Celiński, 16.08.2016

 

top16.08.2016

 

 

Zmyłka PiS z publikacją wyroków TK

Zmyłka PiS z publikacją wyroków TK

Rząd Beaty Szydło opublikował w internecie 21 wyroków Trybunału Konstytucyjnego, lecz dwa najistotniejsze nie ujrzały światła dziennego, mianowicie wyroki z 9 marca i z 11 sierpnia, dotyczące Trybunału Konstytucyjnego.

PiS zastosował zmyłkę, uciekł się do oszustwa pod płaszczykiem gotowości do kompromisu, ale tak nie jest. Politycy Kaczyńskiego będą teraz łazić po mediach i wygłaszać chóralne komunikaty dnia: 21 wyroków opublikowaliśmy, czyli 21 „za,” 2 „przeciw”. Ależ to kompromis, a nawet przegrana PiS. Tak chcą publikę robić w bambuko.

Wyrok z 9 marca dotyczy ustawy naprawczej Trybunału Konstytucyjnego, która paraliżowała ten organ, bowiem nakładała orzecznictwo TK w składzie 13-osobowym (na 15 sędziów wg Konstytucji). Ważność wyroku miała być wtedy, gdy zapadnie on większością 2/3 głosów, wnioski zaś rozpatrywane wg daty ich wpłynięcia, a mandat sędziego miał być wygaszony przez Sejm i zakładano, iż nie będzie vacatio legis. Ta uchwała PiS to uniemożliwienie pracy TK, tym samym demolka tej instytucji. Trybunał orzekł niekonstytucyjność i do dzisiaj wyrok nie został opublikowany. To o publikację tego wyroku walczy Komitet Obrony Demokracji i liczy dni „niezwłocznego opublikowania”.

Drugi wyrok TK – najświeższy – szczególny nacisk kładł na artykuł 89 czwartej ustawy naprawczej o TK z 22 lipca. Trybunał m.in. wyrokował: „Ustawodawca nie jest władny oceniać, które orzeczenia sądu konstytucyjnego mogą być publikowane, a które na publikację nie zasługują”. I proszę, TK przewidział, że rząd Szydło (moje mrugnięcie: bo to nie Szydło, ale prezes Kaczyński zadecydował) potraktuje wybiórczo, co może publikować, a co nie. I nie opublikował istoty walki o państwo prawa, standardy demokratyczne, a tymi jest przestrzeganie Konstytucji RP.

Mamy zatem w dalszym ciągu do czynienia z bezprawiem rządu PiS. Na te oszustwa na pewno nie dadzą się nabrać Komisja Wenecka, Komisja Europejska, ani Parlament Europejski. Ba, dowodnie się przekonają, jaką partią jest PiS, iż stosuje brudne sztuczki, zagrywki pod publiczkę. Trzeba zatem docenić determinację Trybunału Konstytucyjnego, który nie złamał się. Waldemar Kuczyński nawet dopatruje się względnego małego sukcesu: – Sędziowie odnieśli pierwszy sukces w obronie jednej z podstaw wolności w kraju. Powinni mieć tego pełną świadomość, by mieć wolę i siłę doprowadzenia tej konfrontacji do dobrego końca. I powinniśmy mieć tę świadomość także my. Demokracji w Polsce nie obroni nikt z zewnątrz, jeżeli nie obronimy jej „My Naród, wszyscy obywatele Rzeczpospolitej”.

Publikacja wyroków ma ukryć oszustwa PiS, które jednak widać tym bardziej. Niezależność sądownicza jest gwarancją demokracji i wolności obywateli, które chcieliby zawłaszczyć uzurpatorzy PiS.

Waldemar Mystkowski

zmyłka

Koduj24.pl

WTOREK, 16 SIERPNIA 2016

Budka: Historia rozpoczyna się od początku. Gdy TK wyda wyrok np. o ustawie podsłuchowej, to premier Szydło go nie opublikuje

21:04

Budka: Historia rozpoczyna się od początku. Gdy TK wyda wyrok np. o ustawie podsłuchowej, to premier Szydło go nie opublikuje

Jak mówił w Polsat News Borys Budka:

„Historia rozpoczyna się od początku. Teraz TK będzie posługiwał się ustawą z 22 lipca z wygumkowanymi przepisami, które miały blokować TK. Jeżeli TK teraz zgodnie z obowiązującymi przepisami rozpozna ustawę o obrocie ziemią, podsłuchowa czy o prokuraturze, i wyda wyrok, to podejrzewam, że premier Szydło zachowa się dokładnie tak samo, i nie opublikuje. Wtedy wrócimy do dualizmu”

20:49
BUDKA9

Budka: Dzisiejsza decyzja o publikacji nie była żadnym kompromisem. Do tego nie było potrzeba żadnej ustawy

Jak mówił w Polsat News Borys Budka:

„Nie można publikować orzeczeń TK w sposób wybiórczy. Może dojść do takiego absurdu, że to Kaczyński będzie decydował o tym, co prawem jest, a co nie jest. Konstytucja jasno mówi o trójpodziale władzy. Doszło do takiego absurdu prawnego, że potrzeba było ustawy, by prezes Rady Ministrów opublikowała wyroki TK. Gdybyśmy ten precedens przyjęli, to w przyszłości doszłoby do takiej sytuacji, że będą przyjmowane ustawy, które będą nakazywały lub nie publikację wyroków. Dzisiejsza decyzja o publikacji nie była żadnym kompromisem. To wykonanie obowiązku konstytucyjnego. Do tego nie było potrzeba żadnej ustawy.

Jak dodał:

„Nie chodzi o to, kto kogo przekonuje. Chodzi o skutki. Dziś w tym bałaganie zapętla się rzecznik rządu. On mówił dziś, że te wyroki, nie-wyroki to opinie Trybunału. To premier opublikowała opinie TK? Nie może być tak w demokratycznym państwie prawnym, że zwykłą ustawą parlament będzie decydował, co premier może publikować, a co nie. Już dwukrotnie poseł Jarosław Kaczyński nie pełniący żadnej funkcji w naszym państwie mówił, że te wyroki nie będą publikowane. Ale to nie jest najważniejsze w tym sporze. Tu chodzi o co innego. Proszę zwrócić uwagę, że w TK czekają na rozpatrzenie bardzo ważne z punktu widzenia praw obywatelskich wnioski. Jak np. ustawa o blokowaniu obrotu ziemi rolnej, która dotyka tysiące polskich rolników. To wtedy wyjdzie Kaczyński i powie, że wyrok nie będzie publikowany? Albo inaczej: później parlament przyjmie kolejną ustawę, która sprawi, że te wyroki będą publikowane przez premiera? To jest absurdalna sytuacja, do której doprowadziło PiS”

20:32

Schetyna o opublikowaniu wyroków TK: To tylko pogorszy sytuację rządu w dialogu z KE

Jak mówił Grzegorz Schetyna w rozmowie z Piotrem Kraśko w „Faktach z zagranicy” w TVN24BiŚ:

„Nic się nie zmienia [bez publikacji wyroków z 9 marca i 11 sierpnia]. Dziwię się politykom PiS, że decydują się na taki gest, który jest pusty. Co to oznacza? Że urzędnicy PiS-u, rządowi będą decydować, jaki wyrok będzie publikowany, a jaki nie? To absurdalne. To tylko pogorszy naszą sytuację, rządu w dialogu z KE. Te dwa [wyroki] nie, bo? Po to było spotkanie z kawą i ciasteczkami? To kompromitacja. Nie można w tak wybiórczy sposób traktować prawa, bo tak samo oznaczałoby, że ktoś popełnia podobne przestępstwo, ale tym zajmuje się prokuratura, a tym nie, bo tak uważa urzędnik PiS. To pokazuje, jaki jest nasz stosunek do państwa prawa”

300polityka.pl

 

WTOREK, 16 SIERPNIA 2016

Bielan: Rzepliński ma plany polityczne i po tym, jak odejdzie z TK, szybko się o tym przekonamy

19:49

Bielan: Rzepliński ma plany polityczne i po tym, jak odejdzie z TK, szybko się o tym przekonamy

Prezes Rzepliński jest politykiem. Każdy, kto obserwuje jego działania, nie może mieć wątpliwości, że jest politykiem. Moim zdaniem ma plany polityczne i sądzę, że w grudniu – po tym, jak odejdzie z TK – szybko się o tym przekonamy – mówił Adam Bielan w „Faktach po faktach” TVN24.

19:42

Bielan: Publikacja wyroków zmniejsza ryzyko powstania dualizmu prawnego. Te dwa nie mają waloru wyroku

Jak mówił Adam Bielan w „Faktach po faktach” TVN24:

„To zmniejsza ryzyko powstania tzw. dualizmu prawnego, publikowanie zdecydowanej większości – poza dwoma – wyroków, czy wszystkich wyroków TK,. Znamy te dwa kontrowersyjne orzeczenia dot. ustaw uchwalonych przez Sejm. To największe zagrożenie, którym opozycja straszyła Polaków, że będzie dualizm prawny, że to spowoduje duże problemy, komplikacje w życiu przeciętnych obywateli, to znika. Bodaj 20 wyroków jest opublikowanych, ale to ryzyko jest mniejsze. Te dwa nie mają waloru wyroku, bo nie odbywało się na podstawie ustaw uchwalonych przez Sejm”

300polityka.pl

Obywatele w niebezpieczeństwie. Bo tylko prezes wie, co jest prawem, a co nie

Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty” TVN, 16.08.2016

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Wśród siedmiu grzechów głównych na pierwszym miejscu jest pycha. Kiedy więc Jarosław Kaczyński mówi, że całkowita racja jest po jego stronie – grzeszy.

Jednak w sprawie usunięcia tablic smoleńskich sprzed Pałacu Prezydenckiego prezes PiS trochę racji ma. Ale nie całkowitej, jak zdecydowanie stwierdził, z czego zresztą zdaje sobie sprawę, bo chwilę później dodaje, że jeśli tę „całkowitą rację” trzeba będzie umocnić przez akty normatywne, to z pewnością „to uczynimy”. Co może świadczyć o tym, że w Jarosławie Kaczyńskim pozostały jeszcze resztki prawniczego umysłu, który jednak każe respektować prawo.

Sprawa z tablicami jest trudna. Z jednej strony są przepisy i stanowisko konserwatora, z drugiej – małostkowością wydaje się chęć pozbycia się tych znaków pamięci. Należałoby się po prostu po ludzku dogadać, szanując się wzajemnie i szanując prawo.

Problem w tym, że nabrzmiałe emocje wykluczają jakikolwiek dialog. W każdej sprawie, nie tylko w tej.

Bo Jarosław Kaczyński swoimi rządami od października udowadnia, że całkowita racja jest po jego stronie właśnie w każdej sprawie. Dziś już nawet się z tym nie kryjąc, mówi wprost: prawo to ja. Nie konstytucja, nie ustawy. On jeden decyduje, jak ma być.

Dzień przed ogłoszeniem orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego sam ogłosił, że nie zostanie ono opublikowane. On tak zdecydował. Po prostu.

Nieważne, co na ten temat mówi sam Trybunał, nieważna jest opinia Komisji Weneckiej, nieważne są głosy prawników i instytucji prawniczych, nieważne stanowisko Sądu Najwyższego. Nikt nie ma racji. Całkowita racja jest przecież po jednej stronie.

To właśnie przekonanie o własnej nieomylności rządzi Polską od października i wszyscy mają się temu podporządkowywać. Trudno w takiej sytuacji nawet myśleć o potrzebie dialogu, bo pycha dialog wyklucza.

To przecież prezes wie najlepiej, jak mają wyglądać media narodowe. On zdecydował, kto ma być prezesem TVP, i twórcy zmiany musieli się wycofać z podkulonymi ogonami.

Co dalej? Skoro racja jest po stronie jednego człowieka, przestały obowiązywać jakiekolwiek reguły. Nie można się odwoływać do tego, co zapisane w prawie. Nie można się odwoływać do standardów i norm przyjętych w świecie, bo może się okazać, że akurat to prezesowi do jego koncepcji nie pasuje. Ba, trudno się nawet odwoływać do norm moralnych, etycznych, religijnych, bo skoro człowiekiem kieruje pycha, skoro świadomie on grzeszy i nie wyraża skruchy, to nawet te normy przestają być przeszkodą w realizacji celów.

