jesteśmy w stanie użyć żadnych środków siłowych, natomiast apelujemy i prosimy. To niszczenie polskiego państwa – mówił wiceminister sprawiedliwości.

Jaki stwierdził też, że robocza opinia Komisji Weneckiej brzmi tak, jakby podyktował ją Ryszard Petru z Grzegorzem Schetyną, a potem jeszcze przedstawiciele komisji zadali pytanie SMS-em, do której gazety ma trafić wyciek.

08:38

Olejnik: Trzeba być idiotą, żeby wsadzić prezydenta do samochodu z napędem na 2 koła

Przyzna pan, że trzeba być idiotą, żeby wsadzić prezydenta do samochodu z napędem na dwa tylne koła. To nawet człowiek niezajmujący się samochodami może wiedzieć, że w góry nie wybiera się w taką podróż. Tym bardziej, żę to ciężki samochód, które może wpaść w poślizg – mówiła Monika Olejnik w Radiu Zet, w trakcie rozmowy z Patryk Jakim.

08:37

Jaki o wypadku PAD: Zamach to chyba zbyt daleko idąca teza

Jak mówił Patryk Jaki w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet:

„Trzeba zbadać wszystkie wątki, ale zamach to chyba zbyt daleko idąca teza. WIele wskazuje na to, że cały system i procedury działają źle i trzeba je odbudować”

300polityka.pl

Eugeniusz Bodo – element społecznie niebezpieczny

Marta Grzywacz, 07.03.2016

Eugeniusz Bodo ze swoim dogiem arlekinem Sambo, który zaginął w powstaniu warszawskim. Zdjęcie zrobiono w latach 30., kiedy aktor był u szczytu kariery. Jego wielbiciele śledzili prasę w nadziei, że napisze, w co się ubrał, ponieważ aktor uchodził za arbitra elegancji. Czerpał z tego zresztą spore zyski, zarabiając na reklamach koszul czy butów. Nigdy nie reklamował alkoholu. Po incydencie w 1929 r., kiedy prowadząc swojego chevroleta, spowodował wypadek, w którym zginął jego kolega, już nigdy nie tknął alkoholu.

Eugeniusz Bodo ze swoim dogiem arlekinem Sambo, który zaginął w powstaniu warszawskim. Zdjęcie zrobiono w latach 30., kiedy aktor był u szczytu kariery. Jego wielbiciele śledzili prasę w nadziei, że napisze, w co się ubrał, ponieważ aktor uchodził za arbitra… (Fot. LASKI DIFFUSION / EAST NEWS)

Gdyby nie twierdził uparcie, że jest Szwajcarem, być może jego losy potoczyłyby się inaczej. Sądził jednak, że szwajcarski paszport będzie dla niego przepustką do wolności. Za wszelką cenę chciał się wydostać ze Związku Radzieckiego…
 

Tamtego czerwcowego dnia 1941 r. Eugeniusz Bodo nie pojawił się w hotelu na śniadaniu. Na pytania kolegów, gdzie jest, Henryk Wars odpowiadał krótko: „Wyjechał”. Zespół Tea Jazz pod kierownictwem Warsa odpoczywał w Odessie po koncertach. Wkrótce miał ruszyć w dalszą trasę po ZSRR, ale Eugeniusz Bodo, gwiazda zespołu i konferansjer w jednym, miał inny pomysł – opuścił grupę i nikt go więcej nie widział. Jego dalsze losy wyjaśniły się dopiero 70 lat później.

„Bodo” to serial udany i bezprecedensowy. Reżyser: „Bodo grał nowocześnie. Cały czas siebie”

Do zobaczenia, Sambo

Dwa lata wcześniej, w styczniu 1939 r., magazyn „Kino” donosił: Sensacja, za miesiąc Bodo otwiera kawiarnię. Popularny aktor, idąc za wzorem zagranicznych kolegów, postanowił skupić całą brać filmową przy stolikach z jego „czarną”.

Café Bodo przy Pierackiego 17 (dziś Foksal) otwarta w kwietniu tamtego roku była malutką kawiarenką z zaledwie dziesięcioma stolikami. Ale Bodo był jedynie jej „twarzą”, za co od właściciela Zygmunta Woyciechowskiego otrzymywał pensję w wysokości 400 zł miesięcznie (pracownik umysłowy zarabiał około 300 zł).

