Jakub Kornhauser o szwagrze prezydencie: “Nie zdziwię się, jeśli stanie przed Trybunałem Stanu”
“Nie rozumiem wyznawców PiS. Widziałem ludzi, którzy całowali dudabusa” – mówi w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej” Jakub Kornhauser, poeta, szwagier prezydenta Andrzeja Dudy.
Wokół rodziny Pierwszej Damy Agaty Dudy mnożą się spekulacje. Pisaliśmy m.in. o tym, że teść prezydenta protestował przeciwko działaniom ministra kultury w rządzie PiS, a jego poglądy są raczej kłopotliwe dla obozu rządzącego. Teraz głos zabrał brat małżonki prezydenta – Jakub, krakowski poeta, krytyk i literaturoznawca.
W jego wywiadzie dla “GW” pada wiele bolesnych dla Andrzeja Dudy stwierdzeń. Szwagier głowy państwa mówi np., że uczestniczył w dwóch manifestacjach KOD-u, bo uważa, że PiS łamie konstytucję. – To jest dla mnie jasne i przeciw temu protestuję. Nie zdziwię się, jeśli prezydent Duda stanie za to przed Trybunałem Stanu – podkreśla.
Dalej mówi o samym prezydencie. – Jestem rozczarowany jego prezydenturą. Uważałem, że to jest samodzielny, racjonalnie myślący człowiek. Poglądy ma konserwatywne, ale nie zamordystyczne, wydawał mi się zawsze przedstawicielem katolicyzmu otwartego. Sądziłem, że będzie w stanie jako prezydent, który ma poważną legitymację społeczną, postawić na swoim. Ale z drugiej strony szczerze mu współczuję, bo widzę, jak on się męczy. Mam wrażenie, że został ubrany w buty, w których nie chciał się znaleźć – przekonuje.
Kornhauser diagnozuje także wyborców PiS. Twierdzi, że widział takich, którzy całowali słynnego “dudabusa”. Nie oznacza to jednak, że szwagier Dudy totalnie odrzuca działania rządu. – Z dużą uwagą przyglądam się prosocjalnym pomysłom PiS. Projekt tanich mieszkań na wynajem, jeśli będzie wprowadzony, super. 500 plus – mógłby to być dobry program, gdyby został lepiej przygotowany. Poza tym uważam, że PiS wygrał te wybory całkowicie legalnie i ma prawo rządzić – zaznacza.
W rozmowie padło też pytanie, czy siostra, czyli Agata Duda, nie ma do niego pretensji o takie poglądy. – Niby dlaczego? Rodzice uczyli mnie, że należy być uczciwym wobec siebie i innych. Związki rodzinne są drugorzędne, gdy mówimy o dobru wspólnym, demokracji, prawach człowieka.– kwituje rozmówca “GW”.
Trzaskowski: Godzę się z tym, że po ośmiu latach PO to sedno establishmentu. Musimy odzyskać zaufanie
Opinia Komisji Europejskiej ws. Polski jest negatywna. To chyba zaskoczenie dla PiS, ale nie dla pana.
– Jesteśmy w klubie państw demokratycznych, obowiązują nas zasady przestrzegania praworządności – łamanie konstytucji się w nich nie mieści. Rząd PiS i sama pani premier bardzo agresywnie zaatakowali instytucje europejskie, zarzucając im złą wolę i brak kompetencji. Komisja zachowała się jak na profesjonalistów przystało i puściła te uwagi mimo uszu, ale nie dała się nabrać na grę na czas i zwody, które z takim znawstwem uprawia partia rządząca. Jarosław Kaczyński nie chce żadnego kompromisu, co zresztą dobitnie potwierdził 4 czerwca.
Frans Timmermans, wiceszef Komisji Europejskiej, najwyraźniej nie dostał od polskiego rządu nic, czemu mógłby uwierzyć?