Jarosław Kaczyński na Krakowskim Przedmieściu uczciwie wyłożył swoje credo. I nie pozostawił już żadnych wątpliwości, jak dalej będą wyglądały rządy w Polsce. To, że inni mogą mieć odmiene zdanie, przestało mieć znaczenie. Wypowiedziane posłuszeństwo prawu – bo jednak w sprawie zagospodarowania przestrzennego jakieś przepisy obowiązują – unieważnia wszystko. Także ochronę wynikającą z uchwalanego prawa. Obywatel już nie może czuć się bezpiecznie, bo nie ma pewności, co jest, a co nie jest prawem. Jednemu człowiekowi wolno wszystko.

Jarosław Kaczyński jest człowiekiem oczytanym, może więc powinien przypomnieć sobie parę lektur szkolnych. Można zacząć od „Króla Edypa”.

Zobacz także

prezesKaczyński

wyborcza.pl

Na szczecińskich ogrodzeniach znalazłem taki plakat…

Cp-8tnQWYAEko-w

WTOREK, 16 SIERPNIA 2016, 15:40

Bochenek: W ogóle nie można mówić o jakimkolwiek zakwestionowaniu nowej ustawy o TK

Jak mówił rzecznik rządu Rafał Bochenek w rozmowie z Agatą Adamek w TVN24:

W ogóle nie można mówić o jakimkolwiek zakwestionowaniu tej ustawy, ponieważ Trybunał nie procedował w sposób przewidziany przez prawo. Nie może być tak, że działania nielegalne… Proszę zapytać sędziów TK, na podstawie jakiej podstawie prawnej orzekali. Nie ma takiego przepisu – mówił rzecznik rządu Rafał Bochenek w TVN24.

15:33

Bochenek na pytanie, co zostało dzisiaj opublikowane: Sam nie wiem. Te rozstrzygnięcia nie są nazywane wyrokami

Jak mówił rzecznik rządu Rafał Bochenek w rozmowie z Agatą Adamek w TVN24:

„Ostatnie spotkanie sędziów TK nie miało – moim zdaniem, i zdaniem wielu prawników – mocy wiążącej. Odbywało się z naruszeniem ustawy z grudnia 2015 roku, więc ciężko o tym mówić, że w trakcie tego spotkanie zapadło jakiekolwiek wiążące orzeczenie. Będziemy wydawali wszystkie wyroki, które będzie wydawał TK, pod warunkiem, że one będą osadzone w przepisach obowiązujacych ustaw”

Na pytanie, czy to, co zostało dzisiaj opublikowane, to wyroki, rzecznik rządu stwierdził:

„Sam nie wiem… Wyrok musi spełniać określone kryteria, wymagania. Te dokumenty, które są wysyłane do KPRM przez prezesa Rzeplińskiego, nie spełniają takich kryteriów. Są procedowane w niewłaściwym trybie. Publikujemy to dlatego, że to dopuszcza to ustawa”

Te rozstrzygnięcia nie są nazwane wyrokami, ponieważ one nie spełniały tych kryteriów ustawowych, które były przewidziane przez akty prawne, które obowiązywały w chwili ich wydawania – dodał Bochenek.

co dziś

300polityka.pl

 

WTOREK, 16 SIERPNIA 2016, 14:40
ziobro10

Ziobro: Z całą powagą będziemy traktować znieważanie i pomawianie dobrego imienia Polski

Jak mówił na konferencji prasowej minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro:

„Z całą powagą będziemy traktować znieważanie i pomawianie dobrego imienia Polski oraz pokoleń Polaków, których dotknęła tragedia i cierpienie wywołane napaścią Niemiec nazistowskich. To pokolenie Polaków jest pomawiane. To pokolenie jest przedstawiane jako sprawcy Holokaustu, masowego unicestwiania ludzi. Dziś polski rząd uczynił ważny krok w tworzeniu mocniejszych narzędzi prawnych pozwalających skuteczniej dochodzić naszych praw, bronić prawdy historycznej. Przyjęliśmy projekt ustawy, która zakłada dochodzenie odpowiedzialności zarówno na gruncie karnym, jak i cywilnym. Pełnomocnictwo będzie posiadał IPN, ale też uprawnionym będzie do prowadzenia spraw natury cywilnej każda organizacja, która ma w swoim statucie ochronę dobrego imienia Polski. Również im oddajemy to narzędzie do rąk”

Jak dodał: Prawda ma znaczenie. I myślę, że nikogo Polaków nie muszę do tego przekonywać. Będzie nam łatwiej bronić dobrego imienia i godności Polski za granicą, gdy ten projekt wejdzie w życie. Zwłaszcza tego pokolenia, które poniosło największe cierpienia z rąk nazistowskich Niemiec. Dochowujemy słowa, realizujemy swoje zobowiązania.

Za używanie zwrotu takiego jak „polskie obozy” ma grozić do 3 lat więzienia.

300polityka.pl

Resort spraw przemilczanych

Bartosz T. Wieliński, 16.08.2016

Ukraińscy żołnierze we wsi Krasnogorowska

Ukraińscy żołnierze we wsi Krasnogorowska (GLEB GARANICH / REUTERS / REUTERS)

Rosja przerzuca na Krym wojsko, oskarża Ukrainę o terroryzm, grozi zerwaniem stosunków dyplomatycznych. Trudno nie odnieść wrażenia, że wojna wisi na włosku. Co robi polska dyplomacja?

Na stronie internetowej MSZ najnowsze są relacja z piątkowego spotkania z parlamentarzystami z Indonezji oraz trzyzdaniowe oświadczenie ze środy potępiające zamach na szpital w pakistańskim Kwecie. Na Twitterze: Święto Wojska Polskiego, rocznica Bitwy Warszawskiej, rocznica nawiązania stosunków dyplomatycznych z Czarnogórą. O Ukrainie ani słowa.

W weekend Departament Stanu USA wrzucił na swój profil na Twitterze komunikat po rozmowie telefonicznej wiceprezydenta Joe Bidena z prezydentem Ukrainy Petrem Poroszenką poświęconej sytuacji na Krymie. Francuska dyplomacja informowała o rozmowie telefonicznej ministra Jeana-Marca Ayraulta z szefem rosyjskiego MSZ, który podkreślał, że „napięcia dotyczące Krymu należy rozwiązywać na drodze dialogu”. Stéphane Dion, kanadyjski minister spraw zagranicznych, w sobotę „wyraził zaniepokojenie rosnącym napięciem między Rosją a Ukrainą” i uznał, że nie ma dowodów na poparcie rosyjskich tez o ukraińskim terroryzmie na Krymie. Borge Brende, norweski odpowiednik Diona, ostrzegł Rosję, iż to ona ponosi odpowiedzialność za to, by nie dopuścić do eskalacji sytuacji na Krymie. Szef niemieckiego MSZ Frank-Walter Steinmeier spotkał się wczoraj z Ławrowem w Jekaterynburgu i próbował go przekonać, by Rosja odpuściła na Ukrainie i w Syrii. Bez efektów.

Polityki zagranicznej nie robi się za pomocą oświadczeń. Ale ich brak, i to w sytuacji kryzysowej, oznacza brak zainteresowania. Przecież to Polska uważała się za adwokata Kijowa, a w czasie euromajdanu i rosyjskiej aneksji Krymu mobilizowała Zachód, by nie zostawiał Ukraińców na pastwę Rosji. Czyżby po zmianie rządu ten zapał osłabł?

W przyszłym tygodniu prezydent Duda ma być w Kijowie na uroczystościach 25. rocznicy odzyskania niepodległości. Może wtedy świat usłyszy polski głos?

Zobacz także

wojna

wyborcza.pl

PiS kręci w sprawie Jedwabnego

Dominika Wielowieyska, „Gazeta Wyborcza”, 16.08.2016

Pomnik w Jedwabnem

Pomnik w Jedwabnem (Fot. Tomasz Markowski / Agencja Gazeta)

Obóz Prawa i Sprawiedliwości ma przemyślaną strategię w sprawie antysemityzmu. Opiera się ona na zasadzie: nie zrażać do siebie antysemickiego elektoratu. I nie stawiać kropki nad i. Nawet jeśli tego domaga się Monika Olejnik, która rozmawiała na ten temat z szefową MEN Anną Zalewską w swoim programie. Dlatego zgodnie z tą zasadą pani minister nie mogła z siebie wydusić, że mordu Żydów w Jedwabnem dokonali Polacy.

– Dramatyczna sytuacja, która miała miejsce w Jedwabnem, jest kontrowersyjna. Wielu historyków, wybitnych profesorów, pokazuje zupełnie inny obraz – przekonywała Anna Zalewska w „Kropce nad i” w TVN 24. Wcześniej przez kilka minut, mimo wielokrotnie powtarzanych pytań, wykręcała się od odpowiedzi.

Po występie min. Zalewskiej politycy PiS wspierali ją ze wszystkich sił, nie była to więc przypadkowa opinia. Czy czeka nas pisanie historii na nowo, nakaz, by nauczyciele historii opowiadali uczniom rzeczy nieprawdziwe, by fałszowali historię i ją lukrowali? Wszystko na to wskazuje.

Komentatorzy ganili szefową MEN, przywołując słowa Lecha Kaczyńskiego czy prezydenta Andrzeja Dudy. Prezydent Kaczyński wiele zrobił, by poprawić stosunki ze środowiskami żydowskimi. To jedna z największych jego zasług. Mówił o pogromie kieleckim: „Jako prezydent Rzeczypospolitej chcę jasno i dobitnie powiedzieć: to, co się stało przed 60 laty w Kielcach, to była zbrodnia. To jest wielki wstyd i tragedia dla Polaków i dramat dla Żydów, których tak niewielu ocalało po hitlerowskim Holocauście. Nie ma dla tej zbrodni żadnego usprawiedliwienia”.

Było to najmocniejsze i najodważniejsze tego typu stwierdzenie przedstawiciela obozu PiS, choć nie było tam sformułowania „Polacy zabili”. Aby nikt przypadkiem nie mógł wyciągnąć takiego jednoznacznego cytatu. Potem już było tylko gorzej.

Duda: co innego w kampanii, co innego jako prezydent

Kandydat Andrzej Duda w kampanii odwołał się do antysemickiego elektoratu. Zaatakował kontrkandydata Bronisława Komorowskiego za to, że ten przy okazji sprawy Jedwabnego powiedział: „Polacy, ofiary II wojny światowej, bywali również sprawcami”. Piotr Paziński, redaktor naczelny żydowskiego pisma „Midrasz”, napisał wówczas: „Od 25 lat żaden poważny polityk (a kandydat na prezydenta w II turze jest z konieczności poważnym politykiem) nie grał kartą żydowską. Ostatnim był Lech Wałęsa w 1990 r., kiedy sugerował, że Tadeusz Mazowiecki ma niearyjskie pochodzenie. Teraz Andrzej Duda daje swoim wyborcom do zrozumienia, że Komorowski, wspominając zamordowanych w Jedwabnem Żydów, de facto wysługuje się obcym interesom”.

Duda jako prezydent starał się to fatalne wrażenie zatrzeć. Bo już kampanię wyborczą miał za sobą. Wygłosił dobre przemówienie przy okazji otwarcia muzeum rodziny Ulmów zamordowanej przez Niemców za ukrywanie Żydów. Wziął udział w uroczystościach ku czci ofiar pogromu kieleckiego. Podkreślał, że nie ma żadnego usprawiedliwienia dla antysemickiej zbrodni. – To problem tego, że nie tylko wojsko i milicja atakowała, ale atakowali też ludzie. Pozostawiam ocenie historyków i socjologów, jak to się stało, dlaczego tak się stało, dlaczego ludzie zareagowali w taki a nie inny sposób – powiedział.

Sformułowania jasnego „Polacy zabijali” zabrakło. Twórcy przemówień polityków PiS bardzo zwracają na to uwagę. Nie zmienia to jednak faktu, że postawa prezydentów Kaczyńskiego i Dudy – bardzo chwalebna – staje się powoli w środowisku PiS jedynie marginesem. Wypowiedź minister Zalewskiej była tego pierwszym sygnałem.

Prezes IPN: lawiruje w sprawie Jedwabnego

Kandydat na prezesa IPN, a dziś już prezes, dr Jarosław Szarek stwierdził, że za mord w Jedwabnem odpowiadają Niemcy. – Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru, pod przymusem, grupkę Polaków – mówił.