Pojawiający się tam aktor budził sensację. Nie tylko dlatego, że był wielką gwiazdą kina i kabaretu, za którą sunął sznur wielbicielek, ale również dlatego, że zwykle towarzyszył mu Sambo, potężny dog arlekin, na którego widok w tłumie rozlegały się piski przerażenia. Bodo uśmiechał się wtedy szelmowsko, informując: „Proszę się nie bać, on już dzisiaj zjadł na śniadanie parę osób”.

Kilka miesięcy później zostawił Sambo w Warszawie i wyjechał na wschód.

Właściwie nic tego nagłego wyjazdu nie zapowiadało. Z początkiem roku Bodo kupił czteropokojowy apartament przy Marszałkowskiej 132, do którego przeprowadził się razem z matką. Potem podpisał kontrakt z nowym kabaretem Tip-Top, a latem zaczął kompletować obsadę do filmu „Uwaga, szpieg!”, remake’u amerykańskiego thrillera „Confession of a Nazi Spy” (w reżyserii Anatole’a Litvaka), który postanowił przenieść na ekran prawdopodobnie z powodu jego antyfaszystowskiej wymowy.

30 sierpnia 1939 r. na wezwanie władz Warszawy razem z innymi aktorami – Hanką Ordonówną, Niną Grudzińską i Władysławem Walterem – zgłosił się do kopania rowów ochronnych. 40-letni dandys, okrzyknięty w 1936 r. królem mody, najwyraźniej zostawił w domu buty od Kielmana i marynarkę Old England, bo zdjęcie w „Kurierze Czerwonym” pokazuje go przy ciężkiej pracy na ulicy Koziej ubranego w zwykłą koszulę i robocze spodnie.

Niedługo potem w Teatrze Wielkim na zebraniu Związku Artystów Polskich prezes Dobiesław Dobrzyński przekonywał brać aktorską, że czas opuścić Warszawę i ruszyć w teren. To samo powtarzała Eugeniuszowi matka, Jadwiga Dorota Dylewska. – Uważała, że film „Uwaga – szpieg!”, o wyraźnie antyfaszystowskiej wymowie, znany co prawda tylko z tytułu, bo wówczas nie nakręcono jeszcze ani jednej klatki, może być zagrożeniem dla życia jej syna – mówi Ryszard Wolański, autor biografii Bodo „Już taki jestem zimny drań”. – I to była jedna z przyczyn, dla których Bodo wówczas wyjechał.

Przedwojenni celebryci, seksbomby i łamacze serc. Na ich punkcie szalała Warszawa [ZDJĘCIA]

Cudowne dziecko XX wieku

Matka była dla Bodo najważniejszą kobietą w życiu, mimo że po rozwodzie z jego ojcem zostawiła ich i wyjechała za granicę. Wówczas nie podobało się jej, że Eugeniusz, tak jak jej były mąż, chce być artystą. Teodor Junod, z urodzenia Szwajcar, prowadził objazdowe teatrzyki i kabarety, a mały Bodo – w rzeczywistości Bogdan Eugene Junod – dorastając w towarzystwie komików, piosenkarzy i tancerzy, szybko wykazał smykałkę w tym samym kierunku. Już jako dziesięciolatek miał opracowany skecz pt. „Dziesięcioletni kowboj Bodo – cudowne dziecko XX wieku”, który publiczność oklaskiwała na stojąco. Pseudonim Bodo powstał z połączenia imion jego i matki – Bogdan i Dorota.

Rodzina Junodów zjeździła z występami całą Rosję, żeby w 1903 r. osiąść w Łodzi, gdzie Teodor Junod otworzył pierwsze w Polsce nieme kino Urania. Dylewska jeszcze wtedy miała nadzieję, że jej syn zostanie lekarzem albo chociaż kolejarzem, i nie mogła się pogodzić z tym, że ma inne plany. Nieporozumienia doprowadziły do tego, że 17-letni Bodo uciekł do Poznania i zaczął występować w tamtejszym teatrze. Trzy lata później, już jako dobrze zapowiadający się aktor, przeniósł się do Warszawy. I wtedy zaprosił do siebie matkę, która nigdy nie przestała być dla niego autorytetem. Choć niektórzy twierdzili, że Bodo po prostu jest maminsynkiem.