– Timmermansowi obiecywano ponoć wiele, ale potem Jarosław Kaczyński zaciągnął cugle i gra pozorów się szybko skończyła. Do tej pory zresztą nie rozumiem postawienia na niektóre twarze, i to na szczeblu ministrów, które po prostu PiS szkodzą. Dają tak nieprawdopodobny pokaz niekompetencji i braku profesjonalizmu, że głowa boli. Temu towarzyszą fobie i kompleksy. Jeżeli minister obrony mówi, że za tragedią w Smoleńsku stoi terrorystyczny atak Rosji, nie mając na to żadnych dowodów, jeżeli poucza USA, że są niedojrzałą demokracją, jeżeli ministrowie piszą obraźliwe listy, jeżeli obrażają naszych partnerów międzynarodowych, to strzelają sobie w stopę. Nawet gdybym był członkiem PiS, załamywałbym nad tym ręce.
Wiceszef KE Frans Timmermans i premier Beata Szydło (fot. Kacper Pempel/Reuters)
A politycy PiS nie załamują ich prywatnie?
– Prywatnie rzadko z nimi rozmawiam, choć zdarzają się i w tej partii głosy rozsądku. Ale politykę zagraniczną robi teraz kilka ośrodków władzy: pani premier, minister Waszczykowski, który wyjątkowo szkodzi polskiej polityce zagranicznej, a także prezes. Prezes, który miesza się też do polityki europejskiej, a od niej w szczególności jest premier i jego „szerpowie”, czyli wysłannicy w Brukseli. W mniejszym stopniu szef MSZ.
Pani premier nie ma nic do gadania?
– Technicznie ma władzę. Ale nie jest ostateczną instancją. Nawet najtwardszy, najbardziej nieprzejednany polityk europejski, gdy jedzie do Brukseli, na Radzie Europejskiej idzie na pewne kompromisy, podejmując decyzję. I to, co postanowi, jest wiążące. A premier Szydło może sobie podjąć jakieś decyzje, a potem jej prezes może je w pięć minut zmienić.
W Parlamencie Europejskim w pewnym momencie PiS i PO kłóciły się o to, kto „donosi na Polskę”.
– PiS nigdy nie miał skrupułów, pamiętam ataki z okresu naszej prezydencji w UE. PiS-owcy w PE się nigdy nie patyczkowali, mieli gdzieś pozycję Polski. Proszę się nie dziwić, że my, przyglądając się niszczeniu tego, co wypracowaliśmy przez ostatnie lata, widząc tę hucpę, wahaliśmy się, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma innego wyjścia i Europa powinna to mocno piętnować. Ale i tak nie była to nasza decyzja. Unia Europejska to nie jest jakiś obcy byt. To my sami i nasi najbliżsi partnerzy, nic dziwnego, że są zaniepokojeni i że zdecydowali się o tym głośno mówić.
Europa patrzy, ocenia…
– UE musiała twardo odpowiedzieć, że polityka, jaką uprawia PiS, będzie kosztowna. I tak zrobiła. To obniża nie nasz prestiż, tylko pozycję! Jak można zabiegać skutecznie o nasze interesy przy negocjacjach dotyczących przedłużenia sankcji na Rosję, polityki energetycznej czy klimatycznej? Nasz rząd tego w ogóle nie robi, zachowuje się jak totalny dyletant. Oni są w tej chwili zajęci tłumaczeniem się albo połajankami.
Jesteśmy obecnie w Unii bardzo pasywnym graczem. Ministrowie PiS na posiedzeniach Rady UE na ogół milczą. Nie widzę aktywności, na przykład jeśli chodzi o przegląd budżetu. Negocjacje z Brytyjczykami były bardzo słabo przeprowadzone, daliśmy im wszystko, czego chcieli, niczego w zamian nie uzyskując. Nasi współpracownicy i partnerzy pytają: Gdzie jest Polska? A Polska chowa się za Grupą Wyszehradzką i opowiada mrzonki o Międzymorzu! Zresztą głupoty, które wygłaszają Macierewicz i Waszczykowski, nie są adresowane do państw UE.