– Z jednej z moich wypowiedzi wyciągnięto tylko część zdania – tłumaczył potem tę swoją wypowiedź. – Mogę się powołać na IV konwencję haską z 2007 roku, która wprost mówi, że odpowiedzialność za zbrodnie na terenie okupowanym ponosi okupant. Wiadomo, że to nie są warunki normalne w okupowanym państwie. I ja nie ukrywałem tego, że tej zbrodni dokonała garstka Polaków – powiedział Szarek w TVP Info. – Ale odpowiedzialność za tę zbrodnię spada na niemiecki system państwa totalitarnego, które w jakiś sposób tych Polaków do tej zbrodni przymusiło czy zainspirowało. I tu nie ma żadnej wątpliwości – dodał.

Jest dla mnie wielkim rozczarowaniem, że publicysta „wSieci” Piotr Zaremba wychwalał pod niebiosa nowego prezesa IPN Jarosława Szarka. „Można się zastanawiać, czy niezbyt pochopnie przesądził już na wstępie o tym, co zdarzyło się w Jedwabnem. Za to zapowiedź badań tej zbrodni wydaje się naturalna. Podobnie jak gotowość przełamywania pedagogiki wstydu” – napisał Zaremba.

Czy to „przełamywanie pedagogiki wstydu” ma polegać na głoszeniu fałszywych tez, które później są odrobinę prostowane? Oczywiście, że historycy mogą dalej badać sprawę Jedwabnego, ale minimum przyzwoitości wymaga, że jeśli się kwestionuje dotychczasowe ustalenia, to trzeba przedstawić jakiś dowód na poparcie swojej tezy. A nie opowiadać tego, co komu w duszy gra. To niepoważne.

Persak: Polacy mordowali Żydów w Jedwabnem

Właśnie we „wSieci” kilka tygodni temu Piotr Skwieciński opublikował bardzo ciekawy wywiad z historykiem Krzysztofem Persakiem o Jedwabnem. W IPN przeprowadzono szczegółowe śledztwo i rzetelne naukowe badania w tej sprawie. Ustalenia z dwutomowego zbioru dokumentów o Jedwabnem autorstwa historyków IPN Krzysztofa Persaka i Pawła Machcewicza nie zostały podważone.

Polacy mordowali Żydów w Jedwabnem i w innych okolicznych miejscowościach bez przymusu ze strony Niemców. Co najwyżej przy akceptacji nazistów. Przyczyną tego, że do tych mordów doszło, był także silny na tych terenach antysemityzm pielęgnowany przez endecję. Wszystko to Persak szczegółowo wyłożył Skwiecińskiemu, który wobec tych oczywistych faktów nawet nie oponował.

A co robi prezes Szarek? Wyrzuca Persaka z IPN.

W ostatnim numerze „wSieci” Zaremba rozmawia z dr. Szarkiem, który powtarza rzeczy nieprawdziwe: „Nie zgodzę się z tezą, że skoro Niemców było niewielu, nie mogli Polaków przymusić. Wystarczyło mieć broń”. Zachowuje się tak, jakby w ogóle nie przeczytał pracy Machcewicza i Persaka ani nie znał ustaleń instytucji, którą przyszło mu zarządzać. Wszystkie te kwestie zostały szczegółowo wyjaśnione i obudowane relacjami świadków.

***

PiS otwiera nowy etap w ramach walki z tzw. pedagogiką wstydu, która dziś sprowadza się głównie do negowania oczywistości, ucieczki od złych i bolesnych fragmentów historii Polski.

Obrona własnego narodu i społeczeństwa przed złą sławą jest czymś naturalnym. Jest oczywistym odruchem. I prawdą jest, że do pogromów dochodziło w czasie wojny i zaraz po wojnie, wtedy gdy struktury demokratycznego państwa polskiego nie istniały. Ale nie można tej obrony przeprowadzać za pomocą kłamstwa. Staraliśmy się rozliczyć z bardzo złych momentów w naszej historii i w tym pokazaliśmy swoją siłę i godność. Dziś środowisko IV RP usiłuje to unieważnić. Czyni tym wielką szkodę wizerunkowi Polski.

Zobacz także

pisKręci

wyborcza.pl

Smutny wywiad z Kazimierzem Kutzem w „Newsweeku”: Polska stała się krajem destrukcyjnym, nie mam za co jej kochać

ar, 16.08.2016

Kazimierz Kutz

Kazimierz Kutz (Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta / AGENCJA GAZETA)

– Gdybym był młodszy, to dałbym dyla. Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję czasów, w których trudno się będzie Polską podniecać. To mój kraj, ale nie ma go za co dziś kochać – mówi w wywiadzie dla „Newsweeka” Kazimierz Kutz, ceniony polski reżyser, były poseł i senator.

Kazimierz Kutz w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką mówi o „cmentarnym patriotyzmie, którym zaśmierdła Polska”. Pytany o przyczyny, zaczyna od charakterystyki pokolenia urodzonego w latach 20., które tworzyło w PRL siłę polskiej państwowości. Zaznaczył, że było ono przez komunę „łagodnie traktowane” – komuna inwestowała w kulturę i humanistykę, co stworzyło „intelektualne podglebie dla KOR i Solidarności”.

– Nasz nowy ustrój całkowicie poniechał troski o tę sferę życia społecznego (…), postawiono wyłącznie na ekonomię – zaznaczył. Jak ocenił, w konsekwencji „wychowaliśmy pokolenie ćwoków nierozumiejących własnej historii i procesów toczących się w ich kraju”.

Kutz: Jarosław Kaczyński to nacjonalistyczny introwertyk

Kutz mówi też o „bolszewizmie obecnej władzy”. Antoniego Macierewicza nazywa „ministrem wymachującym paralizatorem naładowanym energią smoleńską, którego uczyniono odpowiedzialnym za (…) wymianę autorytetów w polskiej historii”.

Jarosława Kaczyńskiego określa mianem „nacjonalistycznego introwertyka”. Podkreśla, że matka Kaczyńskiego „wychowywała synów w łóżku dziadka powstańca styczniowego”, co sprawiło, że Jarosław Kaczyński nie jest w stanie nawiązać normalnego kontaktu z rzeczywistością i stara się wyplenić wszystko, co w jego ocenie nie jest polskie.

Na poparcie swoich słów przytacza m.in. przykład czterech wsi na Opolszczyźnie, które włączono w granice miasta, by zamieszkałej je mniejszości niemieckiej (20 proc. mieszkańców) odebrać prawo do języka, nazewnictwa i kultywowania tradycji.

Kutz zaznacza, że polski nacjonalizm, jako jedyny w Europie, jest nierozerwalnie związany z Kościołem. – Parafia była przytuliskiem polskości, kiedy nie mieliśmy państwa. Potem, w czasach komunizmu, Kościół zastąpił państwo. Kościoły były miejscem spotkań Polaków, inkubatorem dumy narodowej i patriotyzmu (…). Gdy doszło do przełomu 1989 roku, biskupi stali się rozjemcami przy Okrągłym Stole (…). Nowa władza uznała więc, że Kościołowi należą się specjalne nagrody” – wyjaśnia.

Ocenia, że obecne władze, „idąc pod rękę z biskupami”, dążą do tego, by Polska była krajem zajmującym się wyłącznie własnymi problemami i walką ze swoimi wrogami.

Kutz: Prof. Rzeplińskiego czeka pokazowy proces

Kutz zaznacza, że po wakacjach „walka o atrybuty demokracji” wejdzie w ostrą fazę. Mówi też, że prof. Andrzeja Rzeplińskiego czeka pokazowy proces, a głównym wrogiem w najbliższych miesiącach będą wolne media, zwłaszcza niewygodni dziennikarze, których PiS będzie usiłował skazać na banicję zawodową. Kutz nazywa to „walką o świadomość społeczną”.

– Tej władzy chodzi o działania, które mają wzbudzić w ludziach strach. Mamy zacząć się bać (…). To zmierza w kierunku narodowego terroru – podkreśla Kutz.

Ocenia, że Kaczyński jeszcze długo pozostanie u władzy. – Polska naprawdę się rozpada. Gliwieje jak ser. Poprzez obniżanie poziomu intelektualnego i duchowego, poprzez zdewaluowanie autorytetów nadzieja, że Polska się z tego stanu podniesie, jest słabsza niż kiedykolwiek – kwituje.

Zobacz także

smutny

wyborcza.pl

Rząd wydrukował niektóre wyroki Trybunału, ale bez tych z 9 marca i 11 sierpnia

jagor, PAP, 16.08.2016

Rząd Beaty Szydło wydrukował 21 orzeczeń TK

Rząd Beaty Szydło wydrukował 21 orzeczeń TK (Fot. Sławomir Kamiński)

• Rząd opublikował wyroki TK wydane po 9 marca tego roku
•To 21 orzeczeń, ale m.in. bez tego z 9 marca o niekonstytucyjności noweli
• Wyroki opublikowano na podstawie ustawy z 22 lipca o TK

 

W internetowych wydaniach Dziennika Ustaw ukazało się 18 wyroków, a Monitora Polskiego – 3. Wśród nich jest m.in. lipcowy wyrok o konstytucyjności ustawy o gruntach warszawskich, którą – przed decyzją o podpisaniu – zaskarżył w sierpniu 2015r. poprzedni prezydent Bronisław Komorowski.

Wyroki opublikowano na podstawie ustawy z 22 lipca o Trybunale Konstytucyjnym. Jej artykuł 89. głosi: „W terminie 30 dni od dnia wejścia w życie ustawy ogłasza się rozstrzygnięcia Trybunału wydane przed dniem 20 lipca 2016 r. z naruszeniem przepisów ustawy z dnia 25 czerwca 2015 r. o Trybunale Konstytucyjnym, z wyjątkiem rozstrzygnięć dotyczących aktów normatywnych, które utraciły moc obowiązującą”. Weszła ona w życie właśnie w poniedziałek.

Nowa ustawa PiS o TK w części niezgodna z konstytucją

W miniony czwartek pełny skład TK uznał za niezgodne z konstytucją kilkanaście zapisów ustawy z 22 lipca, w tym cały artykuł 89. – według TK nie wchodzą one w życie. Zdania odrębne złożyli sędziowie: Piotr Pszczółkowski, Julia Przyłębska i Zbigniew Jędrzejewski. Według nich organa państwa nie mogą honorować rozstrzygnięcia „wydanego z rażącym naruszeniem prawa”. Rząd zapowiadał wtedy, że nie wydrukuje tego wyroku.

Art.89 i prawo uznaniowe do publikacji wybranych orzeczeń

TK uznał, że na mocy art. 89. „ustawodawca przyznał sobie prawo wyboru orzeczeń Trybunału podlegających publikacji”. „Ustawodawca nie jest władny oceniać, które orzeczenia sądu konstytucyjnego mogą być publikowane, a które na publikację nie zasługują” – ocenił. TK „odnotował również stygmatyzujące stwierdzenie o rozstrzygnięciach Trybunału wydanych >>z naruszeniem przepisów ustawy<< o TK z 2015 r.”. Według TK „ustawodawca zrecenzował konkretne wyroki TK, podjęte przez konkretnych sędziów TK w odniesieniu do konkretnych spraw i przypisał sędziom TK działanie niezgodne z prawem, usprawiedliwiając w ten sposób wcześniejszą odmowę publikacji wyroków TK”.

rZądSzydło

gazeta.pl

Rosja znów rozpali Donbas

Wacław Radziwinowicz, 16.08.2016

Ćwiczenia ukraińskich żołnierzy w obwodzie chersońskim

Ćwiczenia ukraińskich żołnierzy w obwodzie chersońskim (STRINGER / REUTERS / REUTERS)

Kreml zastanawia się, jak ukarać Ukrainę za rzekomy niedawny atak dywersantów na Krym. Jednak według moskiewskich mediów w grę nie wchodzi mocne uderzenie w sąsiada, lecz ponowne rozognienie wojny w Donbasie.

Jak dowodzi m.in. moskiewski dziennik „Wiedomosti”, w wyniku czwartkowego posiedzenia prezydenckiej Rady Bezpieczeństwa nie udało się ustalić, jak Kreml odpowie na rzekome incydenty z ukraińskimi dywersantami na granicy anektowanego w 2014 r. Krymu, do których doszło w pierwszą sobotę i niedzielę sierpnia.

