Szydło, ŚDM, 15.06.2016

 

top15.06.2016

Wraca IV RP. Kaczyński powraca do dawnego planu. I zapowiada rewolucję przemysłową

dżek, PAP, 15.06.2016
Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

IV Rzeczpospolita, którą dzisiaj budujemy, to państwo suwerenne wobec innych krajów oraz podmiotów międzynarodowych i gospodarczych – powiedział w środę prezes PiS Jarosław Kaczyński na Kongresie Impact’16 w Krakowie.
– IV Rzeczpospolita, którą dzisiaj budujemy, to państwo suwerenne wobec innych państw i podmiotów międzynarodowych i gospodarczych. Będziemy podejmować decyzje we własnym interesie, będziemy podejmować decyzje sami – mówił prezes PiS. Jak podkreślił, jest to warunek konieczny do przeprowadzenia rewolucji przemysłowej.

Zaznaczył, że każda rewolucja dotyczy ludzi i jest dla ludzi. Według Kaczyńskiego to, co wydarzyło się w Polsce w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, doprowadziło do „stanu powstania różnego rodzaju społecznych blokad dla awansu i samorealizacji”.

 

– To, co planujemy, to, co podejmujemy, jest niczym innym jak przełamaniem tych blokad, które tkwią zarówno w mechanizmie funkcjonowania polskiego państwa, jego biurokracji, jak także w układach społecznych – powiedział prezes PiS. Przełamanie tych blokad – jak podkreślił – ma dać szansę ludziom, w szczególności młodego pokolenia.

Kolejną blokadą – wymieniał – jest luka kredytowa, która polega na tym, że „ludzie, którzy mają inicjatywę, którzy mogliby coś uczynić, nie mają ani zdolności kredytowej, ani tym bardziej własnych pieniędzy”. Tę lukę też trzeba zlikwidować – dodał.

Zobacz także

TOK FM

 

ŚRODA, 15 CZERWCA 2016

Drugi dzień wizyty Petru w Brukseli. Ostatnim, najważniejszym punktem – rozmowa z Timmermansem

13:40
petru1

Drugi dzień wizyty Petru w Brukseli. Ostatnim, najważniejszym punktem – rozmowa z Timmermansem

Lider Nowoczesnej kończy dziś dwudniową wizytę w Brukseli. Ryszard Petru spotkał się już z Hansem van Baalenem, przewodniczącym ALDE, a także odbył roboczy lunch z Alexandrem Graf Lambsdorffem – wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. O 13:30 rozpoczęło się spotkanie polskiego polityka z Margrethe Vestager – komisarzem ds konkurencji w KE.

Serię spotkań Petru zakończy rozmową z Fransem Timmermansem – ta zaplanowana jest na 15:30. O 16:10 zaś lider Nowoczesnej organizuje briefing prasowy przed Berlaymont Building.

 

12:15

Kaczyński: Plan Morawieckiego jest w centrum wielkiego planu IV RP

Jak mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński w Krakowie, na kongresie Impact CEE:

„Musimy wykorzystać to wszystko, co jest siłą państwa, pozytywną siłą państwa. Nie chodzi w żadnym wypadku o etatyzm, ale o to, by odtwarzać gospodarkę państwową. Nie mamy tego rodzaju celów, zdajemy sobie sprawę, że nie byłoby to skuteczne. Chodzi o coś innego. Państwo dysponuje zarówno możliwościami ekonomicznymi – jak i tymi w sferze administracji – w tym możliwościami odnoszącymi się do przedsięwzięcia, które jest konieczne do powodzenia tej rewolucji: tym wszystkim, co będzie się składało – mam nadzieję – już niedługo na udany proces informatyzacji naszego aparatu państwowego, to bardzo poważny element całego wielkiego przedsięwzięcia. Poważny, ale będący tylko i aż filią przedsięwzięcia, które jest w centrum wielkiego planu IV RP. To przedsięwzięcie ma swoje nazwisko i tak się składa, że człowiek to nazwisko siedzi tutaj, naprzeciw mnie”

Jak mówił dalej:

„To Mateusz Morawiecki i plan Morawieckiego. To ma być przedsięwzięcie, które będzie zarówno budowało bezpośrednie zaplecze dla rozpoczęcia budowy czwartej rewolucji przemysłowej, ale będzie budowało także kontekst, bo przecież ta rewolucja wymaga różnego rodzaju zmian, likwidacji deficytów, które istnieją w naszym kraju. Deficytu energii, w infrastrukturze i wielu innych, wymaga ustalenia kierunku, wskazania tych terenów, obszarów, gdzie to działania gospodarcze może być szczególnie skuteczne i dopiero połączenie razem inwencji, inteligencji, zdolności, czasem wybitnych talentów Polaków, z tym przedsięwzięciem może dać efekt, który pozwoli powiedzieć za ileś tam lat, że rewolucja w Polsce się nie spóźniła, że nie jesteśmy wtórni, że idziemy w awangardzie, że Polska się zmienia”

12:00

Kaczyński: IV RP, którą budujemy, to państwo suwerenne wobec innych państw. Sami będziemy podejmować decyzje


Jak mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński w Krakowie, na kongresie Impact CEE:

„Pierwsze pytanie, które musimy sobie postawić, to pytanie o to, czy Polska jest dziś państwem suwerennym, tzn. czy jest państwem, które może podjąć działania zmierzające do wsparcia tej rewolucji, bo państwo samo przeprowadzić jej nie może. Chcę powiedzieć jasno: IV RP, którą dzisiaj budujemy, choć jest to dopiero początek drogi, to państwo suwerenne wobec innych państw i podmiotów międzynarodowych, ale także wobec wielkich podmiotów gospodarczych. Będziemy podejmować decyzje w polskim interesie, decyzje sami. Ten warunek jest dzisiaj spełniony, jest w trakcie spełnienia”

10:56
Screenshot 2016-06-15 at 10.48.51

Gowin na Impact’16: Nie interesuje nas drobny postęp, chcemy śmiałego cywilizacyjnego skoku

Jak mówił dziś wicepremier Jarosław Gowin, podczas otwarcia kongresu Impact CEE w Krakowie:

„Rozmawiamy już nie o tym, czy dokonamy drobnego postępu, tylko rzecz dotyczy śmiałego cywilizacyjnego skoku. Kongres będzie gromadzić setki start-upów, dziesiątki międzynarodowych i polskich koncernów. W ciągu 2 tygodni zarejestrowało się 3,5 tys. uczestników. Dobre zmiany w polskiej gospodarce nie dokonają się bez przedsiębiorców, ale i bez polityków. Rządowy plan rozwoju skupia siły wszystkich ministerstw. Wraz z ministrem Morawieckim, Streżyńską, będziemy odsłaniać kolejne elementy planów rządowych. Kongres jest formą budowy jak najlepszych relacji między światem polityki, a światem nauki, światem przedsiębiorców”

Kongres organizuje środowisko skupione wokół Jarosława Gowina. Tematem przewodnim jest Czwarta Rewolucja Przemysłowa i jej wpływ na rozwój ekonomii, technologii oraz społeczeństwa. W wydarzeniu bierze udział kilka tysięcy uczestników w tym: przedsiębiorców, przedstawicieli świata kultury i nauki oraz instytucji państwowych.

received_1072845476087005

09:09
full_20100629_131333

Jarosław Kaczyński o 11:20 wystąpi na kongresie Impact CEE 

Jarosław Kaczyński będzie najważniejszym mówcą i gościem specjalnym otwierającym krakowski kongres gospodarczy Impact CEE. W kongresie wezmą udział także wicepremierzy: Gowin i Morawiecki oraz minister cyfryzacji Anna Streżyńska. Jednym z gości jest też współautor sukcesów wyborczych Baracka Obamy, obecnie odpowiedzialny za strategię Ubera David Plouffe.

Kongres organizuje środowisko skupione wokół Jarosława Gowina. Tematem przewodnim jest Czwarta Rewolucja Przemysłowa i jej wpływ na rozwój ekonomii, technologii oraz społeczeństwa. W wydarzeniu bierze udział  ok. 2 tys. uczestników w tym: przedsiębiorców, przedstawicieli świata kultury i nauki i instytucji państwowych

jarosław

 

doDziś

 

Ck_Ww26WkAAbFxS

300polityka.pl

Pierwsza polska kopalnia od 22 lat. Biedne Siedliszcze czeka na miliardy

Jacek Brzuszkiewicz, 15.06.2016

Kopalnia na razie kojarzy się mieszkańcom Siedliszcza z dochodową i dobrze zarządzaną Bogdanką

Kopalnia na razie kojarzy się mieszkańcom Siedliszcza z dochodową i dobrze zarządzaną Bogdanką (JAKUB ORZECHOWSKI)

Ma znakomite właściwości energetyczne, pali się od razu po przyłożeniu zapałki. Australijczycy wyciągnęli świetny węgiel spod piachów w jednej z najbiedniejszych gmin Lubelszczyzny.