Jarosław Kaczyński i Witold Waszczykowski (fot. Sławomir Kamiński/AG)
A do kogo?
– Do Jarosława Kaczyńskiego, któremu obaj chcą udowodnić, że są twardzi. Widocznie nie mają dobrego dostępu do jego ucha. A Kaczyński ma nieprawdopodobnie anachroniczny ogląd tego, co się dzieje w UE. Wydaje mu się, że żyjemy w XIX w., gdy polityka polegała na koncercie mocarstw: „ja się tyle posunę, ty tyle”. A to tak nie działa. Polityka europejska to ciągłe, nieprzerwane negocjacje, w których się mówi „ja rezygnuję z tego, tu się dogadamy, a tu będziemy rozmawiać”. To jest dialog, a nie walenie pięścią w stół.
Taki na przykład Viktor Orban jest traktowany w Europie inaczej niż PiS. Jest pragmatykiem: tu się wycofa, tu pójdzie krok do przodu, tu coś obieca, coś uzyska – i potem legitymizuje te decyzje i bierze na siebie pewne zobowiązania. Tak jak kiedyś Tusk – jak powiedział „czarne”, albo „białe”, to tak było. Jak powiedziała premier Kopacz, to też tak było.
Na pewno?
– Oczywiście że tak. A kto mógł mówić pani premier, co robić?
Tusk?
– Tusk? Gdy Donald Tusk przestał być szefem PO i wyjechał do Brukseli, z dnia na dzień przestał bezpośrednio wpływać na politykę polską. On się w imię odpowiedzialności odciął. Całkowicie. Są świadkowie tego, jak wielokrotnie mówił: Nie będę nawet doradzał, bo ostateczna decyzja jest twoja. Obecnie ostatecznych decyzji nie podejmuje premier Szydło, tylko Kaczyński. Bez odpowiedzialności politycznej. Jeżeli ja słyszę od PiS, że Polska jest państwem suwerennym i nikt się nie będzie wtrącał w nasze sprawy, to odpowiadam: Nie jesteśmy Koreą Północną, której rzeczywiście nic nie interesuje, bo nie podpisywała żadnych traktatów. My jesteśmy stroną umów międzynarodowych i one obowiązują! No pewnie, można wyjść z UE i odwrócić się od Europy. Wtedy nie będą nam „bruździć” Komisja Wenecka, Rada Europy, Rada Europejska, będziemy rzeczywiście „suwerenni”. Do czasu.
Pani premier nadal występuje bez flagi UE za plecami.
– Znajomi z Brukseli pytają mnie: Co się u was dzieje? UE ma teraz olbrzymie problemy: terroryzm, imigrację, wyjście z kryzysu, agresywną postawę Rosji. Nie potrzebuje kolejnych kłopotów. Polska przez ostatnie osiem lat stała się w UE bardzo ważnym państwem. Nie jest dobrze dla całej Unii, gdy reszta państw „martwi się”, że kluczowy partner stał się całkowicie nieprzewidywalny. W efekcie inne kraje są zdezorientowane. Boją się o wiarygodność państwa, z którym blisko współpracują. Trudno im jest odgadnąć, w którą stronę Polska pójdzie.
Minęło pół roku od wyborów. Chyba już jednak coś wiadomo.
– Wiadomo tyle, że wszyscy są zaskoczeni tempem zmian na złe. Nie spodziewałem się, że wszystko będzie się działo naraz, tak systematycznie i konsekwentnie, z taką hucpą, z taką butą, tak – w języku młodzieżowym – po bandzie.
I elektorat to lubi. Średnie poparcie w maju dla PO to około 16 proc. przy 35 proc. dla PiS. No i jest konkurent -Nowoczesna.