Według Rosjan na półwysep miały się przedzierać dwie grupy zwiadowców armii Ukrainy wysłane dla dokonania zamachów terrorystycznych. Doszło do wymiany ognia, w wyniku której zginęli dwaj rosyjscy wojskowi. Moskwa ogłosiła, że schwytano dziewięciu dywersantów.

Kijów zaprzecza tym informacjom. I dowodzi, że w rzeczywistości miała tam miejsce strzelanina między pijanymi ludźmi z różnych formacji rosyjskich sił zbrojnych.

Natomiast Władimir Putin w reakcji na wieści z pogranicza zapowiada, że Rosja nie „przejdzie obok tego, co się stało” i zareaguje na śmierć swoich żołnierzy.

Według Aleksandra Ryklina, redaktora naczelnego agencji Jeżedniewnyj Żurnał, prezydent zwleka z decyzją o odwecie zaskoczony reakcją Zachodu na informacje o desancie dywersantów. „Rosji powiedziano wprost: nie wierzymy wam. Uważamy ten incydent za inscenizację i prowokację” – napisał publicysta, dodając przy tym, że w Moskwie na temat planowanej przez Ukraińców dywersji powiedziano już zbyt wiele i zbyt emocjonalnie, by Putin mógł pozostawić rzecz bez odwetu.

Według „Wiedomosti” Moskwa – rozumiejąc, że światowa opinia publiczna nie przyjmuje jej wersji wydarzeń za prawdziwą – nie zdecyduje się na mocne uderzenie w sąsiada. Powołując się na swoje źródło w ministerstwie obrony, dziennik pisze, że Kreml „przestanie powstrzymywać odwetowe działania” wspomaganych przez Rosjan separatystów na wschodzie Ukrainy.

Oznaczałoby to ponowne rozpalenie hybrydowej wojny, w której Moskwa formalnie nie bierze udziału, choć w rzeczywistości jest w nią zaangażowana.

Dziś separatyści z Doniecka czy Ługańska mogliby poczynać sobie bardzo śmiało, mając tuż za plecami rosyjskie jednostki Południowego Okręgu Wojskowego biorące udział w zakrojonych na szeroką skalę manewrach „Kaukaz 2016”. Wczoraj Flota Czarnomorska oraz Flotylla Kaspijska rozpoczęły wielkie ćwiczenia. Ta pierwsza przeprowadza manewry we wschodniej części Morza Śródziemnego, pokazując, że rosyjska marynarka wojenna jest w stanie zablokować wejście na Morze Czarne obcym jednostkom spieszącym z ewentualną pomocą dla Ukrainy.

Moskwa nie rezygnuje też z prób przekonania światowej opinii publicznej do swojej wersji rzekomego incydentu z dywersantami. Szef MSZ Siergiej Ławrow po wczorajszym spotkaniu ze swoim niemieckim kolegą Frankiem-Walterem Steinmeierem w uralskim Jekaterynburgu zapewniał, że Kijów od dawna planował tę akcję.

– Mamy informacje dopełniające to, co widzicie w telewizji; niepodważalne dowody, że była to dywersja od dawna planowana przez dowództwo wywiadu ministerstwa obrony Ukrainy i mająca na celu destabilizowanie sytuacji – oznajmił minister.

Jednak to, co widać w telewizji, dowodzi raczej, że Moskwa kłamie. Rosjanom pokazano m.in. nagranie przesłuchania przyznającego się do winy „dowódcy ukraińskich dywersantów” Jewgienija Panowa. Publicystka radia Echo Moskwy Julia Łatynina oceniła je w ten sposób: – Ten człowiek czytał z ekranu suflera tekst napisany nie przez niego samego, tylko przez jakiegoś majora policji, który nie włada żadnym innym językiem poza tym, w jakim pisze się oficjalne raporty.

A rosyjscy blogerzy przypominają, jak dwa lata temu władze przedstawiały „niepodważalne dowody” na to, iż malezyjskiego boeinga 777 z 298 osobami na pokładzie zestrzeliły nad Donbasem ukraińskie myśliwce.

Były wtedy świadectwa mitycznego „hiszpańskiego dyspozytora lotów”, który w chwili tragedii miał dyżurować na kijowskim lotnisku Borispol; podawano nazwisko ukraińskiego pilota, który rzekomo strzelał do samolotu. Był też pokaz, na którym przedstawiciele rosyjskiej armii – powołując się na wyniki „obiektywnej kontroli” – przedstawili na wykresach atak dwóch ukraińskich myśliwców na pasażerski odrzutowiec. Wszystko to okazało się prymitywnym kłamstwem, nie pierwszym i nie ostatnim w przypadku wojny na Ukrainie.

Rosja z taką „historią kredytową” na kredyt zaufania w sprawie „dywersantów”liczyć nie może.

Zobacz także

rosyjskie

wyborcza.pl

Pilna wiadomość dla ministra Jana Szyszki! Są pierwsze badania na temat chemtrails, które go tak niepokoją

Piotr Cieśliński, 16.08.2016

Smugi kondensacyjne

Smugi kondensacyjne (Louis Ngyyen/NASA)

Właśnie ukazała się pierwsza praca w recenzowanym piśmie naukowym, która dotyczy tzw. chemtrails, czyli smug na niebie, mających świadczyć o tym, że ktoś w niecnym celu zatruwa nam atmosferę. Trzy lata temu interpelował w tej sprawie ówczesny poseł, dziś minister środowiska Jan Szyszko.

Za samolotami odrzutowymi tworzą się smugi kondensacyjne, chmury powstające m.in. wskutek skroplenia się pary wodnej na drobinach spalin. Mogą się godzinami utrzymywać w atmosferze, wszyscy je niemal codziennie widzimy, jeśli tylko niebo jest pogodne.

Ale według popularnych teorii spiskowych co najmniej niektóre z tych smug to ślady chemicznych oprysków (chemtrails), prowadzonych w sekrecie przez rządy państw, CIA albo wielki biznes w celu modyfikacji klimatu, trucia ludzi lub kontrolowania umysłów.

Te teorie mają wiele różnych wersji, zmieniają się w nich zleceniodawcy i cele prowadzenia oprysków. Według jednego z międzynarodowych sondaży z 2011 roku w tego typu spisek wierzy aż 17 proc. ludzi.

Chemtrails mają swoich wyznawców także w Polsce. W lutym 2013 r. profesor Jan Szyszko, poseł, złożył w tej sprawie na ręce premiera interpelację, w której pytał: „Czy chemitrails jest celowo wywoływane na terenie Polski, a o ile tak, to w jakim celu i jaki to może mieć wpływ na zdrowie człowieka i stan środowiska przyrodniczego?”

Interpelacja nr 16893

Szanowny Panie Premierze! W ostatnich miesiącach byłem wielokrotnie informowany i pytany przez zaniepokojonych ludzi o przyczyny i skutki częstego stosowania, jak określają, oprysków z samolotów metodą chemitrails. Niektórzy kojarzą to z wojskowymi projektami badawczymi w atmosferze, wyrażając zaniepokojenie o swoje zdrowie. Muszę przyznać również, że wiele sprzecznych informacji pojawia się w internecie.
W zaistniałej sytuacji uprzejmie proszę o udzielenie odpowiedzi na następujące pytania:
1. Co to jest chemitrails?
2. Od kiedy chemitrails jest obserwowane w Polsce?
3. Czy chemitrails jest celowo wywoływane na terenie Polski, a o ile tak, to w jakim celu i jaki to może mieć wpływ na zdrowie człowieka i stan środowiska przyrodniczego?
Z poważaniem
Poseł Jan Szyszko

Teraz prof. Jan Szyszko, zamiast pytać premiera, mógłby po prostu zajrzeć do pracy naukowej, która ukazała się kilka dni temu w „Environmental Research Letters”. To pierwsze recenzowanie badanie dotyczące chemtrails.

Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine oraz Carnegie Institution for Science w Stanfordzie przepytali 77 ekspertów – głównie specjalistów w dziedzinie chemii atmosfery i zanieczyszczenia środowiska. Poprosili ich o ocenę dowodów na spisek chemtrails – zdjęć nieba z dziwnymi smugami, a także wyników badania atmosfery z różnych części świata, które mają świadczyć o tym, że jest ona zanieczyszczona rozpylanymi w powietrzu chemikaliami (związkami strontu, baru czy glinu).

Jeśli chodzi o zdjęcia, wszyscy byli zdania, że przedstawiają one zwykłe smugi kondensacyjne, jakie pozostawiają samoloty, i nie ma w nich nic zagadkowego ani dziwnego. Nie byli zaniepokojeni także danymi o zanieczyszczeniu atmosfery. Tylko jeden spośród 77 ekspertów przyznał, że nie potrafi wytłumaczyć wyższego poziomu baru w atmosferze w jednym z miejsc, gdzie zawartość tego pierwiastka w glebie jest bardzo niska. Naukowcy jednak nie podają, czy ten ekspert był skłonny przypisać to sekretnym programom chemtrails.

Główny autor pracy Steven J. Davis, klimatolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego, przyznał w „New York Timesie”, że zdecydował się zasięgnąć opinii ekspertów po rozmowie ze sprzedawcą w sklepie z materacami, którego chemtrails wyraźnie niepokoiły. Kiedy wrócił do domu, próbował w Google’u wyszukać jakieś poważne badania naukowe na ten temat, ale znalazł same teorie spiskowe.

Davis ma nadzieję, że jego samotna praca będzie od teraz także pojawiała się w Google’u i przynajmniej w pewnej mierze równoważyła spiskowe brednie. – Ignorowanie wyznawców teorii spiskowych do niczego nie prowadzi, jak uczy przykład z globalnym ociepleniem klimatu – mówi naukowiec. Choć oczywiście nie ma złudzeń, że przekona twardych wyznawców spisku. Wszak mogą do niego należeć również przepytywani eksperci, a brak dowodów jest najlepszym dowodem, że ktoś je starannie ukrył i coś jest na rzeczy.

Pozostaje mieć nadzieję, że naukowe argumenty być może chociaż uspokoją ministra Szyszkę.

Zobacz także

pilna

wyborcza.pl

 

WTOREK, 16 SIERPNIA 2016, 09:47

W Dzienniku Ustaw opublikowano zaległe wyroki TK

W Dzienniki Ustaw opublikowano zaległe wyroki Trybunału Konstytucyjnego, które zostały wydane z „naruszeniem” przepisów ustawy o TK. Ich publikację umożliwia nowa ustawa o TK, która dzisiaj weszła w życie.

Zgodnie z art. 89, rozstrzygnięcia Trybunału wydane przed 20 lipca ogłasza się w terminie 30 dni od dnia wejścia ustawy w życie, z wyjątkiem rozstrzygnięć dotyczących aktów normatywnych, które utraciły moc obowiązującą. Mówiąc inaczej: wyrok z 9 marca dot. grudniowej nowelizacji ustawy o TK nie zostanie opublikowany.

W sumie opublikowano 18 wyroków w Dzienniku Ustaw i 3 w Monitorze Polskim.

300polityka.pl

Rząd opublikował wyroki Trybunału Konstytucyjnego. Ale pominął najważniejsze

maw, 16-08-2016

Andrzej Rzepliński trybunał Konstytucyjny

 fot. Paweł Supernak  /  źródło: PAP

Hurtowa publikacja dotyczy 21 wyroków TK wydanych po 9 marca tego roku. Rząd pominął jednak kluczowe orzeczenia dotyczące ustaw PiS o Trybunale wydane 9 marca i 11 sierpnia. Co ciekawe TK uznał przepis, na podstawie którego opublikowano wyroki, za niekonstytucyjny.

Obowiązek publikacji wybranych wyroków nałożyła najnowsza ustawa o Trybunale Konstytucyjnym autorstwa PiS, która właśnie weszła w życie. Jej artykuł 89. głosi: „W terminie 30 dni od dnia wejścia w życie ustawy ogłasza się rozstrzygnięcia Trybunału wydane przed dniem 20 lipca 2016 r. z naruszeniem przepisów ustawy z dnia 25 czerwca 2015 r. o Trybunale Konstytucyjnym, z wyjątkiem rozstrzygnięć dotyczących aktów normatywnych, które utraciły moc obowiązującą”. Weszła ona w życie właśnie w poniedziałek.

W związku z tym w internetowych wydaniach Dziennika Ustaw i Monitorze Polskim ukazało się w sumie 21 orzeczeń. Wśród nich jest m.in. lipcowy wyrok o konstytucyjności ustawy o gruntach warszawskich, którą – przed decyzją o podpisaniu – zaskarżył w sierpniu 2015 r. poprzedni prezydent Bronisław Komorowski.