O tym, że w Lubelskiem zalegają potężne pokłady węgla kamiennego, wiadomo od przed wojny. Pierwszą kopalnię w Bogdance, niedaleko Łęcznej, otwarto jednak dopiero w 1979 r. Plany budowy Lubelskiego Zagłębia Węglowego przerwał upadek komuny.

Poziom minus 960

62-letni Hieronim Zonik rządzi gminą Siedliszcze od pierwszych wyborów samorządowych w 1990 r. Przez ponad 25 lat był wójtem, a od stycznia tego roku jest burmistrzem, bo osada otrzymała prawa miejskie.

Przed trzema laty z burmistrzem skontaktował się Janusz Jakimowicz, polonus, emigrant z lat 80., a teraz prezes australijskiej spółki zajmującej się poszukiwaniem węgla kamiennego. Informował, że jego firma dopina właśnie formalności związane z próbnymi odwiertami.

– Przyznam się, że na taki telefon czekałem od bardzo dawna – mówi Zonik. – Jakimowicz opowiedział o planach, ale gorąco prosił, by nie robić wokół projektu niepotrzebnej sensacji. I wtedy włączyła mi się w głowie lampka, że coś może z tego wyjść. Bo wcześniej, szczególnie przed wyborami, w sprawie wydobycia węgla dzwonili do mnie różni.

Dziś na biurku burmistrza leży węgiel z próbnego odwiertu niedaleko Siedliszcza. – Został wydobyty mniej więcej po roku od pierwszego telefonu Jakimowicza. Australijczycy zaprosili mnie wtedy na teren odwiertu i pokazali, jaki mamy węgiel. Zachwycali się. Doskonałe właściwości energetyczne, po przyłożeniu zapałki od razu się palił.

Węgiel pod miasteczkiem zalega na głębokości 960 m, jego pokłady ciągną się przez 20 km, warstwy są jednolite, pozbawione uskoków. W poniedziałek 16 maja tego roku Australijczycy oficjalnie ogłosili, że wybudują kopalnię. Podali dokładną lokalizację, czyli zagubioną między polami i łąkami wieś Kulik, cztery kilometry od ratusza w Siedliszczu.

Już wystąpili o koncesje wydobywcze, gromadzą niezbędne pozwolenia i dokumentację. Budowa kopalni ma ruszyć w 2018 r., a początek wydobycia – cztery, maksimum pięć lat później.

– W ciągu roku chcemy wydobywać tam ponad 6 mln ton węgla – mówi Jakimowicz.

W zeszłym roku polskie kopalnie wydobyły w sumie 72 mln ton. Surowca w Kuliku ma starczyć na co najmniej 24 lata. Australijczycy chcą zainwestować tu 632 mln dolarów, czyli ok. 2,5 mld złotych.

Taniej niż na Śląsku

Spółka prezesa Jakimowicza, kiedy już dokopie się do węgla, stosuje inną niż w polskich kopalniach metodę wydobywczą. Nie ściąga pod ziemię stalowych osłon zabezpieczających chodniki, tylko wierci w skale dziury, wstrzykuje tam specjalny klej, dzięki któremu tunele mają być stabilne. Metoda kotwienia jest kilka razy tańsza od tej stosowanej w Polsce.

JAKUB ORZECHOWSKI

Janusz Jakimowicz (na zdjęciu powyżej): – W Kuliku koszt wydobycia tony węgla ma wynieść 25 dolarów. Dla porównania – na Górnym Śląsku to ponad 60 dolarów przy obecnej średniej cenie światowej w okolicach 50 dolarów.

Burmistrz: – Kopalnia zatrudni dwa tysiące ludzi. A w górnictwie każdy nowy etat generuje cztery kolejne wokół kopalni. No bo przecież górnicy muszą gdzieś mieszkać, robić zakupy… To oznacza osiem tysięcy nowych miejsc pracy.

Widać, kto sprzedał grunt

Na razie licząca niespełna siedem tysięcy mieszkańców gmina Siedliszcze jest jedną z najbiedniejszych na Lubelszczyźnie. Liche piaszczyste pola, trochę lasów i łąk. Bezrobocie jedno z większych w regionie – prawie 12 proc.

Jedziemy z burmistrzem do Kulika. Mijamy budynki spółdzielni, gdzie Australijczycy podczas próbnych wierceń przechowywali maszyny. Mijamy stadion gminny, na którym w połowie maja odbył się zorganizowany przez właścicieli przyszłej kopalni turniej krykieta. Wyprzedza nas czarne audi Q7. Za kierownicą lokalny przedsiębiorca transportowy, który od kilkunastu miesięcy współpracuje z Australijczykami. Przybysze już zostawili w Siedliszczu ponad pół miliona złotych. Skupili od rolników więcej niż połowę potrzebnych im stu hektarów. Płacili za hektar po 19 tys. złotych, podczas gdy średnia cena na terenie gminy to góra 10-12 tys. złotych. Po obejściach widać, kto już sprzedał pole: tu nowy dach, tam świeżo ułożona czerwona kostka.

Górnik i jego robot

Czwartek w Siedliszczu jest dniem targowym. Między biustonoszami i skarpetami trwa dyskusja o kopalnianych etatach. – Syn jest kierowcą w piekarni, na rękę bierze marne tysiąc trzysta. Kiedy dowiedział się o kopalni, od razu zaczął szukać w internecie, gdzie można złożyć podanie. W gminie powiedzieli, żeby cierpliwie czekać, a robota będzie – opowiada sprzedawczyni T-shirtów.

– Kuzyn dzwonił aż spod Łodzi i pytał, czy już może do tej kopalni zjeżdżać – wtrąca właścicielka sąsiedniego stoiska.

W południe, kiedy stragany pustoszeją, życie towarzyskie przenosi się przed market Stokrotka. Gospodarze ćmią papierosy.

– Mój młodszy chłopak, co teraz kończy gimnazjum, od zawsze chciał wyjechać do siostry, do Norwegii. Chciał na spawacza, a potem na platformę wiertniczą. Ale jak się o kopalni dowiedział, to szkołę górniczą wybrał w Łęcznej – opowiada blondyn z bejsbolówce.

– Szwagier robi pod ziemią w Bogdance. Ponad sześć tysięcy ma na rękę, domek, ogródek, eleganckie auto z klimatyzacją prosto z salonu. Ostatnio sobie do domu kupił takiego iRobota, co sam odkurza, jak nikogo nie ma – dorzuca gospodarz w koszulce klubu FC Barcelona.

Bez wielkich słów

Burmistrz Zonik: – Większości ludzi słowo „kopalnia” kojarzy się z Bogdanką. To tylko piętnaście kilometrów od Siedliszcza. Kiedy górnicy z Bogdanki zaczęli kupować u nas działki, ludzie się dowiedzieli, że to bezpieczne i bardzo dobrze płatne miejsce pracy. Płacą trzynastki, czternastki, deputaty…

Nie licząc otwartej w 1994 r. kopani Budryk w Ormontowicach na Górnym Śląsku, Bogdanka jest najmłodsza w Polsce. I najbardziej dochodowa. Tylko w pierwszym kwartale 2016 r. zarobiła na czysto ponad 50 mln złotych. Właśnie tam wydobywana jest co ósma tona polskiego węgla. Kopalnia daje dziś pracę 4600 ludzi. Kiedy zaczynano budowę, w Łęcznej mieszkało niewiele ponad trzy tysiące obywateli. Dziś już – dwadzieścia tysięcy. Łęczna jest jednym najbogatszych miast na Lubelszczyźnie – z nowoczesnym szpitalem i stadionem Górnika, który gra w piłkarskiej ekstraklasie.

Zonik: – Kopalnia to nowe drogi, chodniki, oświetlenie, boiska, żłobki, przedszkola…

Sławomir Muszyński, sołtys Kulika: – Niedawno był u nas deweloper, który planuje budowę pierwszego szeregowca. Rozglądał się za robotnikami. Nie chcę używać wielkich słów, ale za kilka lat będziemy w zupełnie innym miejscu.

Zobacz także

pierwsza

wyborcza.pl

ŚRODA, 15 CZERWCA 2016

08:30
Mazur

Rzecznik klubu PiS krytykuje sędziego Pszczółkowskiego: Kompletnie nie rozumiem jego wypowiedzi, to rozdwojenie

Rzecznik klubu PiS skrytykowała dziś w radiowej „Trójce” wybranego przez PiS w tej kadencji do TK sędziego Pszczółkowskiego:

„TK łamie ustawę przyjętą przez rząd. A to ustawa określa tryb i organizację pracy Trybunału. I ta ustawa grudniowa [PiS] realizowania przez prezesa Rzeplińskiego i sędziów TK nie jest. Więc nie rozumiem kompletnie wczorajszej wypowiedzi sędziego Pszczółkowskiego. Nie dość, że jej nie rozumiem, to się z nią nie zgadzam. Nie wiem, co to oznacza, należy pytać o to pana sędziego Pszczółkowskiego. Ale on z drugiej strony mówił, iż ustawa grudniowa jest obowiązująca. Więc to jest rozdwojenie tego, co mówi, a tego, co robi”

 

08:15
Screenshot 2016-06-15 at 07.45.37

Szef klubu PiS: Zmiana prezesa TK wszystko zmieni. Rzepliński zajmie się kampanią prezydencką, a TK zacznie normalnie pracować

Jak mówił dziś w TVP Info szef klubu PiS o działalności Trybunału Konstytucyjnego:

„Trybunał zabrnął w ślepą uliczkę, wpakował się w pułapkę. Nie ma wyjścia innego, niż zmiana tych, którzy powodują to całe polityczne zamieszanie, a to nastąpi pod koniec roku. Wybór nowego prezesa wszystko zmieni. Wtedy prezes Rzepliński zajmie się przygotowywaniem swojej kampanii prezydenckiej, a Trybunał zacznie pracować zgodnie z Konstytucją (…)”

Ryszard Terlecki sytuację wokół TK i działalność sędziów określił jako „komedię”.