– Istotnie poparcie się rozkłada. Sukces Ryszarda Petru potwierdza, że było w społeczeństwie oczekiwanie na nowych ludzi w polityce. On jest przekonujący, ma dobre pomysły i mnóstwo energii. Ale brak mu doświadczenia, samorefleksji, czasem wygłasza niebywale naiwne tezy.
Rafał Trzaskowski (fot. Jacek Marczewski/AG)
Jak to jest być młodym, obiecującym politykiem partii, która przestała być cool?
– Oczywiście miło by było być dalej cool, ale godzę się z tym, że po ośmiu latach rządzenia PO to sedno establishmentu. Nowa partia jest zawsze ciekawsza dla młodych wyborców, którzy mają tendencje, żeby ten establishment kontestować. Ale jak się rządzi, to się nimb świeżości traci – trzeba iść na trudne polityczne kompromisy, podejmować niepopularne decyzje – i się przestaje być cool. Jednak paliwo nowości w pewnym momencie się skończy i liczę, że wyborcy obstawią jednak tych, którzy maja realną szansę wygrania z PiS.
Doświadczenie może nie być waszym atutem, a wręcz przeciwnie.
– Ja jednak wierzę w racjonalne podejście obywateli. Zwłaszcza tych Polaków, którzy nie głosują na Prawo i Sprawiedliwość. A jest ich 60 proc. Fakt, PiS utrzymuje wysokie poparcie w sondażach. Przypomnę tylko, że w pierwszym roku rządzenia notowania PO szybowały do poziomu ponad 50 proc.
Myślę, że ci ludzie, którzy na PiS głosowali, szybko się nim rozczarują. A Nowoczesna, ze swoim bardzo jednoznacznie liberalnym programem, to nie jest partia, która będzie w stanie zebrać 30-40 proc. poparcia.
Pamiętam taką partię, która zaczynała jako liberalna. Platforma Obywatelska się nazywała.
– Zgadza się. I mieliśmy nad sobą szklany sufit 10 proc. Ja jestem liberałem. Tylko że gdybym głosił swoje poglądy jako jedyne słuszne w PO, to PO miałaby 8-10 proc. poparcia. Albo się jest partią szeroką, jak konserwatyści w Wielkiej Brytanii i CDU w Niemczech, i celuje się w elektorat 30-40 procentowy, albo liberalną, jak niemiecka FDP, która celuje w 10 proc. Z dzisiejszym programem Petru bardzo trudno będzie rozwinąć skrzydła.
Ryszard Petru i Grzegorz Schetyna (fot. Sławomir Kamiński/AG)
A nie jest tak, że szanse macie tylko razem?
– To się okaże. Na razie walczymy o odzyskanie naszych wyborców, ale na pewno cała opozycja musi razem współpracować I myślę, że wszyscy to wiemy.
Walczycie o ten sam elektorat. To wyborcze samobójstwo.
– To, że opozycja musi ze sobą współpracować, jest dla mnie jasne.
Musi też współpracować z KOD. Pan chodzi na marsze.
– Tak, Z reguły jestem z tyłu, nie pcham się na scenę. Wolę stać wśród przyjaciół, rodziny i znajomych.
Według prezesa KOD to już nie opozycja, to rebelia. Ludzie robią więc kpiące obrazki na motywach „Gwiezdnych Wojen”. Moc jest z rebeliantami z KOD, czy z tym Imperium, które jest w Polsce u władzy?
– Rebelianci są ciekawsi niż przedstawiciele Imperium. A na poważnie: to kolejny dowód na to, że Kaczyński chce pogłębiać rów między Polakami agresywną i wojenną retoryką.
I wy, i Petru, chcielibyście, żeby ten KOD był „wasz”. Albo żebyście wy mieli za sobą taki oddolny entuzjazm ludzi.