Wyroki TK opublikowane niezgodnie z prawem

Wyroki opublikowano, chociaż pełny skład TK uznał za niezgodne z konstytucją kilkanaście zapisów ustawy z 22 lipca, w tym cały artykuł 89. – według TK nie wchodzą one w życie. Zdania odrębne złożyli sędziowie: Piotr Pszczółkowski, Julia Przyłębska i Zbigniew Jędrzejewski. Według nich organa państwa nie mogą honorować rozstrzygnięcia „wydanego z rażącym naruszeniem prawa”. Rząd zapowiadał wtedy, że nie wydrukuje tego wyroku.

TK uznał, że na mocy art. 89. „ustawodawca przyznał sobie prawo wyboru orzeczeń Trybunału podlegających publikacji”. „Ustawodawca nie jest władny oceniać, które orzeczenia sądu konstytucyjnego mogą być publikowane, a które na publikację nie zasługują” – ocenił. TK „odnotował również stygmatyzujące stwierdzenie o rozstrzygnięciach Trybunału wydanych „z naruszeniem przepisów ustawy” o TK z 2015 r.”.

 

Według TK ustawodawca zrecenzował konkretne wyroki TK, podjęte przez konkretnych sędziów TK w odniesieniu do konkretnych spraw i przypisał sędziom TK działanie niezgodne z prawem, usprawiedliwiając w ten sposób wcześniejszą odmowę publikacji wyroków TK.

rząd

newsweek.pl

W pułapce brutalnych gwałcicieli. Zaczęło się od łyka coli…

Jacek Brzuszkiewicz, 16.08.2016

Klaudię gwałcił gangster, który kilka lat wcześniej wymyślił proceder wyłudzania pieniędzy od ubezpieczycieli

Klaudię gwałcił gangster, który kilka lat wcześniej wymyślił proceder wyłudzania pieniędzy od ubezpieczycieli „na stłuczkę” (Rys. Ireneusz Szuniewicz)

Studentka i działaczka PSL trzy lata była szantażowana i gwałcona przez kryminalistów. Gdy zdecydowała się mówić, policja ukryła ją w tajnym, strzeżonym lokalu. Już z niego nie wyszła.

Rzecz dzieje się w miasteczku na Mazowszu. Jest lipiec 2011 roku. Klaudia* ma 21 lat. Jest ładną, wysoką blondynką. Mieszka z rodzicami, zaocznie studiuje, pracuje w magistracie i działa aktywnie w Forum Młodych Ludowców, młodzieżowej przybudówce PSL.

Gwałty za sklepem i w parku

Leniwe, niedzielne popołudnie. Do Klaudii dzwoni koleżanka i prosi o podwiezienie do nowo poznanego chłopaka, kilka kilometrów za miasteczkiem. Dziewczyna niechętnie ulega namowom. Na miejscu w drzwiach willi oprócz chłopaka koleżanki staje uśmiechnięty, około 50-letni mężczyzna z wyraźnymi zakolami. Jest upał, nieznajomy proponuje Klaudii zimną coca-colę. Dziewczyna wchodzi do środka. Pije colę i nagle urywa jej się film. Budzi się następnego dnia rano w obcym łóżku. W willi nie ma koleżanki, chyba nie ma nikogo. Spanikowana wymyka się chyłkiem i ucieka.

Niewiele pamięta, ale chce pójść na policję. Kiedy wychodzi z domu na komisariat, dzwoni jej telefon. Łysiejący mężczyzna – to jego głos – proponuje spotkanie. Gdy dziewczyna się rozłącza, dostaje na komórkę link do filmu. Jest na nim nagrany jej stosunek z łysolem. Po charakterystycznym łóżku Klaudia wie, że to nagranie z poprzedniego popołudnia.

Mężczyzna szantażuje Klaudię, grożąc, że jeśli nie przyjedzie, film wpadnie do sieci. Dziewczyna jest przerażona. Mieszka w małym miasteczku, wie, że jeśli nagranie zostanie upublicznione, to będzie koniec. Przełamuje wstyd, jedzie zapłakana do willi gwałciciela. Szantażysta obiecuje, że usunie film, ale nie za darmo. Znowu gwałci dziewczynę. Filmu nie usuwa. Tydzień później znowu wzywa do siebie i gwałci.

Po raz kolejny dzwoni na przełomie lipca i sierpnia 2011 roku. W willi oprócz 50-latka czekają trzej nieznajomi mężczyźni. Dziewczyna się broni, ulega po wypiciu coca-coli z jakimś środkiem i kilku ciosach w twarz. Potem zostaje brutalnie zgwałcona przez wszystkich. Na koniec ponownie słyszy, że jeśli pójdzie na policję, nowe nagranie trafi do sieci. Kilka dni później to samo. Tym razem gwałci ją 50-latek z innym mężczyzną. Wcześniej Klaudia się opiera, więc zostaje pobita.

Główny gwałciciel, który każe na siebie mówić Andrzej, podczas kolejnych spotkań jest coraz bardziej brutalny. W willi co kilka tygodni dochodzi do zbiorowych gwałtów. Kiedy dziewczyna się broni, jest krępowana sznurkiem.

Kiedy „siła nagrania” przestaje na Klaudię działać, szantażysta oświadcza, że zabije jej rodziców, a potem „przyśle paluszki młodszego brata”. Przerażona dziewczyna obiecuje, że będzie milczeć. Szantażysta to wykorzystuje, Klaudia staje się prostytutką. Jest dowożona do domów znajomych oprawcy, na godzinę, dwie. Jest także zmuszana do seksu za sklepem w miejskim parku, w zaroślach nad rzeką. Znajomi Klaudii o niczym nie wiedzą, rodzice też. Później powiedzą, że owszem, była trochę rozdrażniona, ale tłumaczyła to problemami na uczelni.

W czerwcu 2014 roku dziewczyna pęka i oświadcza szantażyście, że już nic więcej dla niego nie zrobi. Mężczyzna ustala cenę „za wolność” – 4,5 tys zł. Klaudia musi kraść. Alkohol z supermarketów. Po kilka butelek drogich trunków ukrytych w torbie. Za pierwszym razem się udaje, za drugim też, ale za trzecim wpada. Wyrok w zawieszeniu. Po kolejnej kradzieży, jesienią 2015, zamykają ją w areszcie.

To ostatnie ostrzeżenie

Zatrzymanie Klaudii wywołuje szok w rodzinie, w miasteczku, w lokalnym PSL. W areszcie dziewczyna zaczyna mówić. Przesłuchujący ją policjant nie wierzy w to, co słyszy. Jednak dziewczyna mówi logicznie i składnie.

Opisy zdarzeń są wiarygodne, wewnętrznie spójne, nie mają znamion konfabulacji. W zeznaniach zawarte są zarówno szczegóły dotyczące zdarzeń i sytuacji, jak również stwierdzenia ogólne. Jest to zgodne z procesami funkcjonowania pamięci ludzkiej

– orzeka psycholog, który bada Klaudię.

I dalej: „Ze względu na przemoc, z której nie potrafiła się wyzwolić pokrzywdzona, miała niskie poczucie własnej wartości oraz tendencje do samooskarżania. Pokrzywdzona przez dłuższy czas ukrywała traumatyczne doświadczenia. Wynikało to z przeżywanego przez nią lęku przed ośmieszeniem i publicznym analizowaniem spraw dotyczących jej intymności. Ze względu na drastyczne elementy towarzyszące gwałtom (perwersja stosowana jako akt poniżania, poczucie bezradności i całkowity brak wpływu na praktyki, do których była zmuszana) pokrzywdzona mogła obawiać się o swoje życie”.

Gdy dziewczyna zaczyna zeznawać, dostaje grypsy. Przynosi je kobieta, jedna z późniejszych oskarżonych.

Kurwo, co ci mówiłem? (…) Będzie wypadek. Ciekawe, kto się zajmie wtedy twoim bachorem [prawdopodobnie chodzi o młodszego brata]. To ostatnie ostrzeżenie, zamknij mordę.

Klaudia nie przerywa zeznań.

„Chudy”, „Gruby” i brutalne disco

50-letnim mężczyzną jest Andrzej K. To biznesmen handlujący na początku lat 90. autami, policji znany bardziej pod ksywką „Chudy”. Jest bohaterem jednej z większych historii kryminalnych w południowo-wschodniej Polsce. W 1994 r. na willę przyjaciela „Chudego” napadł gang radomskich karateków, zwany tak, bo członkowie poznali się w sali gimnastycznej podczas treningów tej dyscypliny sportu. „Chudy” z bratem Zbigniewem, ksywka „Gruby”, zamiast na policję udali się na skargę do szefa gangu pruszkowskiego – „Pershinga”. Ten w ciągu kilku dni odnalazł karateków i wydał. „Chudy” z „Grubym” torturowali ich, przewiercając wiertarką golenie. Przeraźliwe wycie torturowanych zagłuszali muzyką disco polo.

To właśnie „Chudemu” policjanci przypisują pomysł wyłudzeń odszkodowania na stłuczkę. Od końca lat 90. do kwietnia 2003 r. grupa sfingowała 72 kolizje, wyłudzając z towarzystw ubezpieczeniowych 2,5 mln zł. Najwięcej straciło PZU naciągnięte przez gangsterów na 1,2 mln zł. W kolizjach brały udział te same auta – drogie mercedesy, bmw, volkswageny, które dla niepoznaki co kilka tygodni zmieniały właścicieli. Część stłuczek uwiarygodniali policjanci, którzy brali pieniądze za sporządzanie fałszywych protokołów. „Chudy” trafił za to na siedem lat do więzienia, ale stłuczkowy proceder rozlał się na cały kraj.

Dziś „Chudy” jest drobnym przedsiębiorcą. W centrum miasteczka ma część pasażu handlowego.

Gwałciciel na wolności

Prokuratorzy stawiający zarzuty Andrzejowi K. z taką sprawą do czynienia jeszcze nie mieli. W sumie „Chudy” usłyszał 20 zarzutów gwałtu. Wraz z nim – w czerwcu 2015 r. – do aresztu poszło także dziesięciu jego kompanów, którzy wykorzystywali Klaudię. Z jednym z nich, z wykształcenia nauczycielem gimnastyki, „Chudy” rozkręcał biznes stłuczkowy. Pozostali to drobni przedsiębiorcy, ale też bezrobotni.

Klaudia wyszła na wolność i została objęta ochroną policji. Zamieszkała w strzeżonym przez tajniaków mieszkaniu na drugim końcu województwa. 15 września 2015 r. przewieziono ją do Lublina, gdzie składała dodatkowe zeznania. Późnym popołudniem odwieziono ją do strzeżonego mieszkania. Potem nie odbierała telefonów. Kiedy po trzech dniach policjanci weszli do mieszkania, nie żyła. Na stoliku leżały trzy opakowania po lekach antydepresyjnych i dwie puste butelki po likierze.

Prokuratura wyjaśniająca okoliczności śmierci Klaudii nie dopatrzyła się błędów policji. Ustaliła, że dziewczyna popełniła samobójstwo. Śledczy nie znaleźli dowodów, by ktokolwiek zmusił Klaudię do targnięcia się na życie.

Jej śmierć dla podejrzanych wcale nie była korzystna, gdyż wcześniej złożyła niekorzystne dla nich zeznania i zostały one utrwalone. Także przez sąd (…). Gdyby podejrzani mieli możliwość wpływać na pokrzywdzoną i nakłaniać ją do czegoś, to raczej do odwołania zeznań, a nie samobójstwa

– zwrócił uwagę prokurator, który badał przyczynę śmierci Klaudii.

Także policyjne postępowanie żadnych błędów w zachowaniu tajniaków nie wykryło.

Andrzej K. do niczego się nie przyznaje. Wynajął jednego z najdroższych obrońców w województwie, ten przez dziewięć miesięcy walczył, by jego klient wyszedł na wolność. Stało się tak w lutym tego roku, bo mimo grożącego „Chudemu” wysokiego wyroku sąd uznał, że zebrano wystarczające dowody. Andrzej K. ma zakaz opuszczania kraju, musiał oddać paszport i raz w tygodniu ma meldować się na policji.

W lipcu tego roku do sądu wpłynął akt oskarżenia. Proces ruszy jesienią. Będzie się toczył za zamkniętymi drzwiami.