300polityka.pl

poseł

PiS ma problem z sędzią Pszczółkowskim. I czeka na koniec kadencji prezesa Rzeplińskiego w TK

Paweł Kośmiński, 15.06.2016

Piotr Pszczółkowski, sędzia TK wybrany przez PiS

Piotr Pszczółkowski, sędzia TK wybrany przez PiS (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– TK zabrnął w ślepą uliczkę, sam wpakował się w pewną pułapkę, bo właściwie nie ma innego wyjścia, niż zmiana tych, którzy powodują to całe polityczne zamieszanie. A to nastąpi dopiero w końcu roku – powiedział w TVP szef klubu PiS Ryszard Terlecki. Jak dodał, wtedy TK zacznie pracować „zgodnie z konstytucją, czyli zgodnie z ustawą, decyzjami parlamentu”. Ale zaskoczeniem dla PiS okazują się również działania wskazanego przez rządzących na sędziego TK – Piotra Pszczółkowskiego.

Wtorkowa rozprawa Trybunału Konstytucyjnego przysporzyła PiS nie lada kłopotu. Składowi sędziowskiemu, który zajmował się sprawą zwolnionego dyscyplinarnie policjanta, przewodniczył jeden z sędziów wybranych przez PiS – Piotr Pszczółkowski. Sędzia pytany przez dziennikarzy po rozprawie, czy Trybunał wydał wyrok, odparł: – To rozstrzygnięcie ma charakter wyroku.

Słowa sędziego z nadania PiS. „Nie rozumiem ich i się z nimi nie zgadzam”

Tymczasem począwszy od marcowej rozprawy, na której TK ocenił tzw. naprawczą ustawę PiS jako niezgodną z konstytucją, rząd nie uznaje wyroków Trybunału. Nazywa je jedynie opiniami czy stanowiskami, a rozprawy – spotkaniami sędziów. Wszystko dlatego że TK nie orzeka w oparciu o niekonstytucyjną ustawę, którą PiS przyjął naprędce w grudniu.

– Ja w ogóle nie rozumiem tego wystąpienia pana sędziego Pszczółkowskiego i trudno mi to skomentować. Ja się z tym nie zgadzam, ponieważ do tej pory wszyscy – nawet i w rozmowach z nim – byliśmy przekonani, my dalej jesteśmy przekonani, że TK nie działa wedle ustawy, która została przyjęta przez większość parlamentarną, co więcej, łamie tę ustawę, co jest niezgodne z konstytucją – mówiła w środę w radiowej Trójce rzeczniczka PiS Beata Mazurek.

– Nie rozumiem kompletnie wczorajszej wypowiedzi sędziego Pszczółkowskiego. I nie dość że jej nie rozumiem, to się jeszcze z nią nie zgadzam – dodała Mazurek. Bo jej zdaniem „to jak gdyby rozdwojenie tego, co on z jednej strony mówi, a z drugiej strony tego, co robi”.

Mazurek zarzuca Nowoczesnej i PO hipokryzję i oszukiwanie 100 tys. osób

Rzeczniczka klubu zapewniała, że PiS zależy na tym, żeby projekt ustawy o TK był projektem „nie wzbudzającym kontrowersji”, „w pewien sposób” zawierającym zalecenia Komisji Europejskiej i Komisji Weneckiej, ale przede wszystkim, by „był na tyle dobry, żeby był stosowany przez TK”.

Nowoczesnej wypomniała, że zrezygnowała z wniosku o uzupełnienie porządku obrad ostatniego posiedzenia Sejmu o własny projekt ustawy o TK. Zarówno PO, jak i Nowoczesnej zaś – „hipokryzję”, bo nie chciały, by Sejm pracował teraz nad obywatelskim projektem ustawy, pod którym podpisy zbierał Komitet Obrony Demokracji. Ale tak liderzy tych partii, jak i lider KOD Mateusz Kijowski od początku tłumaczyli, że nie chcieli, by projekt obywatelski stał się jedynie „listkiem figowym” czy „zasłoną dymną” dla projektu PiS.

– To jest oszukiwanie tych 100 tys. ludzi, którzy złożyli podpisy pod projektem ustawy – stwierdziła mimo wszystko Mazurek. Bo choć PiS projektu KOD nie popiera, podkreśla, że projektów obywatelskich do kosza nie wyrzuca. Dlatego opowiedział się za dalszymi pracami nad projektem Komitetu.

Sondaże potwierdzają „przewidywania” PiS – dla Polaków TK nie jest ważny

– Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że znów będzie przez Sejm przegłosowana ustawa, którą kwestionował będzie prezes Rzepliński – stwierdziła rzeczniczka PiS. Mazurek obawia się, że „taki stan może trwać do grudnia nie z naszej winy, tylko z winy tego człowieka, który kieruje pracą Trybunału”.

„Ten człowiek” to prezes TK Andrzej Rzepliński, któremu kadencja sędziego kończy się właśnie pod koniec tego roku. Zresztą o kłopocie z prof. Rzeplińskim jeszcze bardziej otwarcie mówi wicemarszałek Sejmu i szef klubu PiS Ryszard Terlecki. W TVP Info z radością obwieścił, że zgodnie z „przewidywaniami” PiS, TK jest dla większości Polaków sprawą „trzeciorzędną” i „nie daje opozycji jakiegoś wzrostu poparcia”. Dowód? Ostatnie sondaże.

– To nie ja umniejszam – broń, Boże – to Trybunał umniejsza swoją rolę dramatycznie od wielu miesięcy – zastrzegł polityk PiS. – Niestety, jest to zasługa prezesa, ale nie tylko prezesa. To już trwa rok, ta komedia wokół paru sędziów, którzy się nie mogą pogodzić z rzeczywistością polityczną. i ona pewnie jeszcze trochę będzie trwała. Ale tak jak mi się wydaje, z coraz mniejszym zainteresowaniem opinii publicznej.

PiS otwarcie przyznaje, że czeka na koniec kadencji prezesa Rzeplińskiego

– Wydaje mi się, że TK zabrnął w taka trochę ślepą uliczkę, sam wpakował się w pewną pułapkę, bo właściwie nie ma innego wyjścia, niż zmiana tych, którzy powodują to całe polityczne zamieszanie. A to nastąpi dopiero w końcu roku – nawiązał Terlecki do końca kadencji prof. Rzeplińskiego. Dotąd o tym, że PiS czeka na ten moment, otwarcie mówiła tylko opozycja. PiS choć atakował go personalnie już wielokrotnie, podkreślał jednocześnie wolę kompromisu.

– Tak, oczywiście – dodał, dopytywany, czy zmiana samego prezesa coś zmieni. – Prezes zajmie się tym, o czym słychać od dłuższego czasu, czyli przygotowywaniem swojej kampanii prezydenckiej, a Trybunał zacznie pracować zgodnie z konstytucją, czyli zgodnie z ustawą, decyzjami parlamentu.

Trybunałowi, który jest „powołany do przestrzegania konstytucji”, zarzucił, że „dość ordynarnie tę konstytucję narusza”. W tej kwestii zdania PiS nie podziela ani opozycja, ani większość autorytetów prawnych. Krytycznie o poczynaniach PiS wypowiedziała się w swojej opinii Komisja Wenecka. UE uruchomiła również procedurę sprawdzania rządów prawa w Polsce.

Swój raport na temat przestrzegania praw człowieka w Polsce przygotowuje również komisarz praw człowieka Rady Europy, który w lutym przebywał z wizytą w Polsce. – Spodziewam się, że nadal będzie krytycznie wobec naszej postawy – z rozbrajającą szczerością stwierdził Terlecki. – Wszystko jest zagrożone w Europie, która ma bardzo poważne problemy, kłopoty przed sobą. Establishment polityczny Europy szuka takiej zasłony dymnej, żeby udawać przed opinią publiczna, że czymś się poważnie zajmuje i w jakiejś sprawie ma swoje stanowcze stanowisko.

Zobacz także

piSma

wyborcza.pl

 

 

15.06

http://pulshistorii.pb.pl/4181031,76329,fundament-wolnosci-wielka-karta-swobod

Zwalczyć pokusę, czyli KOD w parlamencie?

Zwalczyć pokusę, czyli KOD w parlamencie?