– Oczywiście, że każdy polityk chciałby mieć to poparcie ludzi i taką energię, jaka jest w Komitecie Obrony Demokracji. Trudno nie patrzeć na KOD z zazdrością. Ale z drugiej strony dla mnie właśnie największą wartością KOD-u jest to, że nie jest inspirowany przez żadną partię. Jest szczery i autentyczny dlatego, że jest oddolnym wyrazem sprzeciwu wobec tego, co się dzieje w Polsce. W pierwszym marszu politycy opozycji szli w pierwszym rzędzie i wystarczy – żeby nie było oskarżeń, że sami organizujemy i upolityczniamy KOD. Dlatego wolę się nie afiszować, a jak ludzie poznają mnie w tłumie i wyrażają sympatię, to jest mi miło. Z tego czerpię energię.
Donald Tusk i Rafał Trzaskowski (fot. Przemek Wierzchowski/AG)
Parę miesięcy przed wyborami wiele gazet wskazywało na pana jako potencjalnego dziedzica PO po Tusku.
– Żeby stawić czoła takiemu graczowi jak Jarosław Kaczyński, nie wystarczy być nową twarzą znającą się na polityce europejskiej, trzeba umieć zarządzać wielką strukturą, znać się na robocie partyjnej i mieć lata praktyki w polityce krajowej. Trzeba być twardym, zdeterminowanym zawodnikiem. Nie mam takiego doświadczenia jak Tomasz Siemoniak i Grzegorz Schetyna. Dlatego dokonaliśmy innego wyboru.
Pan był stronnikiem Siemoniaka.
– Owszem. Zastanawialiśmy się, kto będzie lepszym liderem. Ale wygrał Schetyna, pokazał większą determinację i wolę walki, o jego doświadczeniu chyba nie muszę przypominać. Pierwsze, co zrobił, to zaprosił konkurentów, Siemoniaka i Borysa Budkę, do współpracy. To było strategicznie rozsądne posunięcie. Prosty przekaz: „Wszystkie ręce na pokład”. Ale w partii musi być też hierarchia, jest szef, są wiceprzewodniczący, jest zarząd. Nie jest tak, że nagle „trojka” podejmuje wszystkie decyzje. Jesteśmy bardzo różnorodni, ale wszystkich łączy to, że chcemy odbudować wiarygodność, odzyskać poparcie ludzi.
Był taki premier Polski, który całkiem dobrze umiał się wsłuchać „w to, co ludzie mówią” i umiejętnie wygrywał tym poparcie. Donald Tusk się nazywał. Trochę wam takiego Tuska teraz brakuje.
– Ale i Tusk w pewnym momencie zaczął tracić. Czar ma to do siebie, że przemija.
No to na czym PO chce budować? Jesteście obozem uznającym ostatnie ćwierć wieku za sukces. Wygrali ci, co mówili, że tak nie jest.
– Nie dajmy się zwariować. To, co się stało przez ostatnie 25 lat w Polsce, jest nieprawdopodobnym sukcesem. Duża część naszego społeczeństwa jest tego samego zdania. Czy to znaczy, że nie ma nierówności? Nie! Czy można było wszystko robić lepiej? No pewnie! Tylko popatrzmy na innych, którzy zaczynali z tego samego pułapu co my. Czy lepiej jest w Bułgarii? Czy mniejsza korupcja jest w Czechach? Czy lepsza demokracja jest na Węgrzech? Chyba jednak nie. Prawdą jednak jest, że jako PO nie potrafiliśmy skutecznie rozmawiać z wyborcami, którzy nie odnajdują się w nowej rzeczywistości. To nasz największy grzech.
Rafał Trzaskowski (fot. Mateusz Skwarczek/AG)
Za cztery lata w wyborach twarzą PO będzie Rafał Trzaskowski?
– To jest science fiction. Oczywiście w polityce trzeba mieć swoje ambicje i ja je mam. Ale nauczyłem się, że należy do nich podchodzić ze spokojem i dystansem i mieć życie poza polityką – żeby nie musieć czasem wyginać sobie kręgosłupa w ósemkę.