*Imię zmienione

wPułapce

wyborcza.pl

Wyrzucony przez PiS dyrektor stadniny o skandalu z licytacją w Janowie Podlaskim: To nieuczciwe [ROZMOWA]

Paweł Kośmiński, 16.08.2016

Marek Trela

Marek Trela (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Normalnie wpłaca się wadium, pokazuje numerek licytacyjny. I natychmiast po licytacji mówi się, który numer kupił konia. A tutaj nie podano tego numerka. Ogłoszono tylko, że Emira została sprzedana za 550 tys., ale komu – już nie – mówi odwołany przez PiS wieloletni dyrektor stadniny koni w Janowie Podlaskim Marek Trela.

Tegoroczna aukcja koni arabskich Pride of Poland w Janowie Podlaskim była popisem niekompetencji . Nowi organizatorzy mieli problemy z ustaleniem, kto wygrywał licytacje, więc musieli je powtarzać. Zarobili najmniej od 11 lat i osłabili prestiż imprezy.

W weekend w Janowie Podlaskim był również odwołany przez PiS wieloletni dyrektor tej stadniny Marek Trela. Mimo że to uznany hodowca koni arabskich, który stadninie szefował przez 16 lat, na Pride of Poland oficjalnie zaproszony nie został. Podczas wzbudzającej najwięcej emocji licytacji Emiry siedział wśród publiczności.

Marek Trela: Aukcjoner poprowadził fałszywą licytację

Paweł Kośmiński: Jak to możliwe, że doszło do takiej sytuacji? Nie istnieją żadne procedury zabezpieczające?

Marek Trela: Nie wiem, jak to się stało. Mogę się tylko domyślać. Dla mnie to zupełnie niezrozumiałe, bo coś takiego nie mogło i nie powinno mieć miejsca. Normalnie w licytacji jest przecież ten poprzedni oferent, a tu okazało się, że i tego nie było. I finalnie koń wylicytowany za 550 tys. euro został sprzedany za 225 tys. Nazwijmy to po imieniu – to po prostu nieuczciwe.

Nie są zapisywane osoby licytujące, nie wpłacają żadnego wadium? Nie ma czegoś, co poświadczałoby ich wiarygodność?

– Oczywiście, że musi być wadium, a każdy otrzymuje numerek licytacyjny. W związku z tym nie może być takiej sytuacji. Po prostu nie była to uczciwa licytacja, w czym się natychmiast wszyscy zorientowali. Tym bardziej że w licytacji nie ma nigdy takich różnic – 225 tys. i potem 500 tys. Pomiędzy powinny być jeszcze jakieś stawki pośrednie. Czasami postąpienie (skok w licytacji) wyniesie 5 tys., czasem 10 tys. Ale nie sto tysięcy!

A co z tą kolejną osobą?

– Nie wiem, z kim licytował ten felerny licytator. My mówimy, że po prostu ze ścianą. Licytujący licytował ze ścianą, bo nie było nikogo. Aukcjoner chyba ogłaszał ceny, których nie miał.

Ale podawane były kolejne kwoty?

– Tak, licytacja rosła, aż doszła do 550 tys. Siedziałem wśród publiczności, więc tylko słyszałem, nie widziałem osób zgłaszających. W końcu ogłoszono sprzedaż, zaczęto szukać numerka. Jeden ze stewardów nie potwierdził numerka i tyle. Klacz zeszła, a potem powiedziano, że przyjdzie jeszcze raz.

Normalnie wpłaca się wadium, pokazuje numerek licytacyjny. I natychmiast po licytacji mówi się, który numer kupił konia. A tutaj nie podano tego numerka. Ogłoszono tylko, że Emira została sprzedana za 550 tys., ale komu – już nie.

Na koniec – zgodnie z zapowiedzą – przyszła jeszcze raz. Zaczęto licytację od 200 tys., doszła do 225 tys. I ogłoszono sprzedaż.

To pierwsza taka historia?

– Nigdy tak się jeszcze nie zdarzyło.

Zobacz także

wyrzucony

wyborcza.pl

NSA nie czekał na opublikowanie przez Szydło orzeczenia TK. Zastosował je w swoim wyroku

ar, 16.08.2016

Naczelny Sąd Administracyjny

Naczelny Sąd Administracyjny (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– Zapadł pierwszy wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, w którym zastosował nieopublikowane w Dzienniku Ustaw orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego – informuje dzisiaj „Dziennik Gazeta Prawna”. Chodzi o sprawę obciążenia przez skarbówkę kosztami egzekucji długu burmistrza jednej z gmin.

Wyrok NSA zapadł na posiedzeniu niejawnym 8 sierpnia. Dotyczy kosztów postępowania egzekucyjnego. Jak podkreśla DGP, NSA jednoznacznie kierował się w nim orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego z 28 czerwca. – Przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia, NSA wprost nakazał sądowi I instancji, by wziął on pod uwagę „skierowany do publikacji wyrok TK” – pisze dziennik.

Trybunał w swoim wyroku, którego rząd PiS nie publikuje, zakwestionował przepisy, na podstawie których opłaty są wymierzane bez żadnych ograniczeń, niezależnie od czasu i wysiłków urzędników fiskusa.

Wyrok NSA dotyczy sprawy, w której naczelnik urzędu skarbowego zażądał od burmistrza jednego z miast ponad 80 tys. zł opłaty z tytułu postępowania egzekucyjnego (składało się na nią: blisko 70 tys. zł za zajęcie rachunku bankowego, ponad 11 tys. tytułem opłaty manipulacyjnej i 3 zł za sporządzenie protokołu o stanie majątkowym).

Jak opisuje „DGP”, burmistrz był w tej sprawie wierzycielem i zlecił urzędowi skarbowemu egzekucję ponad 1 miliona długu. Egzekucja była nieskuteczna, a skarbówka jej kosztami obciążyła nie dłużnika, tylko gminę (burmistrza). NSA orzekł, że nie mogła tego zrobić.

DGP przypomina, że w ten sposób Naczelny Sąd Administracyjny podtrzymał stanowisko wyrażone w uchwale kolegium NSA z 27 kwietnia, w której sędziowie zaapelowali o „poszanowanie niezależności sądów i trybunałów”.

Zobacz także

nsa

wyborcza.pl

Złoty medal dla rzecznika MON. Sasin: Krytykują zawistnicy, źli ludzie. Przecież współpracował z Macierewiczem w zespole smoleńskim

kospa, 16.08.2016

Bartłomiej Misiewicz

Bartłomiej Misiewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– Z jednej strony zawistnicy, którzy być może zazdroszczą tego odznaczenia, z drugiej strony ludzie o złych intencjach, którzy każdą decyzję tego rządu i jego ministrów chcą ośmieszyć, skrytykować, bo mają w tym cel polityczny – tak Jacek Sasin (PiS) odpowiada tym, którzy mają wątpliwości, czym 26-letni rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz zasłużył sobie na Złoty Medal „Za Zasługi dla Obronności Kraju”.

W niedzielę – w przededniu Święta Wojska Polskiego – Bartłomiej Misiewicz pochwalił się, że Antoni Macierewicz odznaczył go Złotym Medalem „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Misiewicz to szef jego gabinetu politycznego i rzecznik prasowy resortu.

https://www.facebook.com >>>

dzisiaj

Decyzję skrytykowali nie tylko politycy i część publicystów, ale również niektórzy wojskowi. „Ja na swój zapracowałem w Iraku. Ale za co Misiewicz dostał, tego nie wiem… Mój brązowy ma jakąś wartość…” – napisał na Twitterze żołnierz zawodowy Michał Bardoń.

Z kolei fotoreporter wojenny Maksymilian Rigamonti w komentarzu dla internetowego wydania „Gazety Prawnej” nie mógł się nadziwić: „Jaką trzeba mieć w sobie pychę i butę, żeby przyjąć Złoty Medal ‚Za Zasługi dla Obronności Kraju’, będąc rzecznikiem MON od kilku miesięcy”.

Pan Misiewicz dostał złoty medal za zasługi dla obronności. Macierewicz ma szczególny dar upokarzania prawdziwie zasłużonych. PiS rozkwita.

@PSzubartowicz @Polskawruinie1 ja na swój zapracowalem w Iraku. Ale za co Misiewicz dostal tego nie wiem..
Mój brązowy na jakąś wartość..

 pan

We wtorek rano w Radiu TOK FM Jan Wróbel pokazał Jackowi Sasinowi (PiS) okładkę „Faktu”: „To złoto to chwała. Triumf i rekord świata Anity Włodarczyk. A to złoto to wstyd. Macierewicz dał medal asystentowi”.

– Przede wszystkim nie asystentowi, tylko dyrektorowi gabinetu politycznego ministra obrony narodowej, czyli niezwykle ważnej osobie w hierarchii ministerstwa – od razu odpowiedział Sasin.

– Robienie z tego faktu jakiegoś wielkiego wydarzenia – a szczególnie wydarzenia, które miałoby podlegać tak totalnej krytyce, jak podlega – jest dla mnie jakimś dziwnym zjawiskiem. Bo ten Medal „Za Zasługi dla Obronności Kraju” był przez wszystkich dotychczasowych ministrów obrony narodowej wręczany właśnie osobom cywilnym, które w jakiś sposób zasłużyły się dla propagowania idei obronności – dodał.

Medal dla Misiewicza. Sasin: Wyjaśnienie Smoleńska ważne dla armii

– To medal mający charakter pewnego medalu pamiątkowego będący wyrazem dla ludzi, którzy w tym obszarze obronności pracują i dla tego obszaru obronności poświęcają swoje umiejętności zawodowe. Bartłomiej Misiewicz to jest również człowiek, który przez ostatnich kilka lat współpracował z ministrem Antonim Macierewiczem jako sekretarz zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, w której przecież zginął zwierzchnik sił zbrojnych i najważniejsi dowódcy wojskowi, więc myślę, że również jest to podkreślenie tej jego roli, niezwykle ważnej dla wojska – przekonywał Sasin.

I dodał: – Myślę, że dla polskiej armii niezwykle ważną sprawą jest, żeby wyjaśnić kwestię przyczyn katastrofy smoleńskiej, w której zginęli najważniejsi polscy dowódcy. Moim zdaniem absolutnie na ten medal zasłużył.

– Z jednej strony zawistnicy, którzy być może zazdroszczą tego odznaczenia, z drugiej strony pewnie są też ludzie o złych intencjach, którzy każdą decyzję tego rządu i ministrów tego rządu chcą ośmieszyć, skrytykować, bo mają w tym cel polityczny – nie ma wątpliwości Sasin.

Chodzi o zespół parlamentarny działający pod przewodnictwem Macierewicza w poprzedniej kadencji Sejmu. Zarówno szef MON, jak i powołani przez niego eksperci nie uznają oficjalnych przyczyn katastrofy i lansują tezę o wybuchu na pokładzie prezydenckiego tupolewa. Po wyborach Macierewicz zaprosił ich do powołanej specjalnie podkomisji smoleńskiej działającej przy MON.

Medal przyznawany za męstwo, odwagę, osobom z zasługami…

Medal „Za Zasługi dla Obronności Kraju” przyznawany jest osobom, które „wykazały męstwo lub odwagę w bezpośrednim działaniu związanym z obronnością kraju albo osiągnęły bardzo dobre wyniki w realizacji zadań obronnych”, „posiadają szczególne zasługi w dziedzinie rozwoju nowoczesnej myśli wojskowej, techniki wojskowej oraz potencjału obronnego, jak również w zakresie szkolenia i wychowania wojskowego” bądź „swoją pracą zawodową lub działalnością w organizacjach społecznych znacznie przyczyniły się do rozwoju i umocnienia systemu obronnego kraju”.

Medal może być nadany nie tylko pojedynczym osobom, ale również: jednostkom wojskowym, organizacjom społecznym, przedsiębiorstwom, zakładom i instytucjom.

Medal „Za Zasługi dla Obronności Kraju” może być brązowy, srebrny albo złoty. Zgodnie z przepisami „przy nadawaniu medalu zachowuje się kolejność w jego stopniach”, przy czym „nadanie srebrnego medalu może nastąpić po upływie co najmniej trzech lat od nadania medalu brązowego”, a „nadanie złotego medalu może nastąpić po upływie co najmniej pięciu lat od nadania srebrnego medalu”. Medal w danym stopniu otrzymuje się tylko raz. Misiewicz został uhonorowany złotym.