Niemal w każdym wywiadzie z Mateuszem Kijowskim dziennikarze pytają lidera Komitetu Obrony Demokracji, czy ruch ten nie przekształci się w partię polityczną. Jednak nie tylko sympatyczny pan w czerwonych spodniach i żółtej marynarce musi tłumaczyć się ze swoich rzekomych zakusów parlamentarnych, ale także ja – zwykły aktywista – słucham na co dzień o proroczych wizjach transformacji anielskiego stowarzyszenia w diabelskie ugrupowanie. Opowiem więc, dlaczego byłoby to katastrofą.

Sprawa jest de facto bardzo poważna, bo ostatnio założyłem się z kolegą o wartościową rzecz w płynie, że w ciągu najbliższych pięciu lat KOD nie stanie się partią. Jeszcze wczoraj inny znajomy przekonywał mnie o swojej nieomylności względem niecnych planów ruchu Kijowskiego. Nawet kiedy chwyciłem gazetę, to Andrzej Wajda w wywiadzie dla „Die Welt”, przedrukowanym i przetłumaczonym w „Forum” (nr 11/2016), stwierdził, że jeśli KOD nie zdecyduje się na działalność parlamentarną, to nie będzie siły zdolnej przeciwstawić się PiS-owi (reżyser nawiązuje do objęcia mandatów w ’89 przez Solidarność).

O ile potrafię sobie wyobrazić KOD w Sejmie, który stanowi solidną opozycję wobec Prawa i Sprawiedliwości, o tyle nie widzę w tym dobrego planu na przyszłość. Po pierwsze, nie można zakładać, że obecność tego ruchu społecznego (który jest już oficjalnie stowarzyszeniem) w parlamencie cokolwiek zmieni, bo siła rażenia raczej nie byłaby tak silna jak na ulicach. Dzisiaj idą z nami zarówno ludzie lewicy, jak i prawicy, podczas gdy w Sejmie musielibyśmy propagować jakiś program wyborczy; zdecydować się, w którą stronę podążymy. To odjęłoby nam elektoratu, przez co energia w słupku zmalałaby jak bohaterowi GTA po uderzeniu.

Po drugie, zrobilibyśmy wówczas z Polską to, czego dopuszczono się po ’89 roku. Komunizm został obalony – pięknie! – ale za mało popularyzowano demokrację (nie piszę o jednostkach, ale o braku różnego rodzaju inicjatyw – przede wszystkim oddolnych). Powstało złudzenie, jakby została nam ona dana raz na zawsze, więc na pierwszy plan wskoczyło reformowanie systemu. Instalowanie firewalla o nazwie „Antyradykalizm” w głowach ludzi nie miało takiego znaczenia, bo przecież można było założyć, że każdy wie, czym kończą się zabawy ciężkimi zabawkami. A jednak – jak się dzisiaj okazuje – nie każdy.

Dlatego z łatwością imaginuję sobie moment, w którym zwyciężamy z PiS-em w wyborach i zaczynamy rządzić Polską. Wszyscy cieszą się jak Dżepetto Pinokiem, leje się szampan, a na drugi dzień nasz kraj ma wielkiego kaca, bo nadal nie ma nikogo do propagowania tej nieszczęsnej demokracji. Za kilka(naście) lat historia się więc powtarza. Rozumieją Państwo? KOD jest szczególnego rodzaju tarczą antyrakietową skierowaną w stronę pocisków autorytaryzmu. Nie mógłby nią być, gdyby sam podlegał takim pokusom.

Stąd myślimy raczej o planie długoterminowym niż krótkoterminowym. Jeśli uda nam się go realizować, to jesteśmy w stanie zdziałać wiele. Przede wszystkim budujemy społeczeństwo obywatelskie, którego tak de facto w Polsce jeszcze nie było. Nie opiera się ono jedynie na wykrzykiwaniu zbiorczych haseł pt. „Złe decyzje, idźcie se”, ale na równie ważnym budowaniu życzliwych relacji. Dzisiaj bardziej potrzeba nam łączenia się przy kawie i ciastku, niż dzielenia się ze względu na sympatie polityczne.

Kolejną sprawą, do której nawiązałem powyżej, jest edukacja. Zawiera ona w sobie zarówno promowanie demokracji, przestrzeganie przed wszelkiej maści autorytaryzmem, jak i czczenie pamięci różnych wydarzeń, postaci, które przysłużyły się naszemu krajowi. Oprócz tego, moim zdaniem dobrym posunięciem byłoby wpajanie ludziom zwyczajnej uczciwości. Dzięki temu, potem do polityki trafiałyby osoby, które swoimi działaniami przywracałyby zaufanie temu niełatwemu zawodowi. Nie wspominając już o tym, że społeczeństwo obywatelskie plus edukacja równa się lepsza frekwencja w wyborach.

Nie osiągniemy tego wszystkiego będąc w parlamencie. Proszę spojrzeć na Solidarność, której rola po wejściu do hermetycznego świata polityków zaczęła stopniowo maleć. Wolałbym więc zaryzykować dłuższe rządy PiS-u, ale w międzyczasie konsekwentnie budować coś trwałego poza sejmowym mainstreamem, niż przy najbliższych wyborach posłać obecną władzę na księżyc, kosztem wmieszania się KOD-u w politykę.

Wiem, że sporo osób od nas wejdzie w ten świat, bo perspektywa władania jest kusząca. Jestem jednak spokojny o całe stowarzyszenie, przynajmniej do czasu gdy u sterów będzie Kijowski (czyli w praktyce prawdopodobnie do jesieni 2017, ponieważ wedle statutu dłużej przewodzić nie może). Jeśli potem ktokolwiek odważy się wprowadzić KOD do parlamentu – pierwszy się z niego wypiszę. A swoje ostatnie składki przeznaczę na flaszkę dla kolegi…


Paweł BrolPaweł Brol

każdyChciałby

koduj24.pl

 

 

Układ Macierewicza. Na kim opiera swoją władzę w MON i wojskowych służbach specjalnych?

Wojciech Czuchnowski, 15.06.2016

Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Najważniejsze stanowiska w MON i wojskowych służbach specjalnych Antoni Macierewicz obsadził członkami komisji weryfikacyjnej WSI

Komisja weryfikacyjna Wojskowych Służb Informacyjnych była ciałem o wyjątkowym statusie. Została powołana w czasie pierwszych rządów PiS (2005-07) i pracowała jeszcze przez kilka miesięcy po przegranych przez tę partię wyborach, przygarnięta przez kancelarię prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Prokuratura badająca w późniejszych latach działalność weryfikatorów stwierdziła, że żaden z nich nie miał etatu w MON, wojskowych służbach specjalnych lub instytucjach rządowych. Pracownicy administracyjni, którzy obsługiwali komisję, byli tam oddelegowani przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego oraz resort obrony.

Brak formalnego stosunku pracy sprawił, że weryfikatorzy nie mogli ponosić odpowiedzialności karnej jako funkcjonariusze publiczni. Podobnie jak szef komisji Antoni Macierewicz, który też jako weryfikator nie miał etatu i nie pobierał pensji.

Weryfikacja „po godzinach”

Członkowie komisji dostawali tylko diety za dojazdy i zakwaterowanie. Niektórzy, jak Józef Wierzbowski, urzędnik stanu cywilnego w warszawskim ratuszu, wykonywali prace przy weryfikacji „po godzinach”. Jak wspominali byli oficerowie WSI, komisja przesłuchiwała ich o nietypowych porach, często w nocy, poza pomieszczeniami należącymi do służb. Do pokojów przesłuchań szło się przez garaże i piwnice. Prowadzący rozmowy weryfikacyjne często nie chcieli się przedstawiać.

Skład komisji początkowo był niejawny. W styczniu 2007 r. podała go „Wyborcza”. Z anonimowego źródła dostaliśmy wykaz wniosków o certyfikaty dostępu do tajnych informacji dla członków komisji. Z materiału wynikało, że uprawnienia były przyznawane w ekspresowym tempie, a część weryfikatorów zaczynała pracę nad zastrzeżonymi materiałami, nie posiadając certyfikatu. Żaden z nich nie miał nic wspólnego z wojskowym kontrwywiadem.

Po upadku rządu PiS wykaz członków komisji ogłosiło Centrum Informacyjne Rządu. Liczyła 24 osoby, choć przewinęło się przez nią 36 nazwisk. Jedno nazwisko – Macieja Korkucia, historyka IPN – zostało tam wciągnięte bez jego wiedzy. Inny naukowiec z IPN – Wojciech Frazik – zrezygnował po kilku dniach. Obaj do końca figurowali w wykazie.

Najważniejsi w MON i służbach specjalnych

Dziewięciu ludzi, którzy zajmowali się weryfikacją i likwidacją WSI, pełni dziś kluczowe funkcje w MON i wojskowych służbach specjalnych. To najwierniejsi współpracownicy Macierewicza, niektórzy działają z nim od początku lat 90.

Gdy Macierewicz został szefem MON, stanowiska wiceministrów objęli Bartosz Kownacki i Tomasz Szatkowski . Obaj nie skończyli jeszcze 40 lat.