Wszyscy moi przyjaciele to ludzie spoza polityki. Większość moich pasji i zainteresowań, tego, co mnie kręci, leży poza polityką. Ja przecież nawet nie uczę polityki, tylko teorii stosunków międzynarodowych. Czyli nie marketingu politycznego, ale np. praktyki podejmowania decyzji w UE. Traktuję to, co robię, poważnie. Jak byłem ministrem, bywało, że pracowałem po 16-18 godzin. Polityka jest bardzo ważną częścią mojego życia, ale jeśli mnie wypluje, i tak mam co robić w życiu. Nie można myśleć całe życie o polityce. Czasem potrzebny jest weekend. I chwila oddechu od tego naszego „słodkiego szaleństwa”.
Rafał Trzaskowski. Polityk Platformy Obywatelskiej. Były europoseł PO, obecnie poseł na Sejm. Od 2013 do 2014 minister administracji i cyfryzacji, od 2014 do 2015 sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Specjalista w zakresie spraw europejskich.
Michał Gostkiewicz. Dziennikarz magazynu Weekend.Gazeta.pl. Wcześniej w dziale zagranicznym „Dziennika” i w tygodniku „Newsweek”. Robi wywiady, pisze o polityce zagranicznej i fotografii. Prowadzi bloga Realpolitik, bywa na Twitterze i Instagramie.
Wraca sprawa teczek Jaruzelskiego. TVP Info nieoficjalnie: Odnaleziono zaginione dokumenty
Jaruzelski (Fot. AG)
2. Taką informację przekazał nieoficjalnie serwis tvp.info
3. „Mogą to być wnioski o awanse za walkę z podziemiem” – mówi Grzegorz Wołk
– W aktach odkrytych w domu generała Jaruzelskiego są m.in. dokumenty, które zniknęły z jego teczki personalnej oficera Ludowego Wojska Polskiego Wojciecha Jaruzelskiego – dowiedział się nieoficjalnie portal tvp.info.
Redakcja serwisu twierdzi, że tę informację potwierdziła „w kilku źródłach”. Zdaniem historyka z Biura Edukacji IPN Grzegorza Wołka, mogą to być „dokumenty z teczek osobowych, które Jaruzelski przywłaszczał sobie, między innymi wnioski awansowe za walkę z podziemiem”.
– Wszystko to, co stawiało go w negatywnym świetle. Może nawet dokumenty na temat jego współpracy z Informacją Wojskową – twierdzi w rozmowie z tvp.info historyk.
Przeszukanie domu Jaruzelskiego
Śledczy IPN przeszukali dom gen. Wojciecha Jaruzelskiego pod koniec lutego. Zabezpieczono 17 pakietów dokumentów. – To jest konsekwentne wypełnianie nowej misji IPN-u, który chce się stać czymś w rodzaju policji historycznej, która będzie chodziła po domach byłych dygnitarzy PRL i w sposób dowolny zabierała stamtąd materiały – komentował Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”.
Jaruzelski agentem Informacji Wojskowej?
W 2006 r. media ujawniły dokumenty IPN, z których wynikało, że Jaruzelski, pod pseudonimem „Wolski”, współpracował w latach 1949-1954 jako agent informator z Informacją Wojskową. Jaruzelski nazwał te informacje pomówieniem. Jako „brednię” określił zaś opisany w 2010 r. przez „Biuletyn IPN” raport kontrwywiadu NRD z 1986 r., z którego miało wynikać, że został zwerbowany w 1952 r. do współpracy z IW przez jej ówczesnego oficera Czesława Kiszczaka. Zaprzeczał temu również sam Kiszczak.
Śledztwo IPN w sprawie dokumentów dotyczących współpracy Jaruzelskiego z kontrwywiadem toczy się od zeszłego roku. Instytut twierdził, że ma dokumenty potwierdzające współpracę na wczesnym etapie kariery wojskowej Jaruzelskiego. Historycy podejrzewali też, że ślady w tej sprawie ktoś próbował zatrzeć.