Zobacz także

pisZaczyna

wyborcza.pl

Ksiądz narodowiec grozi posłance brzytwą. Biskupi nie reagują

KATARZYNA WIŚNIEWSKA, 16.08.2016

Ks. Jacek Międlar

Ks. Jacek Międlar (Fot. Marcin Onufryjuk / Agencja Gazeta)

„Konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji. Kiedyś dla takich była brzytwa! Dziś prawda i modlitwa?” – ogłosił w sobotę na Twitterze ks. Jacek Międlar, podpinając zdjęcie posłanki Scheuring-Wielgus. Nikt z Episkopatu nie odciął się od ks. Międlara

Ksiądz Międlar uwziął się na posłankę Nowoczesnej, ponieważ w lipcu zawiadomiła Prokuraturę Rejonową w Białymstoku o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa. Jego kazanie w białostockiej katedrze na uroczystościach ONR miało otwarcie antysemicki charakter: – Ciemiężyciele i pasywny żydowski motłoch będzie chciał was rzucić na kolana, przeczołgać, przemielić, przełknąć, przetrawić, a na koniec będzie chciał was wypluć, bo jesteście niewygodni.

Posłanka złożyła zawiadomienie do prokuratury, powołując się na art. 256 kodeksu karnego, który zakazuje publicznego propagowania faszyzmu i nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, rasowych, wyznaniowych oraz art. 257 przewidujący karę więzienia za publiczne znieważanie ludzi z powodu ich rasy czy wyznania.

Jacek Międlar jest nieformalnym duszpasterzem narodowców i kiboli. Występował na marszach nacjonalistycznych i wiecach antyimigranckich. Zgromadzenie Księży Misjonarzy, do którego należy, karnie przeniosło go z Wrocławia (a potem także z Zakopanego) i nałożyło zakaz publicznych wypowiedzi. Ale ks. Międlar nic sobie z tego nie robi.

Biskupi nie reagują

W święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i 96. rocznicę Bitwy Warszawskiej biskupi ostrzegali przed laicyzacją i zachęcali do patriotyzmu. – Na ile dziś potrafimy uszanować owoce żołnierzy tamtych czasów? Czy jesteśmy w stanie oprzeć się propagandzie wrogiej wierze i wartościom chrześcijańskim? – mówił sekretarz Episkopatu bp Artur Miziński. Twierdził, że tak jak kiedyś Polsce zagrażały wojska bolszewickie, tak dziś zagraża np. bałwochwalstwo pieniądza.

A w Częstochowie bp Piotr Jarecki mówił do pielgrzymów, że „logika posłuszeństwa Bogu powinna być bezwarunkowa, bo wola Boga powinna iść przed wolą ustawodawcy ludzkiego”. Żaden z biskupów nie uznał za stosowne, by ostrzec np. przed mową nienawiści, która wcale nie jest mniejszym zagrożeniem niż laicyzacja. Nikt z Episkopatu nie odciął się od ks. Międlara, który hańbi polski Kościół.

Zobacz także

ksiądz

wyborcza.pl

 

Dzisiejsi przeciwnicy wolności mniejszy jednak mają rozmiar

Nie ma możliwości kompromisu między partią rządzącą a partiami demokratycznymi. PiS przekroczył Rubikon oddzielający państwo prawa, którego instytucje i zasady funkcjonowania najwyższych władz są opisane w konstytucji, od państwa, którego zasad funkcjonowania nie znamy, ale nie ma ich w ustawie zasadniczej.

Człowiek faktycznie kierujący państwem nie pełni funkcji, z którą wiąże się konstytucyjna odpowiedzialność. Jest zdeterminowany porzucić demokrację i gwałcić konstytucję, dlatego nie pełni funkcji, które w przypadku porażki prowadzą przed Trybunał Stanu. Swoim zdyscyplinowanym poddanym, w tym prezydentowi i premierowi, kazał spalić mosty nie po to przecież, aby teraz naprędce kleconymi tratwami płynąć z powrotem. Oni wiedzą, że przywrócenie rządów prawa – takich, jakie są zapisane w przyjętej ostatecznie w narodowym referendum konstytucji – wiąże się, niejako z automatu, z pociągnięciem prezydenta i premiera do odpowiedzialności.

W 1989 r. abolicji nie było. A mieliśmy wtedy do czynienia z odzyskiwaniem suwerenności państwowej utraconej decyzją zwycięskich mocarstw w Jałcie. Rozważano akt abolicyjny, lecz uznano, ze byłby uznaniem winy osób, które mogłyby być nim ewentualnie objęte. Nie chciały tego. Ale ci ludzie szli od autorytaryzmu ku demokracji, a nie w kierunku przeciwnym. Dzisiejszy pełzający zamach stanu, uzurpowanie sobie władzy faktycznego obrócenia w perzynę porządku konstytucyjnego, a przynajmniej wybicie jednego z jego filarów, jakim jest trójpodział władzy i sądowa kontrola aktów ustawodawczych parlamentu – musi zakończyć się postawieniem prezydenta i pani premier przed Trybunałem Stanu.

Nie wolno mieć tu złudzeń. Zwłaszcza że gwałceniu konstytucji towarzyszą inne znamienne zachowania obozu władzy. W mojej ocenie najbardziej złowróżbne jest tworzenie cywilnej, ale uzbrojonej formacji odwołującej się do szczytnego celu obrony terytorialnej, ale która nawet dla daltonisty ma kolor przyszłej partyjnej policji politycznej. Minister odpowiedzialny za tę robotę nie kryje ideologicznego charakteru tej formacji. Przecież jeśliby naprawdę wierzył w wojnę z Rosją, logiczne byłoby oprzeć taką formację na możliwie szerokiej podstawie ideowej, gdzie spoiwem byłoby państwo jako wartość najwyższa, a nie jedna z wielu możliwych ideologii czy jakieś wyznanie.

Nie można mieć złudzeń także przez język szefa tej formacji i wyznaczonych przez niego funkcjonariuszy państwa – tak bardzo charakterystyczny dla ustrojów autorytarnych. Nie pierwszy raz stawiają interes swej władzy nad bezpieczeństwem państwa.

Mianownikiem rozlicznych działań tej władzy – począwszy od ułaskawienia jeszcze przed utworzeniem przez nią rządu po zwycięskich wyborach osoby poddanej procesowi sądowemu, a skończywszy na pogardzie dla władzy wyższej od niej, czyli władzy konstytucji – jest konsekwentne zawłaszczanie państwa i palenie mostów, którymi część jej funkcjonariuszy chciałaby może wrócić do reguł demokratycznego pastwa prawa. Przynajmniej część opozycji zdaje się tego wszystkiego nie dostrzegać, a kiedy dostrzega – nie rozumieć.

Prawo i Sprawiedliwość stawia na możliwie głęboki podział społeczeństwa, wytworzenie w nim pokładów wzajemnej nieufności, którą, w przypadku potrzeby, rozpalić można do nienawiści. Dla władzy, która jest sama dla siebie, wynikają z tego wielkie korzyści. Może administrować tą nienawiścią. Może być rozjemcą albo szeryfem zaprowadzającym porządek. Wzniecana nienawiść jednych do drugich sama w sobie uzasadnia szczególne pełnomocnictwa i uprawnienia szeregu policji, a także uproszczenie procedur wymiaru sprawiedliwości. Nietrudno uzyskać poparcie dla takiej polityki.

Polska przez to nie przestanie istnieć (chyba że Macierewicz rzeczywiście doprowadzi do wojny – czego bym pochopnie i w nadmiernej dlań łaskawości nie wykluczał), nawet nie przestanie być uczestnikiem Paktu Północnoatlantyckiego (są poważniejsze dlań zagrożenia od tych, które PiS swą wewnętrzną polityką tworzy), a może i Unii Europejskiej. Po co zresztą Kaczyńskiemu dzisiaj Unia? Konsekwencje tej polityki uderzą przede wszystkim w nas samych.

Kaczyński zmienia ustrój władzy w przekonaniu, że Polacy nie zasługują na demokrację. Jak dzieci pełni są chaosu i bzdurnej negacji wszystkiego, dokąd jego wola ich prowadzi. Innym kwestie wolności nie wydają się istotniejsze od mamony. Są w polityce nie po to, by świat czynić lepszym, lecz po to, by sobie dogodzić. Tylko przecież szaleńcy uważają, że polityk powinien mieć wizję, skromniej nazywaną świadomością celów swych działań. Są i tacy, chyba jest ich większość, którzy w ogóle nie myślą.

Kaczyński eliminuje rolę Trybunału Konstytucyjnego dlatego, że jego zdaniem nie da się Polski zmodernizować w ramach rzeczywistej, funkcjonującej na co dzień demokracji. To jest bardzo zła prognoza dla Polski. PiS nie popełnia błędu PZPR, nie konfliktuje się z Kościołem. Przeciwnie, zapłaci każdą cenę, aby Kościół mieć za sobą. Różnica z poprzednikami: PO, SLD, PSL, AWS ma jedynie estetyczny charakter.

To wszystko skończy się klęską w gospodarce, a więc w poziomie życia przeciętnej rodziny. Poprzez wyłącznie Polski z procesów wielkich innowacji. Przez koszty populizmu. Przez niekompetencję partyjnych nominatów w państwowych spółkach. Przez zanikanie instrumentów kontroli społecznej.

To nie jest czarnowidztwo. To jest jak najbardziej realna perspektywa. Uważam, że my, Polacy, utraciliśmy już swoją historyczną szansę. Głównie przez miałkość polityki i rozległość niepotrzebnych konfliktów. Także przez wybujały konsumpcjonizm, którego żaden właściwie rząd nie próbował okiełznać poprzez promocję mechanizmów oszczędzania.

Jest prawdą, że startując w nowe w 1989 r., nie mieliśmy praktycznie prywatnego kapitału, ale też nie byliśmy ciekawi go tworzyć. Raczej przeciwnie. Dziś od diagnozy ważniejsze jest powiedzenie tego, co jest warunkiem może niewystarczającym, ale z pewnością absolutnie koniecznym, aby szaleństwo polskiej nacjonalistycznej prawicy powstrzymać. Tym warunkiem jest jedność DEMOKRATÓW. Nie czas na aptekarskie ważenie racji. Tym bardziej na walkę o przywództwo. Szefom Nowoczesnej i PO oznajmiam – Wasze przywództwo, w Waszych partiach, za chwilę będzie miało takie znaczenie jak jakiś śmieć w kieszeni.

Musicie wypracować mechanizm wspólnych list, obejmujących wszystkie liczące się środowiska, uzyskujące wsparcie szersze, niż dysponują nim armie Rydzyka, a więc bez detalicznego obmyślania planów na zaś, natomiast z taką konstrukcją politycznego pomysłu wspólnego wystąpienia do wyborów 2018, 2019 i 2020 r., by późniejsze tożsamości programowe były do odtworzenia.

To nie tylko z uwagi na wybujałe ambicje niewielkich w końcu rozmiarem ludzi jest piekielnie trudne zadanie, bo wymaga wyobraźni, skromności, cierpliwości, konsekwencji. To zadanie jest strasznie trudne, bo idzie o wiarygodność. Tymczasem ten towar jest najgłębiej deficytowy. Ale może pomoże wszystkim DEMOKRATOM świadomość, że w latach 70. i 80. wywalczyliśmy wolność w walce, w której przeciwnikami byli Stalin i Breżniew. Dzisiejsi przeciwnicy wolności, nikogo nie urażając, mniejszy jednak mają rozmiar.

piSprzekroczył

celinski.blog.polityka.pl

Joanna Gierak-Onoszko, 15 sierpnia 2016

Ks. Międlar znowu występuje i straszy. I to za cichym przyzwoleniem Kościoła
Może to już? Może to ten moment, kiedy nie da się dłużej wzruszać ramionami? Machać ręką, że to nic takiego?

Od dwóch lat Polska brunatnieje, ale do tej pory nazywano to wstawaniem z kolan. Jedna Polska wstawała, druga Polska przyglądała się temu bezradna. Teraz pachnie zabijaniem.

W piątek ksiądz Jacek Międlar, duchowy przywódca ONR, napisał o posłance Nowoczesnej Joannie Scheuring-Wielgus: „Konfidentka, zwolenniczka zabijania (aborcji) i islamizacji. Kiedyś dla takich była brzytwa! Dziś prawda i modlitwa?”. Dlaczego kapłan pisze o podrzynaniu gardła? Posłanka skontaktowała się z białostocką prokuraturą w sprawie kwietniowego kazania księdza: „Zawiadomiłam prokuraturę o popełnieniu przestępstw przez księdza Międlara, który w swoim przemówieniu w kościele zachęcał do propagowania idei faszystowskich”. Choć przełożeni nakazali księdzu milczenie, ten nadal występuje i cieszy się poparciem.