Bodo i jego tajemnice

Kierunek – wschód

Po wybuchu wojny Bodo za radą matki wyjechał z Warszawy i z końcem września dotarł do Lwowa. Kilka dni wcześniej miasto na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow zostało włączone do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Mimo to ciągnęły tam nieświadome sytuacji tłumy uciekinierów z Polski, które niemal potroiły ludność miasta. Byli wśród nich m.in. naukowcy i artyści, których władze radzieckie zaczęły wykorzystywać w celach propagandowych, żądając angażowania się w budowę systemu komunistycznego. Wielu twórców kultury 19 listopada 1939 r. podpisało oświadczenie „Pisarze polscy witają zjednoczenie Ukrainy” zamieszczone w polskojęzycznym propagandowym piśmie „Czerwony Sztandar”. Sygnatariusze podkreślali, że będą uczestniczyć w tworzeniu wielkiej sztuki socjalistycznej, szczerze służącej kulturalnym i moralnym ideałom ludzkości.

Pisarz i poeta Aleksander Watt wspominał: (…) było zebranie zarządu (…) Pasternak [Leon, komunistyczny poeta i satyryk] wziął nas na stronę, mnie i Boya[Żeleńskiego] (Broniewskiego tego dnia nie było, był chory) i powiadomił nas, że ma być podpisana rezolucja (…) z powodu przyłączenia Ukrainy Zachodniej do Związku Sowieckiego. Boy zbladł, ja zbladłem, ale Pasternak (…): „No panowie, rozumiecie, to mogą być bardzo ciężkie konsekwencje”. Boy mówi do mnie: „Co mam robić, mam podpisać?”. A ja mówię do niego: „Bo ja wiem, sam nie wiem”. (…) Oczywiście podpisaliśmy obaj.

Tylko we Lwowie

Teatr Feliksa Konarskiego Ref-Rena, gdzie Bodo znalazł zatrudnienie, chcąc nie chcąc musiał się wpisać w ten nurt. Jednak wkrótce zespół się podzielił. Część aktorów i piosenkarzy, wśród nich Wiera Gran i Mieczysław Fogg, wróciła do Polski. Reszta, około 40 osób, w tym Bodo, pogodzona z polityką sowiecka, utworzyła grupę pod nazwą Tea Jazz. Sprawa istnienia tego zespołu miała nie tylko proste, artystyczne znaczenie. To był sposób uratowania życia, uniknięcia obozów koncentracyjnych (…), a nawet śmierci – wspominał po latach Henryk Wars, szef muzyczny zespołu, przed wojną uwielbiany przez warszawiaków kompozytor wielu szlagierów.

Na życzenie władz zespół ruszył w trasę, która wiodła ze Lwowa do Kijowa, Moskwy, Leningradu, Woroneża i Kurska. A potem w kierunku Jarosławia, Charkowa, Odessy i Rybińska. Wszędzie budził aplauz – czy występował przed wyrobioną publicznością, czy przed prostym wiejskim ludem. Bodo w roli konferansjera i piosenkarza wyciskał łzy z oczu wielbicielek, które nuciły z nim „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Ach, śpij, kochanie” albo „Sex appeal to nasza broń kobieca”. Żadne przedstawienie nie mogło się też obyć bez piosenki „Tylko we Lwowie”. Bodo miał jeszcze jedną zaletę – świetnie mówił po rosyjsku, co przydało się do opowiadania dowcipów, śpiewania szlagierów, ale zaskarbiło mu także przychylność radzieckich władz.

Bardzo dobrze żył z władzą – mów Wolański – jemu i Warsowi przyznano przecież najwyższe kategorie artystów estradowych. Obaj mieli też bardzo dobre notowania w środowisku artystycznym Moskwy. Przyjaźnili się z Aleksiejem Tołstojem, Aramem Chaczaturianem, Izaakiem Dunajewskim i prominentnymi działaczami partyjnymi.

 

Bodo umiał wykorzystać swoją popularność. Dzięki sympatii, jaką darzył go konsul szwajcarski w Warszawie, pomógł wyjść z warszawskiego getta żonie Warsa Karoli i dwójce ich dzieci, którzy wkrótce przyjechali do Moskwy. Matce wysyłał od czasu do czasu pieniądze i paczki z jedzeniem.

Dobrowolny przymus

Jadwiga Jasińska, śpiewaczka: Pamiętam z tych wędrówek po Rosji straszny głód i mróz.

Renata Bogdańska, aktorka: Mieszkaliśmy w zawszonych, zapluskwionych pociągach, wychodziliśmy na scenę z burczącymi z głodu brzuchami.