Kownacki, z wykształcenia prawnik, przed wyborami reprezentował część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Został posłem PiS, wspierał spiskowe teorie Macierewicza o „zamachu” z 10 kwietnia 2010 r. Ostatnio zabłysnął wypowiedzią o możliwej „zmowie wielkich agencji PR” podczas głosowania na polskiego kandydata w konkursie Eurowizji.

Mniej znany jest Szatkowski. Funkcje, które pełnił w przeszłości, wskazują, że należy do najbardziej zaufanych ludzi PiS. W IV RP był wiceprezesem centrali eksportu broni Bumar, szefem sekretariatu Przemysława Gosiewskiego i doradcą koordynatora ds. służb specjalnych. Ma gruntowne polskie i międzynarodowe wykształcenie w dziedzinie wojskowości. Szatkowski zaraz po objęciu teki wiceministra dał się poznać jako zwolennik włączenia Polski do programu atomowego NATO (MON łagodził potem jego wypowiedź). Odpowiada w ministerstwie za koncepcję wzmocnienia naszego potencjału obronnego poprzez rozbudowę obrony terytorialnej.

Ludźmi z komisji Macierewicz obsadził też wojskowe służby specjalne. I tak na czele SKW stanął Piotr Bączek , współtwórca „raportów smoleńskich” zespołu parlamentarnego, który przez dwie ubiegłe kadencje Sejmu badał katastrofę. Bączek pracował w SKW w 2007 r., odszedł stamtąd wraz z Macierewiczem, działał w Klubach „Gazety Polskiej”, propagując tam smoleńskie teorie spiskowe. Był też podejrzewany przez poprzednią władzę o wyniesienie legendarnego „aneksu do raportu z weryfikacji WSI”. Uważa się za człowieka prześladowanego. W lutym 2011 r. alarmował opinię publiczną, że ktoś podrzucił mu przed dom martwą wiewiórkę. „Nieznani sprawcy” mieli mu też odkręcić koło w samochodzie. Do dzisiaj Bączek nie ma w SKW statusu funkcjonariusza. Według naszych źródeł nie spełnia kryteriów zdrowotnych.

Zastępcą Bączka w SKW jest Marek Utracki . W komisji był sekretarzem Macierewicza, b. szef MON Radosław Sikorski zarzucał mu wynoszenie tajnych dokumentów, ale prokuratura nie stwierdziła przestępstwa.

Najstarszym w grupie MON i SKW współpracownikiem Macierewicza jest Mariusz Marasek . Na początku lat 90. razem z ministrem zakładał ZChN, był posłem tej partii, a przez następne lata prorektorem Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Humanistycznej w Skierniewicach. Dzisiaj kieruje Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO, które w grudniu 2015 r. przejął wraz z Bączkiem, włamując się do siedziby pod osłoną nocy w asyście żandarmerii.

Według kilku blogerów Marasek przed objęciem funkcji pisał w prawicowych mediach pod pseudonimem „Aleksander Ścios”. Publicystyka tego autora pełna jest teorii spiskowych, ale też antyukraińska, eurosceptyczna i czasem antynatowska. Marasek nie odniósł się publicznie do informacji utożsamiających go ze „Ściosem”.

Sprawdzonym towarzyszem Macierewicza jest też Marcin Gugulski . To jego wychowanek z harcerstwa. W rządzie Jana Olszewskiego (1991-92) był rzecznikiem prasowym, potem towarzyszył Macierewiczowi w kanapowych partiach i niszowych wydawnictwach promujących lustrację i dekomunizację. Pracował przy zespole smoleńskim, a dziś pełni bardzo ważną funkcję sekretarza podkomisji MON, którą Macierewicz powołał, by dowiodła „prawdy o Smoleńsku”. Podkomisja (której tylko jeden członek jest specjalistą od katastrof) działa od kilku miesięcy. Wyniki jej prac i zarobki członków nie są znane.

Na styku MON, SKW i podkomisji smoleńskiej działa kolejny weryfikator – Maciej Lew-Mirski . O nim i jego ojcu Andrzeju pisaliśmy w ub. tygodniu. Obaj są szarymi eminencjami w resorcie. Przejęli wiele ważnych zadań departamentu prawnego. Maciej ma pracę w zarządzie Polskiej Grupy Zbrojeniowej, a według informacji „Wyborczej” pracuje też nad weryfikacją obecnych funkcjonariuszy SKW, sprawdzając, czy w czasach rządów PO byli lojalni wobec Macierewicza.

Najważniejsi też w IPN i Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych

Na koniec dwa kluczowe nazwiska: Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski . Nie wchodzili w skład komisji, ale zajmowali się likwidacją WSI i pisaniem słynnego raportu Macierewicza.

Woyciechowski był przez lata „najwierniejszym z wiernych” obecnego ministra. Gdy w rządzie Olszewskiego Macierewicz kierował MSW, Woyciechowski stał na czele zespołu przygotowującego lustrację najważniejszych osób w państwie. Po upadku gabinetu został z Macierewiczem na dobre i na złe, ale jego działalność miała bardziej biznesowy niż polityczny charakter. Był prezesem spółki komunalnej na warszawskiej Ochocie, a za pierwszych rządów PiS został szefem spółki Nafta Polska i członkiem rady nadzorczej Kompanii Węglowej. Dzisiaj jego kariera jest w największym rozkwicie. Po dojściu PiS do władzy został prezesem Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych.

Sławomira Cenckiewicza Macierewicz poznał później. Jako historyk IPN Cenckiewicz zyskał względy ministra publikacjami o tym, że Lech Wałęsa był agentem SB, a cała opozycja z czasów PRL (poza osobami związanymi z Macierewiczem) miała podejrzane związki z bezpieką. Po ostatnich wyborach Cenckiewicz dzięki poparciu Macierewicza został dyrektorem Centralnego Archiwum Wojskowego, gdzie do razu wziął się do ujawniania tajnych dokumentów. Ale to nie jest jego ostatnie słowo: według prawicowych źródeł Macierewicz forsuje kandydaturę Cenckiewicza na fotel prezesa IPN.

Od Naimskiego do Pietrzaka

Poza MON i służbami wojskowymi ważne stanowiska w państwie sprawuje jeszcze kilku dawnych weryfikatorów.

Piotr Naimski , przyjaciel Macierewicza, szef UOP w rządzie Olszewskiego, jest posłem PiS i ministrem w kancelarii premiera. Pełni tam funkcję pełnomocnika rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej.

Marek Opioła , też poseł, kieruje sejmową speckomisją.

Roman Kroner jest dyrektorem biura odznaczeń i nominacji w kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy.

Józef Wierzbowski (urzędnik stanu cywilnego, który weryfikował „po godzinach”) kieruje dziś biurem wojewody mazowieckiego.

Nie udało nam się dowiedzieć, co robi inny weryfikator – Martin Bożek . Do 2009 r. był zastępcą szefa CBA, potem został ekspertem PiS w komisji służb specjalnych. W 2014 r. wyszły na jaw jego kontakty z Markiem Falentą, biznesmenem oskarżonym o nielegalne podsłuchiwanie członków rządu PO. Był kandydatem z Radomia na posła PiS w ostatnich wyborach, ale do Sejmu nie wszedł. Nie słychać, by w ostatnich miesiącach dostał jakąś posadę.

Weryfikatorem, który działa dziś poza sferą wpływów Macierewicza, jest Leszek Pietrzak . Były prokurator IPN, który w komisji odgrywał jedną z kluczowych ról. Obecnie zajmuje się krzewieniem teorii spiskowych w skrajnie nacjonalistycznej „Gazecie Warszawskiej”. Z jego publikacji wynika, że ma żal do PiS o to, że jest niewystarczająco radykalny.

+++

Jak widać, komisja weryfikacyjna była kuźnią kadr. Przez lata rządów PO i nieudolnych prób rozliczeń Macierewicz mógł sprawdzić lojalność jej członków. Nie zawiódł się na nikim.

Dzisiaj weryfikatorzy dostają posady będące premią za wierność PiS i Macierewiczowi. Inaczej niż dziewięć lat temu pełnią oficjalne funkcje na świetnie płatnych posadach. Wiedzą, że gdy władza PiS się skończy, trudno będzie uniknąć odpowiedzialności za nadużycia, tłumacząc się „pracą społeczną po godzinach”. Dlatego tym bardziej będą tej władzy bronić.

 

Zobacz także

naKim

wyborcza.pl

Szkoła męża premier Szydło nie składa sprawozdań finansowych

red, 15.06.2016

Beata Szydło z mężem Edwardem po głosowaniu w wyborach parlamentarnych. 25.10.2015, Przecieszyn

Beata Szydło z mężem Edwardem po głosowaniu w wyborach parlamentarnych. 25.10.2015, Przecieszyn ((Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta)

Szkoła, której dyrektorem jest mąż Beaty Szydło jest „maszynką do zarabiania milionów złotych z unijnej kasy, kontrolowaną przez kilka prywatnych osób”. Szkoła dostała w ubiegłym dziesięcioleciu 25 mln zł unijnych dotacji, ale nie składa sprawozdań finansowych- pisze portal OKO.press

W jednym ze swoich pierwszych tekstów nowopowstały portal OKO , czyli Ośrodek Kontroli Obywatelskiej, opisuje działalność Szkoły Zarządzania i Handlu w Oświęcimiu, której dyrektorem jest Edward Szydło.