Jego zwolennicy alarmują, że działania prokuratury to „inwigilacja Kościoła” i kara za „wygłoszone Słowo Boże”. Międlar działa nie tylko za cichym przyzwoleniem Kościoła – słychać też głosy, w których jego nacjonalistyczne kazanie nazywane jest trudną ścieżką ortodoksji. „W każdym razie na własne uszy słyszałem wiele gorszych i bardziej odległych od ewangelii kazań, za które żaden ksiądz nie otrzymał kary” – przyznaje otwarcie ks. Przemysław Szewczyk z Archidiecezji Łódzkiej.

Wyglądało na to, że wpis Międlara nawołujący do przemocy wywoła wstrząs i sprzeciw. Że to już. Media z ulgą podchwyciły słowa jezuity o. Grzegorz Kramera: „Tym razem nie mogę milczeć. To nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem i Kościołem katolickim”. Ale to trwało krótko. Kramer się wycofał: „Usunąłem tweeta z moim sprzeciwem. Nienawiść mnie pokonała w tym wypadku”.

Nie daje się za to pokonać „Tygodnik Powszechny”, który najnowszemu wydaniu dał mocną okładkę: zdjęcie nazistów i tytuł: „Idą po nas”. Pod okładką reportaż pisarki Magdaleny Kicińskiej z pierwszosierpniowego marszu, wsparty gorzkim wstępniakiem księdza Bonieckiego.

Po publikacji fanpage „Tygodnika” został zaatakowany przez prawicowych hejterów. W odpowiedzi czytelnicy i sympatycy zalali profil pozytywnymi komentarzami. Nie brakowało słów podziwu za odwagę nazwania rzeczy po imieniu. Wreszcie.

Okazuje się, że nie trzeba przyglądać się, rozkładając bezradnie ręce. Są tacy, którzy na nienawiść i przemoc uparcie się nie godzą. Odważniejsi wydają się ci spoza duchowieństwa.

Na początku sierpnia reporter Wojciech Tochman stwierdził publicznie, że nie godzi się na przemoc wobec kobiety. Udokumentował nienawistne, przemocowe wpisy na profilu posłanki Scheuring-Wielgus, takie jak: „Napisałbym że niezła z ciebie dupeczka ale aż tak słabego wzroku nie mam”; „Powinna pani być szczęśliwa, gdy słyszy pani, że jest niezła dupa szczerze mówiąc ktoś kto to mówi jest ślepy albo pijany i liczy na lodzika” – i tak dalej, w podobnym tonie. Tochman napisał: „Chwili potrzebowałem, by pojąć, że przyglądam się zbiorowej przemocy seksualnej”.

Zadeklarował, że przekaże zarchiwizowane wpisy prokuraturze; jest gotów zeznawać jako świadek. Niektórzy czytelnicy byli zdziwieni: czyli tak można? Nie oburzać się, ale reagować? No i ciąg dalszy nastąpił – bo ośmielona posłanka powiadomiła prokuraturę: i w sprawie przemocy w nią wymierzonej, i w sprawie mowy nienawiści w kazaniu Międlara. Teraz ksiądz odpowiada brzytwą, zbiera oklaski.

Czy jeszcze nie mamy dość? Czy już można mieć odwagę powiedzieć: stop? Ile można śmiać się z poniżania, z „gorszego sortu”? Ile można słuchać, że ktoś powinien „wisieć zamiast liści”? Oglądać z przerażeniem reklamowane na Facebooku kije baseballowe z podobizną Małego Powstańca? Oni naprawdę idą po nas. Może przestańmy udawać, że nic się nam nie stanie.

jacek międlar ksMiędlar

polityka.pl

Marek Świerczyński, POLITYKA Insight

W trakcie obchodów Święta Wojska Polskiego najmniej dowiedzieliśmy się o… wojsku
Antoni Macierewicz nie pozostawił wątpliwości, że sprawa katastrofy smoleńskiej na trwałe zostanie związana z siłami zbrojnymi pod jego rządami. Prezydent w przemówieniu nieco inaczej rozłożył akcenty.

Nie usłyszeliśmy nic o planach reformy dowodzenia, zakupach sprzętu i podniesieniu wydatków obronnych, za to dużo o Smoleńsku. Najważniejszy wojskowy komunikat Święta Wojska Polskiego przekazał… amerykański generał.

Trzygwiazdkowy generał Frederick „Ben” Hodges, dowódca US Army Europe, czyli sił lądowych USA na Starym Kontynencie, zapowiedział że od lutego 2017 r. rozpocznie się rotacyjna obecność amerykańskiej brygady pancernej w Europie Wschodniej, a od kwietnia do Polski przybędzie amerykański batalion w ramach wielonarodowych sił NATO.

O ile ten pierwszy komunikat to tylko potwierdzenie, ten drugi wskazuje, że nie jest tak prosto wypełnić deklaracje szczytu NATO. W Warszawie po szczycie mówiono bowiem, że NATO rozmieści cztery bataliony w Polsce, Estonii, na Litwie i Łotwie w pierwszym kwartale przyszłego roku. Kwiecień to nieznaczne, ale jednak opóźnienie.

Polska główną bazą Amerykanów

Drugi komunikat Hodgesa jest dużo pozytywniejszy. Generał powiedział, że większość sił amerykańskiej brygady pancernej, która w lutym przyjedzie do Europy, przez większość czasu będzie stacjonować w Polsce. Lokalizacje mają być podane jesienią.

Hodges zastrzegł, że może się zdarzyć, iż brygada będzie wyjeżdżać z Polski na ćwiczenia do krajów sąsiednich, ale jego deklaracja to kolejne potwierdzenie, że Polska najbardziej skorzysta na sojuszniczym i amerykańskim wzmocnieniu wschodniej flanki NATO. Na potwierdzenie słów generała w defiladzie przejechały amerykańskie czołgi Abrams i wozy piechoty Bradley, a warszawiacy mogli ich dotknąć, zwiedzić je, a nawet wejść do środka, bo, bo stały też na wystawie statycznej na Agrykoli.

W porównaniu z naszymi wypucowanymi i odmalowanymi czołgami i haubicami odróżniało je jedno: były nieprawdopodobnie odrapane, brudne i zużyte. Co potwierdza tylko, że US Army Europe ma cały czas mnóstwo roboty. Pochodząca ze słynnego 69 regimentu pancernego z Georgii załoga Abramsa mówiła mi, jak wypatruje końca 6-miesięcznej rotacji w Europie, choć zapewniali, że Polska bardzo im się podoba i że w ogóle podróże na Stary Kontynent to jedna z największych zalet służby wojskowej.

Inaczej nie byłoby ich na nie stać. Takich załóg, wraz z całą brygadą, trafi do Polski 250, jeśli liczyć razem czołgi, wozy bojowe piechoty i samobieżne haubice.

PiS zapowiada przyspieszenie

Kiedy sojusznicy przyjadą, zastaną armię w trakcie kolejnej reformy. Przed Świętem Wojska Polskiego szef BBN zapowiedział, że opóźnione przez międzynarodowe wydarzenia jak szczyt NATO i Światowe Dni Młodzieży, a zapowiadane od dawna przez PiS zmiany, ruszą z kopyta. W pierwszej kolejności zacznie się formowanie trzech brygad Obrony Terytorialnej w województwach podlaskim, lubelskim i podkarpackim. W połowie września poznać mamy szczegóły nowego planu modernizacji technicznej.

Potem nastąpi reforma struktury dowodzenia. Wreszcie światło dzienne ujrzy nowy Strategiczny Przegląd Obronny, a wraz z nim powstać ma wielki plan rozwoju sił zbrojnych na kolejną dekadę.

Niestety, żadnej z tych zapowiedzi nie rozwinął prezydent w swoim przemówieniu do żołnierzy i zainteresowanych wojskiem Polaków. Każda z nich to temat rzeka, wymagający nakładów finansowych, burzenia istniejących programów lub struktur, tworzenia nowych. Prezydent wolał skupić się na sprawach mniej kontrowersyjnych. Po południu BBN opublikowało komunikat o podpisaniu rozporządzenia podnoszącego płace wojskowych w 2017 r. o prawie 400 złotych.

Smoleńsk przede wszystkim

O roli prezydenta za chwilę, bo jest jasne, że to nie on odgrywa główną rolę w kwestiach zasadniczych dotyczących armii.

Antoni Macierewicz nie pozostawił wątpliwości, że sprawa katastrofy smoleńskiej na trwałe zostanie związana z siłami zbrojnymi pod jego rządami. W przeddzień wojskowego święta, po obowiązkowym apelu poległych w katastrofie z 10 kwietnia 2010, mówił że: –Nigdy wojsko polskie, nigdy żaden polski żołnierz nie zapomni o ofierze krwi prezydenta Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Kaczorowskiego, szefa Sztabu, szefów wszystkich rodzajów sił zbrojnych. To jest nasz żołnierski, obywatelski i polski obowiązek, z którego nikt nas zwolnić nie może.

 

Wskazywał też, że bohaterów z 1920 roku, pomordowanych strzałem w tył głowy w Katyniu, i ofiary katastrofy smoleńskiej połączył „tajemniczy pierścień”. Minister dzień wcześniej odwiedził dwa polskie kontyngenty wojskowe, w Afganistanie i Kuwejcie, gdzie spotkał się z żołnierzami i (trzeba przyznać, niezmordowany) wrócił na uroczystości rocznicy Bitwy Warszawskiej i wojskowego święta.

Niestety, również od ministra nie usłyszeliśmy rozwinięcia tematów, wiszących nad wojskiem.

Prezydent o Smoleńsku milczy

Co ciekawe, ani słowa o Smoleńsku nie było w prezydenckim przemówieniu do żołnierzy. Czy to przeoczenie? Raczej intencjonalne, inne niż u Macierewicza rozłożenie akcentów. Prezydent od dłuższego czasu bardzo się stara, by o wojsku mówić wyłącznie dobrze, nie eksponować krytyki, nie wypominać.

Andrzej Duda oparł swoje przemówienie na gloryfikacji bitwy 1920 roku jako tamy dla bolszewickiego komunizmu. Powiedział, że Polska ma armię, z której wszyscy jesteśmy dumni – i słowem nie wspomniał, że to dzięki zasługom obecnego rządu. Taka przecież jest obowiązująca narracja szefostwa MON.

Zwierzchnik sił zbrojnych oddał hold Lechowi Kaczyńskiemu za przywrócenie tradycji wielkich defilad 15 sierpnia i podkreślił, że w tym dniu żołnierze i społeczeństwo, wraz z sojusznikami, są razem. Swoje przemówienie ubarwiał cytatami z „Warszawianki 1831”, pieśni chwały powstania listopadowego. Pieśń ma osiem zwrotek, przemówienie prezydenta dość krótkie, więc zmieściły się tylko najbardziej znane cytaty z jej początku o walce chwalebnej, a nie te z końca o straceńczej.

Rzecznik na medal

Jeśli można mówić o zgrzycie w uroczystościach, to dla części obserwatorów było nim przyznanie złotego medalu za zasługi dla obronności kraju rzecznikowi MON i szefowi gabinetu politycznego ministra Macierewicza, Bartłomiejowi Misiewiczowi.

Rozporządzenie z 2013 r. mówi jasno: medal złoty należy się za specjalne czyny i zasługi (męstwo i odwagę, rozwój nowoczesnej myśli wojskowej, prace lub działalność na rzecz wzmocnienia systemu obronnego), w dodatku pięć lat po przyznaniu srebrnego, który z kolei może być przyznany trzy lata po brązowym. W normalnym trybie wiele osób czeka kilkanaście lat na taką formę uznania.

Misiewicz jest rzecznikiem i urzędnikiem MON od 16 listopada 2015 r. Ale oczywiście nie jest tak, że dostał medal bezprawnie, bo w szczególnie uzasadnionych przypadkach można odstąpić od tych kryteriów i terminów. Jak powiedział sam rzecznik jednej z telewizji, w jego przypadku chodziło o… Smoleńsk i NATO.

 

wTrakcie

polityka.pl