Gwidon Borucki, aktor: Koncertowanie w najdalszych zakątkach Związku Radzieckiego to był dobrowolny przymus.

Bogdańska, żeby kupić trochę jedzenia, sprzedała nawet swoją futrzaną kurtkę, za którą dostała parę bochenków chleba i trochę słoniny. Przetapiała ją z kolegami na smalec w brudnym wagonie kolejowym. Wspominała, że kiedy wlewali tłuszcz do słoika, rosyjski kolejarz, widząc ich pełne napięcia twarze, podszedł i ze śmiechem kopnął słoik.

Ewa Warsowa, wtedy jeszcze kochanka kompozytora, opowiadała Ryszardowi Wolańskiemu, że jeśli ktoś doświadczał znośniejszych warunków życia, to wyłącznie Wars, Konarski i Bodo, bo radzieccy „opiekunowie” załatwiali im podróż w „ludzkich wagonach”. Z zespołem jeździło dwóch opiekunów – jeden obserwował i pisał raporty, drugi cenzurował treści, organizował koncerty, noclegi i wypłacał honoraria.

Życie było znośne, dopóki mogli śpiewać po polsku, choć coraz mroczniej brzmiały słowa piosenki z filmu „Strachy”: Nocą milknie ostatni dźwięk, wszystko zamarło. W ciszy nocnej skrada się lęk, chwyta za gardło. Jeszcze wtedy artyści z Tea Jazzu łudzili się, że mają do spełnienia misję, że przynoszą radość mieszkającym w ZSRR Polakom. W końcu jednak Sowieci uznali, że mają śpiewać wyłącznie po rosyjsku. „Umówiłem się z nią na dziewiątą” było od tej pory prezentowane w wersji „Ja ustawiłsia s niej toczno w diewiat”.

Bodo powoli miał dość. Chciał się odciąć od „propagowania polskości w języku rosyjskim”, a kiedy 22 czerwca 1941 r. Hitler zaatakował ZSRR, uznał, że to najodpowiedniejszy moment, by wrócić do Lwowa. W Odessie, gdzie zespół Tea Jazz odpoczywał po morderczej trasie przed kolejnym wyjazdem, oznajmił Warsowi, że zamierza skorzystać ze swojego szwajcarskiego paszportu i jako obywatel neutralnego kraju wyjechać do USA. Wtedy Wars i zespół dowiedzieli się, że Bodo jest obywatelem Szwajcarii. – Nie ma nigdzie żadnego dowodu na to, że Bodo mógł mieć podwójne obywatelstwo – mówi Wolański – prawdopodobnie zawsze posługiwał się tylko paszportem Szwajcarii i nawet przez myśl mu nie przeszło, że może mieć z tego tytułu problemy.

Wars przez dwa dni na próżno przekonywał go, żeby został. Piosenki Bodo odtąd wykonywały panie, a najbardziej cierpiała Bogdańska, śpiewając: „Umówiłam się z nim na dziewiątą, tak do niego tęskno już, zaraz wezmę od szefa akonto, kupię mu bukiecik róż”.

Kierunek – zachód

We Lwowie, gdzie wywózki na Sybir, tortury i więzienie stały się chlebem powszednim Polaków, Bodo znalazł się pod koniec czerwca 1941 r., gdy Niemcy byli już blisko. Nie zwlekając, napisał dwa pisma: podanie do Lwowskiej Filharmonii o zwolnienie z występów z Tea Jazzem i wniosek do miejscowych władz o umożliwienie mu wyjazdu do USA. Podał w nim, że jest obywatelem Szwajcarii, wierzył, że to jego przepustka do wolności.

Potem zniknął i przez wiele lat nie wiadomo było, co się z nim stało. Aby to wyjaśnić, reżyser i krytyk Stanisław Janicki, przygotowując dokument „Za winy niepopełnione” (1997 r.) o życiu Bodo, zwrócił się z prośbą do ewentualnych świadków tamtych wydarzeń. W wielu listach przewijały się sprzeczne informacje. Według jednej z nich Bodo szedł ulicą z kobietą, został zatrzymany i rozstrzelany w pobliskim parku. Według innej został śmiertelnie ranny, kiedy próbował uciekać przez granicę. Kolejny informator twierdził, że odnaleziono go zakłutego bagnetem przy własnym biurku. W końcu jeszcze ktoś inny – że zastrzelili go Niemcy w teatrze, kiedy schodził ze sceny. Natomiast pewien lwowski dentysta twierdził, że widział rozstrzelanego Bodo na dziedzińcu więzienia, a rozpoznał go na postawie uzębienia.