Komisja Wenecka znowu zajmie się Polską. Będzie nowa opinia nt. ustawy PiS
Komisja Wenecka wydała opinię ws. noweli ustawy dot. Trybunału Konstytucyjnego (Gazeta.pl)
2. Przyjmie też opinię nt. ustawy o policji, zmieniającej zasady inwigilacji
3. W obradach wezmą udział nowi przedstawiciele Polski, wytypowani przez PiS
Przedstawiciele KW spotkają się w Wenecji dziś z polską delegacją. Na czele delegacji stać będzie podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Aleksander Stępkowski, który był już na obradach tego gremium w marcu. Rozmowy będą miały charakter wstępny i zgodnie z procedurą poprzedzą one przyjęcie opinii o ustawie o policji.
Po raz pierwszy w obradach Komisji udział wezmą nowi przedstawiciele Polski: profesorowie Bogusław Banaszak i Mariusz Muszyński. Zastąpili oni Hannę Suchocką oraz profesora Krzysztofa Drzewickiego.
Dowiedz się więcej:
Czym jest Komisja Wenecka?
Pełna nazwa Komisji Weneckiej to Europejska Komisja na rzecz Demokracji przez Prawo. I nazwa ta wskazuje, czym się Komisja zajmuje: chroni prawa człowieka i sprawdza, czy demokracja nie jest łamana. Jest to organ doradczy Rady Europy – związku 47 państw, utworzonego w 1949 roku. Komisja nie jest zatem organem Unii Europejskiej.
Komisja ocenia akty prawne poszczególnych państw: przepisy konstytucji, ustawy dotyczące trybu wyborów, niezależności sędziów. Wskazuje luki w prawie lub niezgodności z europejskimi standardami prawnymi. Z wnioskiem o opinię do Komisji może zwrócić się państwo, które jest jej członkiem, Rada Europy, organizacje międzynarodowe (np. Unia Europejska). Komisja wydała dotychczas ponad 500 opinii na temat aktów prawnych w ponad 50 krajach.
Jaki jest jej skład?
W skład Komisji wchodzi ponad sto osób. Są to specjaliści w dziedzinie prawa, zwłaszcza konstytucyjnego i międzynarodowego. Głównie sędziowie i prezesi sądów konstytucyjnych z poszczególnych krajów. Na czele Komisji od 2009 roku stoi włoski prawnik Gianni Buquicchio. Wiceprzewodniczącą jest była premier RP, Hanna Suchocka. W skład Komisji wchodzą przedstawiciele 60 państw, nie tylko europejskich, ale i np. USA, Korei Południowej, Brazylii.
Jaką moc prawną ma opinia Komisji?
Opinia nie ma żadnej mocy prawnej. Komisja nie może nałożyć sankcji ani ukarać państwa, które jej zdaniem narusza europejskie standardy prawne. „Opinia nie ma dla nikogo charakteru wiążącego” – tłumaczy przewodniczący Komisji. I przyznaje, że „istnieje odpowiedzialność moralna, by stosować się do opinii, nie ma zaś odpowiedzialności prawnej, by ją wcielić w życie”.
Co opinia Komisji może oznaczać dla Polski?
W styczniu Komisja Europejska – organ Unii Europejskiej, odpowiedzialny za bieżącą politykę Unii – zdecydowała o wszczęciu procedury przyglądania się praworządności w Polsce. I postanowiła wrócić do tej sprawy w połowie marca.
Jeśli opinia Komisji Weneckiej będzie krytyczna, Komisja Europejska na pewno weźmie ją pod uwagę. Następnie może wprowadzić kolejne etapy procedury nadzorowania prawa w Polsce. Efektem może być nawet pozbawienie naszego rządu głosu w Radzie Europejskiej. To instytucja wyznaczająca kierunki rozwoju polityki całej Unii.