Mąż premier nie pokazuje się publicznie i przez wiele miesięcy trudno było ustalić, kim jest i czym się zajmuje.

„W czasie studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, był kapitanem uczelnianej reprezentacji szczypiornistów, a podczas studenckich praktyk przewodził drużynie piłkarzy. Wtedy się poznali. W 1987 r. wzięli ślub, a od lat 90. mieszkają w niewielkiej miejscowości koło Oświęcimia. Mają wspólne, hektarowe gospodarstwo z dwoma domami, ale już dwa samochody są wyłączną własnością Edwarda Szydło, bo – jak ustalił „Super Express” – od 1999 r. małżonkowie mają rozdzielność majątkową. O pracy i źródłach dochodów męża pani premier wiadomo tylko tyle, że od lat jest on dyrektorem Szkoły Zarządzania i Handlu w Oświęcimiu” – czytamy na portalu.

Bianka Mikołajewska i Jakub Stachowiak opisują, że stowarzyszenie, w którego zarządzie zasiada Edward Szydło, a które zarządza szkołą, a także sama szkoła otrzymały 25 mln zł dotacji unijnych na organizację szkoleń.

Dziennikarze zwracają też uwagę, że stowarzyszenie prowadzi działalność gospodarczą, ale nie składa w sądzie rejestrowym sprawozdań finansowych.

Jak to możliwe?

„Według rzeczniczki Sądu Okręgowego w Krakowie, Beaty Górszczyk, Stowarzyszenie po prostu „nigdy nie złożyło wniosku o wpis również do rejestruprzedsiębiorców” . A skoro sąd nie wiedział, że prowadzi ono działalność gospodarczą, nie wiedział również, że ma obowiązek składać sprawozdania. Nie wzywał go więc do tego i nie przymuszał” – czytamy na portalu.

Zobacz także

szkoła

wyborcza.pl

 

Publiczna ofiara na Światowe Dni Młodzieży. Ile naprawdę kosztują nas ŚDM?

Tadeusz Markiewicz, Bianka Mikołajewska (PORTAL OKO.PRESS), 15.06.2016

Nowe mosty wojskowe zbudowane w Brzegach dla pielgrzymów, którzy przyjadą tam w lipcu na Dni Młodzieży

Nowe mosty wojskowe zbudowane w Brzegach dla pielgrzymów, którzy przyjadą tam w lipcu na Dni Młodzieży(ŁUKASZ KRAJEWSKI)

Co najmniej 446 mln zł wyłożą urzędy centralne, samorządy i państwowe spółki na Światowe Dni Młodzieży. To nie wszystkie wydatki, bo wielu kosztów imprezy nie da się jeszcze oszacować.

Wszystkie publiczne wydatki na Światowe Dni Młodzieży na jednej Infografice. Za co zapłacimy? [ZOBACZ] >>>

Organizator ŚDM – archidiecezja krakowska – wszelkie pytania o koszty imprezy i publiczne wydatki na ten cel ucina, odsyłając do komunikatu opublikowanego jesienią 2015 r. Komitet organizacyjny napisał w nim, że „wydarzenie to jest finansowane ze składek wiernych Kościoła Katolickiego”: datków na tacę, opłat wnoszonych przez pielgrzymów i darowizn. I podkreśla, że władze kościelne oczekują ze strony państwa i samorządów „wyłącznie realizacji tych zadań”, które należą do ich obowiązków: „Organizator nie może bowiem wyręczać państwa w takich dziedzinach i obszarach aktywności jak bezpieczeństwo, transport publiczny, kontrola granic UE czy też publiczna służba zdrowia”.

Mamy na was OKO [KOMENTARZ JAROSŁAWA KURSKIEGO] >>>

Równocześnie władze kościelne przypominają, że przyjazd papieża Franciszka jest wizytą państwową, co wiąże się ze „stosownymi międzynarodowymi zobowiązaniami” rządu i samorządów. I dodają, że liczą również na „nieodpłatne udostępnienie dla pielgrzymów istniejącej infrastruktury komunalnej”.

Światowe Dni Młodzieży odbędą się 26-31 lipca w Krakowie oraz podkrakowskich Brzegach (gmina Wieliczka). Po raz drugi zostaną zorganizowane w Polsce – w 1991 r. ŚDM gościła Częstochowa.

Wiosenna specustawa

Jak wyliczył portal OKO.press, na działania związane z organizacją i obsługą tegorocznych ŚDM urzędy centralne, samorządy i instytucje państwowe wydadzą łącznie co najmniej 446 mln zł.

Zgodnie z prawem państwo nie może finansować z publicznych pieniędzy wydarzeń o charakterze religijnym. Ale według władz kościelnych wydatki związane z ŚDM nie są kosztami imprezy, lecz zwykłego funkcjonowania państwa. Taką samą wykładnię przyjęły w tej sprawie instytucje publiczne.

Choć według pierwotnych szacunków archidiecezji krakowskiej w spotkaniu młodych katolików z całego świata miało uczestniczyć nawet 2,5 mln wiernych (dziś mówi się już o mniej niż 1,8 mln), wyjęto je spod regulacji dotyczących imprez masowych. W przeciwnym razie koszty związane z zapewnieniem bezpieczeństwa uczestnikom musiałby ponieść organizator. Jeszcze za rządów koalicji PO-PSL w budżecie państwa zarezerwowano 100 mln zł na wydatki, które w związku z obsługą Dni poniosą służby mundurowe – policja, straż pożarna, straż graniczna, służba celna i BOR.

Wiosną br. rząd PiS przedstawił projekt specustawy o ŚDM, w której zapisano, że państwo zapewni obsługę medyczną uczestników tego wydarzenia. A także dofinansuje: obsługę medialną (dotacje dla PAP, TVP, Polskiego Radia i Katolickiej Agencji Informacyjnej), przewozy kolejowe oraz prace melioracyjne i utrzymanie czystości w gminach, na których terenie odbywać się będą ŚDM.

Podczas prac nad ustawą Ministerstwo Finansów apelowało o „wyliczenie skutków finansowych dla poszczególnych zadań” i wskazanie konkretnych źródeł finansowania. Ale projekt trafił do parlamentu bez takich wyliczeń i bez nich został uchwalony. W uzasadnieniu do ustawy zapisano, że „zadania związane z przygotowaniem ŚDM mają charakter rozproszony i powinny być finansowane w pierwszej kolejności w ramach środków ujętych w budżetach dysponentów poszczególnych części budżetowych, jako zadania statutowe, należące do właściwości poszczególnych ministrów”. Czyli że urzędy centralne, na ile mogą, mają pokrywać wydatki na ŚDM z własnych pieniędzy. W dalszej kolejności mogą korzystać z dwóch rezerw budżetowych: „środków na uzupełnienie wydatków związanych z organizacją ŚDM” (15 mln zł) i z „rezerwy na zmiany systemowe oraz niektóre zmiany organizacyjne” (prawie 550 mln zł).

Kraków obciążony

Zatwierdzone już wydatki, które mają zostać pokryte z budżetu państwa, to łącznie 148 mln zł. Ale instytucje publiczne, samorządy i spółki realizujące zadania związane z organizacją ŚDM, na które zgodnie ze specustawą przysługuje dofinansowanie, planują kolejne wydatki – w wysokości 195 mln zł. I tak np. spółka PKP PLK na przygotowanie infrastruktury kolejowej w związku ze ŚDM chce wydać ok. 51 mln zł, a TVP na obsługę medialną imprezy – 31 mln zł.

Pieniądze na Dni wyłożą również ze swoich budżetów samorządy. Według obliczeń portalu OKO.press – łącznie co najmniej 103 mln zł. Największa część tej kwoty – prawie 61 mln zł – pochodzić będzie z budżetu Krakowa.

Jego władze podkreślały w niedawnym komunikacie, że „miasto nie finansuje organizacji ŚDM”, ale jedynie realizuje zadania zapisane w ustawie o samorządzie. W tym samym dokumencie pisały jednak, iż „w związku z faktem, że organizacja ŚDM oraz wizyty papieża Franciszka w Krakowie wiążą się z większymi nakładami na niektóre zadania własne”, wystąpiły o dofinansowanie z budżetu państwa w wys. 100 mln zł. Według deklaracji władz miasta „własnymi zadaniami” są np.: przygotowanie noclegów pielgrzymów w szkołach (9,6 mln zł) i wynajęcie 2 tys. przenośnych toalet dla przyjezdnych (2 mln zł).

W podobnym rozkroku stoją inne samorządy. Władze Częstochowy, gdzie na Jasnej Górze odbędzie się msza święta z udziałem Franciszka, zapewniają, że koszty poniesione przez miasto w związku ze ŚDM „nie przekroczą kilkuset tysięcy złotych”. Jednocześnie przyznają, że wystąpiły do wojewody o dotację – łącznie 11,8 mln zł.