Trochę światła na tamte wydarzenia rzucił Alfred Mirek, rosyjski muzyk polskiego pochodzenia, który spędził w sowieckim łagrze osiem lat i w 1980 r. opublikował wspomnienia pt. „Notatki więźnia” („Zapiski zakluczonnego”). Jako 19-latek trafił do moskiewskiego więzienia na Butyrkach, gdzie w zbiorowej celi spotkał Bodo, który wyglądał na „innostrańca” i zwrócił jego uwagę ogładą i językiem. Mirek widział go wcześniej w przedstawieniu Tea Jazzu i słuchał jego piosenek w radiu, ale w filmie Stanisława Janickiego twierdził, że gdyby mu się nie przedstawił, toby go nie poznał: „Był przygarbiony, chodził w płaszczu, którego nie zdejmował, spał w nim. Postarzał się o jakieś 15 lat, nie dostawał żadnych paczek, prawie nic nie jadł. Nie miał żadnych perspektyw, nawet na przesłuchania go nie wzywali”.

Bodo opowiedział mu, jak się znalazł w więzieniu: 26 czerwca 1941 r., gdy czołgi niemieckie podchodziły pod Lwów [Niemcy zajęli miasto 29 czerwca], przyszło po mnie dwóch. Myślałem, że chcą mnie uratować przed niemiecką okupacją. Żartowałem, wziąłem płaszcz, kapelusz, szczoteczkę do zębów i szal. Wsiedliśmy do samochodu i pędziliśmy bez wytchnienia, żeby się wydostać z zachodniej Ukrainy, zatrzymaliśmy się wieczorem w dużym mieście i tam zamknęli mnie w garażu siedziby NKWD, a sami poszli spać. W nocy napiłem się tylko wody z kranu. Rano pomknęliśmy do Moskwy, przywieźli mnie do Butyrek i tak tu siedzę.

Zrozumiał, że to już koniec – kontynuował Mirek – bardzo osłabł. Pił tylko wodę z solą, żeby oszukać głód, co jeszcze bardziej mu szkodziło. W więzieniu najpierw człowiek ma nadzieję, potem podporządkowuje się rygorom, a potem zaczyna mu być wszystko jedno. Poddaje się, nie je, chowa te 300 gramów chleba pod poduszkę, co znaczy, że do śmierci zostało 4-5 dni. Człowiek już niczego nie chce. Po prostu leży. Junod nie był jeszcze w takim stanie, ale wiedział, że się nie wydostanie. Kiedy mieli mnie zabrać, Junod wypruł kawałek podszewki swojego płaszcza, wysupłał nitkę i zrobioną w więzieniu igłą podszył ten kawałek. I taką chusteczkę mi podarował. A ja dałem mu maleńki woreczek, do którego wkładali więźniom jedzenie. I tak się rozstaliśmy. On się psychicznie załamał, bo znowu został sam.

Janicki przywołuje świadków, którzy widzieli, jak ładowano Bodo w Butyrkach na ciężarówkę, żeby go przewieźć do łagru. Już nie miał siły iść, trzeba go było podtrzymywać.

Skazany „Żano-Bodo Eugeniusz”

Władze PRL ukrywały informację o losach Eugeniusza Bodo, więc w 1988 r. śledztwo w sprawie jego zaginięcia, dziesięć lat przed filmem Janickiego, rozpoczęła na własną rękę krewna Bodo Wiera Rudź. Napisała w tej sprawie do radzieckiego Czerwonego Krzyża, Borysa Jelcyna i Lecha Wałęsy. Na rezultaty czekała do 1994 r., gdy otrzymała list z Centralnego Archiwum Federalnej Służby Kontrwywiadu Federacji Rosyjskiej, w którym zastępca naczelnika pisał, że o losie Bodo powiadomił Polski Czerwony Krzyż. Do listu dołączył fotografię więzienną aktora, na której jest wychudzony, ma owrzodzoną głowę i patrzy pustym wzrokiem. W liście z Czerwonego Krzyża, który nadszedł miesiąc później, Rudź przeczytała, że: Żano-Bodo Eugeniusz – Bogdan, ur. 1899 r. w Genewie (…), w dniu 26.06.1941 r. został aresztowany i decyzją specjalnej narady przy NKWD ZSRR skazany na 5 lat „wychowawczego, ciężkiego obozu” jako element społecznie niebezpieczny. Okres kary odbywał w butrymskim więzieniu w Moskwie i w mieście Ufa pod Archangielskiem. Zmarł 7.10.1943 r. Informacji o miejscu pochowania brak. Na podstawie 3. artykułu Ustawy Federacji Rosji „O rehabilitacji ofiar politycznych represji” wymieniony został zrehabilitowany.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego Sowieci zamknęli Eugeniusza Bodo w łagrze, znalazł Grzegorz Jakubowski, jeden z twórców IPN-u, który dzięki prywatnym kontaktom od wysokiego funkcjonariusza służb rosyjskich otrzymał stenogramy z przesłuchań Eugeniusza Bodo i akt jego zgonu. Materiały te ujawnili dziennikarze Maciej Duda i Daniel Walczak.

Podczas przesłuchań Bodo rzeczowo i cierpliwie opowiadał o swoich filmach, podróżach i spotkaniach. Powtarzał, że jest obywatelem Szwajcarii, neutralnego kraju, którego paszport wydawał się najbezpieczniejszym dokumentem na świecie. Paradoksalnie, gdyby powiedział, że jest Polakiem, prawdopodobnie miałby większą szansę na przeżycie, mnóstwo więźniów łagrów zostało bowiem zwolnionych na mocy zawartego 30 lipca 1941 r. porozumienia Sikorski – Majski. W ten sposób opuścili Związek Radziecki jego koledzy z zespołu Tea Jazz, którzy formując nową grupę: Polish Parade, wyszli z wojskiem Andersa. Jednak polska ambasada szukała na terenie ZSRR polskiego aktora Eugeniusza Bodo, a tymczasem w łagrze osadzono obywatela Szwajcarii o nazwisku Junod.

Kowboj Bodo umiera w łagrze [RECENZJA]

Wnimanije – szpion!

Enkawudzistom wszystko wydawało się podejrzane, począwszy od tego, że Bodo dobrze mówił po rosyjsku, przez jego liczne podróże i światowe życie przed wojną. Podczas przesłuchań w nieskończoność pytali go o wyjazdy do Niemiec i dlaczego nie chce podać nazwisk ludzi, z którymi się tam spotykał. Interesowali się też Café Bodo w Warszawie i jej nowym właścicielem, którego podejrzewano, że jest Niemcem. Pytali nawet o znajomych z dzieciństwa, którzy mieli żydowskie, a więc często niemiecko brzmiące nazwiska. Wszystko mogło być dowodem na działalność szpiegowską. A głównie film „Uwaga – szpieg!”.

– Jaką rolę graliście w tym filmie? – pytał enkawudzista.
– Grałem rolę oficera służby kontrwywiadowczej, która demaskuje szpiegów – odpowiadał Bodo.
– A z kim konsultowaliście się w tej sprawie?
– Ze znajomym prokuratorem.
– Czy on był oficerem?
– Nie wiem, ale ja się z nim konsultowałem.
– Wiecie, że ja wam nie wierzę, tak nie może być!
– Ale jeśli, przypuśćmy, gram rolę robotnika rolnego i biorę się do pługa, to na tej pracy też się nie znam. A jednak pokazuję, że idę z pługiem i orzę ziemię – odpowiadał Bodo, ale taka logika nie skutkowała.

– Enkawudziści uznali, że skoro facet mówi po włosku, francusku, rosyjsku i angielsku, jeździ po świecie: do Niemiec, Palestyny, Afryki, Ameryki i Włoch, gdzie na dodatek spędza wakacje, i jeszcze do tego nakręcił film „Uwaga – szpieg!”, no to musi być szpiegiem! – mówi Wolański.

NKWD nie znalazło dowodów na to, że Bodo był niemieckim szpiegiem. Więc może polskim, skoro nasza ambasada tak bardzo interesowała się losami niejakiego Junoda-Bodo, obywatela Szwajcarii. W tej sytuacji wskazany jest areszt Junoda-Bodo podejrzanego o działalność wywiadowczą na korzyść Polski i Niemiec – rekomendował oficer NKWD podpisany jako „kapitan Aleksandrow”.