Spore kwoty na przygotowania do Dni wyłoży także Wieliczka – łącznie ok. 29 mln zł (na terenie tej gminy, w Brzegach, będzie się znajdował Kampus Miłosierdzia dla pielgrzymów). A Warszawa i małopolski sejmik wojewódzki na organizację imprez towarzyszących Dniom i promocję przy okazji tego wydarzenia – po 6 mln zł.

Większość instytucji publicznych i spółek państwowych podkreśla, że nie zna jeszcze całkowitych kosztów związanych z organizacją Dni. Wiele deklaruje, że będą je mogły podać dopiero kilka miesięcy po zakończeniu imprezy.

A może zarobimy?

Władze kościelne i instytucje publiczne finansujące przygotowania do ŚDM podkreślają, że znaczna część inwestycji będzie służyć Polakom także po zakończeniu imprezy, a pielgrzymi przybywający z innych krajów zostawią u nas sporo pieniędzy. Przywołują przykład Hiszpanii, która organizowała spotkanie młodzieży z papieżem w 2011 r. Wzięło w nim udział ok. 1,5 mln pielgrzymów. Według wyliczeń Madryckiej Izby Handlowej hotele, restauracje i sklepy zarobiły podczas ich pobytu 160 mln euro. Koszt organizacji wizyty papieża w Hiszpanii wyniósł jednak tylko 50 mln euro i – jak podkreślali organizatorzy imprezy – 70 proc. tej kwoty zapłacili pielgrzymi, a resztę – darczyńcy.

Szczegółowe wyliczenie publicznych wydatków na portalu OKO.press

Zobacz także

niemal

wyborcza.pl

 

UNIJNE MILIONY EDWARDA SZYDŁY

BIANKA MIKOŁAJEWSKA, JAKUB STACHOWIAK, 14 CZERWCA 2016

Pieniądze na szkołę, której dyrektorem jest mąż Beaty Szydło, wyłożyły władze Oświęcimia i Unia Europejska. Dziś jest ona maszynką do zarabiania milionów złotych z unijnej kasy, kontrolowaną przez kilka prywatnych osób.

O Edwardzie Szydło niewiele wiadomo. Poza tym, że nie lubi i nie odpowiada na pytania dziennikarzy. W ciągu siedmiu miesięcy od objęcia teki premiera przez Beatę Szydło, wspólnym wysiłkiem gazet i tabloidów, udało się ustalić jedynie, że jej mąż jest z wykształcenia historykiem, a z zamiłowania – myśliwym, ogrodnikiem i pszczelarzem. W czasie studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, był kapitanem uczelnianej reprezentacji szczypiornistów, a podczas studenckich praktyk przewodził drużynie piłkarzy. Wtedy się poznali. W 1987 r. wzięli ślub, a od lat 90. mieszkają w niewielkiej miejscowości koło Oświęcimia. Mają wspólne, hektarowe gospodarstwo z dwoma domami, ale już dwa samochody są wyłączną własnością Edwarda Szydło, bo – jak ustalił „Super Express” – od 1999 r. małżonkowie mają rozdzielność majątkową.

O pracy i źródłach dochodów męża pani premier wiadomo tylko tyle, że od lat jest on dyrektorem Szkoły Zarządzania i Handlu w Oświęcimiu.

Fot. Agencja Edytor
Fot. Agencja Edytor

Jak ustaliliśmy, szkoła założona została za pieniądze z kasy miejskiej i z funduszy unijnych. Miała zapewnić absolwentom szkół średnich możliwość dalszej nauki, na wysokim poziomie, bez konieczności wyjazdu z Oświęcimia.

Ale szybko stała się częścią wielkiego biznesu, jaki w latach 90. robiły na młodych ludziach rozmaite szkoły policealne. Dziś – wbrew nazwie, kojarzącej się z uczelnią wyższą – jest po prostu ośrodkiem kursów. A głównym źródłem jej dochodów są dotacje z Unii Europejskiej.

W ostatnim dziesięcioleciu szkoła i prowadzące ją stowarzyszenie, w którego zarządzie zasiada Edward Szydło, otrzymały łącznie 25 mln zł dotacji unijnych na organizację rozmaitych szkoleń (z partnerami lub bez).

Szczegóły finansów stowarzyszenia otoczone są tajemnicą, bo choć od lat prowadzi ono działalność gospodarczą, jego zarząd nie złożył w sądzie rejestrowym ani jednego sprawozdania finansowego. Za takie samo uchybienie Marcinowi P., prezesowi Amber Gold, prokuratura postawiła kilka lat temu zarzut popełnienia przestępstwa (uchylanie się od obowiązku składania rocznych sprawozdań finansowych). A później śledczy w całym kraju wszczęli tysiące postępowań wyjaśniających, dotyczących innych podmiotów, które nie wypełniały tego obowiązku.

Chcieliśmy porozmawiać z Edwardem Szydło o działalności szkoły, stowarzyszenia i powiązanej z nim spółki – Centrum Kształcenia i Usług. Ale nie odpowiedział na nasze prośby o kontakt. W odpowiedzi na pisemne pytania, dostaliśmy list sygnowany przez wszystkich członków zarządu stowarzyszenia (treść listu).

„Z ustaleń Stowarzyszenia wynika, iż pisma o wyjaśnienie działania Stowarzyszenia skierowała Pani do wszystkich możliwych instytucji i organizacji, z którymi współpracujemy lub mieliśmy kontakty. Zatem w naszej ocenie powielanie odpowiedzi na te same pytania nie jest zasadne” – napisali.

UNIJNE PIENIĄDZE NA START

Szkoła Zarządzania i Handlu w Oświęcimiu powstała w ramach unijnego programu pomocowego Tempus, który uruchomiony został na początku lat 90. Celem programu było wspieranie reformy szkolnictwa wyższego w państwach Europy Środkowo- Wschodniej (wówczas nie należących jeszcze do UE),  m.in. poprzez tworzenie nowych uczelni.

Najważniejszą częścią Tempusa były projekty współpracy międzyuczelnianej tzw. JEP-y. Ich uczestnikami miały być przede wszystkim uczelnie wyższe z państw środkowoeuropejskich i państw UE. Ale mogły w nich brać udział również jednostki administracji rządowej, samorządy, organizacje gospodarcze itp.

W prace nad projektem, w wyniku którego powstała SZiH, zaangażowały się władze miejskie Oświęcimia (przekonując, że dzięki szkole, maturzyści będą mogli kontynuować naukę, bez konieczności przeprowadzki do innego miasta lub codziennych dojazdów) i ówczesny wojewoda bielski.  Z polskich uczelni: filia Politechniki Łódzkiej w Bielsku Białej, Akademia Ekonomiczna w Krakowie i Akademia Ekonomiczna w Katowicach.  A ze strony Unii Europejskiej – dwie uczelnie włoskie i jeden college brytyjski.

W 1992 r. zawiązano Stowarzyszenie na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu. Wśród jego założycieli, znaczną część stanowili przedstawiciele władz Oświęcimia. Prezesem organizacji został Dariusz Dulnik (w latach 1990- 94 prezydent miasta), a wśród członków zarządu znalazła się trójka ówczesnych urzędników magistratu. W zarządzie zasiedli także ówczesny burmistrz Libiąża – Kazimierz Poznański (od 1997 r. – poseł AWS;  w 2003 r. skazany za płatną protekcję na dwa lata więzienia w zawieszeniu) oraz rekomendowany przez niego do władz Edward Szydło.

Parę miesięcy później stowarzyszenie powołało Szkołę Zarządzania i Handlu. Jej dyrektorem został znów Edward Szydło.
Z informacji poddawanych wówczas przez „Gazetę Wyborczą” wynika, że miasto Oświęcim wyłożyło na utworzenie SZiH około 300 mln starych złotych (30 tys. nowych zł). Na bardzo korzystnych warunkach udostępniono jej też całe piętro w biurowcu należącym do gminnej spółki – Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego (czynsz za wynajem 500 metrów wynosił 250 zł). Szkoła ma tam siedzibę do dziś.

Główną część wydatków związanych z utworzeniem SZiH pokryła jednak Unia Europejska, w ramach programu Tempus. Na projekt przeznaczono blisko 1,1 mln ECU (poprzednik euro) – co na początku lat 90. stanowiło gigantyczną kwotę.

Z tych pieniędzy, według „Informatora o projektach współpracy międzyuczelnianej JEP” wydanego w 1995 r., sfinansowano m.in. szkolenia wykładowców we Włoszech i Wielkiej Brytanii, zakup 30 komputerów, oprogramowania, kamer video, drukarek i kserokopiarek oraz podręczników dla SZiH.

Autor: Marta Frej
Autor: Marta Frej

SIEĆ NA STUDENTÓW

Pierwszych uczniów Szkoła Zarządzania i Handlu przyjęła  w 1993 r. Nie była jednak uczelnią wyższą i nie mogła prowadzić edukacji na tym poziomie.