Z dokumentów NKWD wynika, że w więzieniu w Butyrkach Bodo spędził 12 dni. 9 lipca 1941 r. został przewieziony do Ufy, gdzie był przesłuchiwany w charakterze szpiega. 11 sierpnia 1942 r. trafił do Moskwy i tam 13 stycznia 1943 r. skazano go za szpiegostwo na pięć lat łagru, a cztery miesiące później wywieziono do Kotłasu w obwodzie archangielskim, gdzie więźniowie umierali zwykle z wycieńczenia. Niezdolni do pracy, a więc bezużyteczni, nie otrzymywali prawie w ogóle jedzenia, a politycznych traktowano gorzej niż morderców. Więźniowie zapadali na szkorbut, pelagrę i schizofrenię. Ściany cel gęsto pokrywały nazwiska zmarłych, które wypisywali ich koledzy wraz z datami śmierci, w nadziei, że informacje dotrą kiedyś do ich rodzin, bo nikt nie opisywał zbiorowych grobów, do których wrzucano ciała.

Ze względu na „nieuleczalną w więziennych warunkach chorobę”, jaką była pelagra, sprawę Eugeniusza Bodo władze postanowiły skierować do sądu w celu ułaskawienia. Aktor już tego nie doczekał, zmarł 146 dni po przewiezieniu do łagru.

Źródła: „Eugeniusz Bodo – >>Już taki jestem zimny drań<<„, Ryszard Wolański, film „Za winy niepopełnione – Eugeniusz Bodo” w reż. Stanisława Janickiego, film „Na tropach tajemnic. Bodo – śledztwo” w reż. Katarzyny Kąckiej, „Polacy we Lwowie 1939-1944. Życie codzienne”, Grzegorz Hryciuk

Wczoraj TVP 1 wyemitowała pierwszy z 13 odcinków serialu o Eugeniuszu Bodo, następne w kolejne niedziele.

Wideo „Ale Historia” to najciekawsze fakty, ciekawostki i intrygujące smaczki minionych wieków i lat. To opowieść o naszych przodkach, a więc i o nas samych, która pozwala lepiej zrozumieć świat, jego kulturę i naszą własną mentalność. Zafascynuj się przeszłością, by lepiej zrozumieć teraźniejszość!

W ”Ale Historia” czytaj też:

Eugeniusz Bodo – element społecznie niebezpieczny
Gdyby nie twierdził uparcie, że jest Szwajcarem, być może jego losy potoczyłyby się inaczej. Sądził jednak, że szwajcarski paszport będzie dla niego przepustką do wolności. Za wszelką cenę chciał się wydostać ze Związku Radzieckiego…

Niewielu oparło się esbekom. Z dziejów grudnia ’70
Młodzi robotnicy, którzy znaleźli się w rękach SB, byli sami. Wiedzieli, że nikt się za nimi nie ujmie. Ich konfrontację z wyszkolonymi funkcjonariuszami można porównać do spotkania z walcem

Dyl Sowizdrzał: jajcarz dolnosaksoński. Bohaterowie ludowi cz. 10
Sowiźrzał we środku pałacu królewskiego, podniosszy suknią, uplugawił się. Wziął łyżkę, ono łajno na dwoje rozdzielił i wołał do drugiego błazna: – Błaźnie, a dokaż mi kuńsztu takowego, jaki natychmiast ode mnie ujźrzysz. Wziąwszy na łyżkę połowicę smrodu swego, zjadł tuż przed nim

Zdzisław Najmrodzki: król złodziei i ucieczek. Historia z PRL-u
Złodziej Zdzisław Najmrodzki budził w czasach PRL-u sympatię, ponieważ łupił pewexy uważane za część komunistycznego systemu i ośmieszał władzę, wciąż uciekając milicji i wymiarowi sprawiedliwości

Lokówka: wyginanie włosów. Historia przedmiotu
Pierwsza lokówka składała się z grubego pręta i dopasowanej do niego rynienki. Nagrzewano ją nad palnikiem gazowym, a fryzjer upewniał się, czy nie jest za gorąca, przykładając biały papier – jeśli nie zmienił koloru, była zbyt zimna, jeśli poczerniał – za gorąca

Foiba znaczy śmierć. Historia wojenna
O męczeństwie kilku tysięcy Włochów z półwyspu Istria, których podwładni Josipa Broza-Tity wrzucali do głębokich dołów, mówiłoby się może i do dzisiaj wyłącznie w kręgu historyków, gdyby nie pomysł, by 46 lat po zakończeniu II wojny światowej wojska jugosłowiańskie przemaszerowały przez Triest

EugeniuszBodo

wyborcza.pl