Przy filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku- Białej utworzono więc wówczas oddział Szkoły Zarządzania i Handlu – „College Zarządzania i Inżynierii”. Jak tłumaczy Małgorzata Skrzypek, rzeczniczka dawnej filii PŁ (dziś Akademii Techniczno- Humanistycznej), politechnika miała czuwać nad utrzymaniem akademickiego charakteru Collegu. Wykładowcami mieli być pracownicy PŁ, Akademii Ekonomicznej w Katowicach i Akademii Ekonomicznej w Krakowie.

Do Collegu SZiH maturzyści przyjmowani byli bez egzaminów, musieli tylko zapłacić czesne – około 130 zł miesięcznie.

Porozumienie między SZiH a uczelniami zakładało, że po dwóch latach nauki w Collegu, absolwenci będą mogli kontynuować studia na trzecim roku – na politechnice lub w wybranej akademii. Warunkiem przyjęcia miały być dobre oceny i zaliczenie semestru wyrównawczego zakończonego egzaminem.

SZiH zaczęła szybko tworzyć oddziały w kolejnych miastach i miejscowościach m.in. w Bielsku- Białej, Świętochłowicach, Młoszowej i Andrychowie, oferując po kilkadziesiąt a nawet ponad 100 miejsc w oddziale. Wszędzie roztaczała przed maturzystami tą samą perspektywę – możliwość rozpoczęcia nauki bez egzaminów i kontynuowania jej po drugim roku na którejś ze współpracujących uczelni. Chętnych więc nie brakowało.

Latem 1994 r. w dwóch lokalnych dziennikach ukazały się artykuły tego samego autora, podważające sens nauki w SZiH i kwestionujące wartość jej dyplomów. Dziennikarz nazywał SZiH „drogim kursem wieczorowym”, a związek z Politechniką Łódzką – „fikcją”. Przekonywał, że utworzenie szkoły było akcją propagandową ówczesnego prezydenta miasta – Dariusza Dulnika (przypomnijmy – równocześnie prezesa stowarzyszenia prowadzącego SZiH).

Ale po publikacjach sytuacja nie poprawiła się. Przeciwnie. Do 1998 r. absolwenci Collegu, jeśli kontynuowali naukę – to najczęściej na studiach licencjackich w filii PŁ w Bielsku- Białej. W 1998 r. władze filii PŁ wyraziły zgodę na… uruchomienie studiów licencjackich w Oświęcimiu – w siedzibie SZiH. Przy politechnice działał więc formalnie oddział SZiH, a w placówce szkoły – swego rodzaju filia politechniki.

Według relacji Małgorzaty Skrzypek, współpraca między SZiH a filią PŁ została zakończona w 2000 r. „ze względu na zmianę przepisów dotyczących prowadzenia zajęć w ośrodkach zamiejscowych”.

Kontrole prowadzone wcześniej przez MEN i NIK negatywnie oceniały działalność zamiejscowych ośrodków oraz współpracę państwowych uczelni z niepublicznymi szkołami – w  szczególności wprowadzanie przez uczelnie „uproszczonych form studiów np. skracania okresu studiów poprzez zaliczanie okresu nauki w szkołach pomaturalnych”.

TAJEMNICE FINANSÓW

Założyciele Stowarzyszenia na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu w 1992 r. zapisali w jego statucie, że będzie ono kierować działalnością SZiH tylko „do czasu utworzenia Międzynarodowej Fundacji Rozwoju Gospodarczego”. Fundacja jednak nie powstała, a władze Oświęcimia, które zaproponowały przed laty taki zapis w statucie, nie wiedzą dziś, ani kto miał ją powołać, ani po co. Urzędnicy magistratu zapewniają, że dziś miasto nie ma żadnego wpływu na działalność stowarzyszenia i szkoły.

Okazuje się, że od 17 lat kontrolę nad nimi ma cały czas ta sama, wąska grupa osób.

Zgodnie ze statutem stowarzyszenia, co najmniej raz w roku, odbywać się powinno walne zgromadzenie wszystkich jego członków. Zarząd powinien wówczas przedstawić sprawozdanie z działalności w poprzednim roku, a członkowie-  zatwierdzić plan finansowy na kolejny rok. Co trzy lata walne zgromadzenie powinno wybierać nowe władze organizacji.
Z akt rejestrowych stowarzyszenia wynika jednak, że od pierwszego, założycielskiego zebrania w 1992 r., walne zgromadzenie odbyło się tylko dwa razy – w 1995 i 1999 r. Podczas tego ostatniego spotkania, wybrano zarząd stowarzyszenia, który rządzi do dziś. Prezesem został wówczas Michał Kaszyński – prawnik prowadzący własną kancelarię. A członkami zarządu: Marek Stec, Włodzimierz Gil, Władysław Zawadzki i Edward Szydło.

W piśmie do redakcji, pod którym podpisali się wszyscy, nie odpowiedzieli, na jakiej podstawie sprawują swoje funkcje, skoro ostatnie wybory zarządu odbyły się w 1999 r.

Stowarzyszenie nie przedstawia również od lat sprawozdań finansowych ze swojej działalności. Zgodnie z prawem, tak jak wszystkie podmioty prowadzące działalność gospodarczą, powinno je składać co roku w sądzie rejestrowym. Po wybuchu afery Amber Gold, gdy okazało się, że spółka ta od lat nie składała sprawozdań, sądy w całym kraju zarządziły kontrolę dotyczącą realizacji tego obowiązku inne podmioty. Skierowały do prokuratur tysiące powiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na uchylaniu się od obowiązku składania sprawozdań. Zgodnie z ustawą o rachunkowości grozi za to kara grzywny lub ograniczenia wolności.

Jak to możliwe, że na brak sprawozdań Stowarzyszenia na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu, nikt nie zwrócił uwagi?
Według rzeczniczki Sądu Okręgowego w Krakowie, Beaty Górszczyk, Stowarzyszenie po prostu… „nigdy nie złożyło wniosku o wpis również do rejestru przedsiębiorców” . A skoro sąd nie wiedział, że prowadzi ono działalność gospodarczą, nie wiedział również, że ma obowiązek składać sprawozdania. Nie wzywał go więc do tego i nie przymuszał.

KAPITAŁ LUDZKI

Po zakończeniu współpracy z filią Politechniki Łódzkiej w Białej Podlaskiej, zawarła umowę z inną uczelnią – Akademią Górniczo- Hutniczą w Krakowie. Uruchomiła ona w siedzibie SZiH w Oświęcimiu kilka rodzajów studiów. Ale, jak zapewnia rzecznik AGH – Bartosz Dembliński, rola SZiH w tym układzie była wyłącznie organizacyjna.

„Podmiotem odpowiedzialnym za kształcenie i realizację programu nauczania była AGH. SSZiH wynajmowała naszej uczelni sale, prowadziła również działalność administracyjną, polegającą m.in. na zbieraniu od studentów indeksów czy legitymacji.”

W ciągu 13 lat współpracy (do 2014 r. ) Akademia zapłaciła SZiH za wynajem sal wraz z wyposażeniem komputerowym i audiowizualnym oraz obsługę administracyjną łącznie ponad 780 tys. zł.

W międzyczasie SZiH zmieniła profil działalności –  dziś na jej stronie internetowej przeczytać można, że jej misją jest „kształcić personel zarządzający dla małych i średnich firm działających na zintegrowanym europejskim rynku pracy.”

W latach 2006- 16 szkoła i prowadzące ją stowarzyszenie (same lub z partnerami zewnętrznymi) zrealizowały co najmniej 16 projektów związanych z organizacją rozmaitych kursów i szkoleń finansowanych przez UE. Łączna wartość tych projektów to 30,7 mln zł.

Na ich realizację stowarzyszenie, SZiH i ich partnerzy dostali 25,2 mln zł dofinansowana z funduszy unijnych. Pozostałą część dopłaciły im inne instytucje – głównie urzędy pracy.

Edward Szydło nie odpowiedział  na nasze pytania – jak ocenia wpływ dotacji unijnych na działalność Szkoły Zarządzania i Handlu? I czy bez nich  bez szkoła byłaby w stanie zorganizować szkolenia/ kursy, które organizowała w minionych latach?

Zapytaliśmy również premier Beatę Szydło- czy wie, jakiej wysokości dofinansowanie otrzymały z UE szkoła, której dyrektorem jest jej mąż i prowadzące tą szkołę stowarzyszenie. Również nie dostaliśmy odpowiedzi.

Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta

Gdy w Sejmie posłowie PiS i Kukiz’15 powoływali zespół eurorealistyczny, który ma zbadać jakie właściwie korzyści mają Polska i Polacy z członkostwa w UE, Stowarzyszenie na rzecz Szkoły Zarządzania i Handlu podpisywało z kolejnymi gminami w Małopolsce umowy o wspólnej realizacji programu „E-kompetentni”. Środki na jego realizację pochodzić mają z  Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa na lata 2014-2020.

JUŻ WKRÓTCE w OKO.press:

Co łączy spółkę, której udziałowcem jest Edward Szydło ze znanym małopolskim aferzystą?

Ck-QlBtWUAApcj_

oko.press