Hobbici naprawdę istnieli! Znaleziono ich lilipucich przodków
Tygodnik „Nature” publikuje dziś wyniki prac zespołu naukowców, którzy odkopali na Flores skamieniałe szczątki co najmniej trzech małych homininów. Fragmenty szkieletów pochodzą sprzed mniej więcej 700 tys. lat. Znaleziono je poza jaskinią Liang Bua, gdzie 12 lat temu odkryto Homo floresiensis, którego ze względu na mikry wzrost (ledwie metr!) nazwano hobbitem.
Uczeni nie mogli wtedy uwierzyć, że tak niedawno (kilkadziesiąt tysięcy lat temu) mógł istnieć gatunek człowieka o tak małym wzroście i tak mizernej pojemności mózgu! Niektórzy sugerowali, że to mogły być chore i upośledzone osobniki.
Chodził na dwóch nogach i miał małe kły – cechy typowe dla człowiekowatych. Żył jeszcze 50 tys. lat temu, a więc mógł spotkać się z Homo sapiens. Jego czaszka miała objętość szympansiej – była ponad trzy razy mniejsza niż współczesnego człowieka.
„Przez ostatnie lata zwolennicy hipotezy patologii bezlitośnie skupiali się na poszukiwaniu warunków i chorób, które mogłyby być odpowiedzialne za skarlenie tych homininów. Niektóre sugestie zostały opublikowane jeszcze całkiem niedawno” – wspomina w „Nature” prof. Gómez-Robles z Uniwersytetu George’a Washingtona w Waszyngtonie. I dodaje, że spierano się: czy te szczątki reprezentują nowy gatunek wymarłej rodziny homininów, czy też człowieka współczesnego, który patologicznie skarłowaciał, lub członków populacji o wyjątkowo niskim wzroście? A jeśli należą do innego gatunku, jakie było jego ewolucyjne pochodzenie? Dlaczego hobbit był tak różny od innych homininów?
„Mówiono, że aby odpowiedzieć na te pytania i przechylić szalę w jedną lub drugą stronę, musimy mieć więcej szczątków z Flores – z różnych miejsc i ze starszych okresów. I wreszcie je mamy” – pisze naukowiec.
Miejsce, gdzie dokonano nowego odkrycia, nazywa się Mata Menge. Zespołem kierował dr Gert van den Bergh z Uniwersytetu w Wollongong. W 2014 r. wydobył tam z warstw skał osadowych i wulkanicznego mułu fragment prawej żuchwy i sześć zębów pochodzących od co najmniej jednej osoby dorosłej i dwojga małych dzieci. Jak wynika z badań, o ponad pół miliona lat poprzedzają szczątki Homo floresiensis odkryte w Liang Bua! – Te skamieliny, które obejmują też dwa zęby mleczne dzieci, mają co najmniej 700 tys. lat – mówi dr van den Bergh. Zachowały się w korycie dawnej rzeki, przykryte osadem w skamieniałym potoku błota z pradawnego wulkanu. W tej samej warstwie piaskowca znaleziono także proste narzędzia kamienne.
– To odkrycie rozwiewa raz na zawsze wszelkie wątpliwości. Homo floresiensis nie był chorym osobnikiem współczesnego człowieka, ale osobnym gatunkiem – podkreśla uczony.
A ponieważ ostatnie datowanie kości znalezionych w Liang Bua w 2003 r. określa ich wiek na blisko 50 tys. lat, oznacza to, że hobbici mogli dożyć czasów, gdy w Indonezji pojawili się ludzie współcześni. – A to nasuwa pytanie, czy mamy coś wspólnego z ich wyginięciem – zastanawia się prof. Aida Gómez-Robles.
Odkrycie z Mata Menge to nie przypadek. Dr van den Bergh pracował tam od ponad 20 lat, współpracując z prof. Mikiem Morwoodem, liderem australijsko-indonezyjskiego zespołu, który odkrył pierwsze szczątki hobbitów w 2003 r. – Żałuję, że Mike zmarł w 2013 r. i nie doczekał tego. Na pewno byłby bardzo podniecony. Obaj wiedzieliśmy, że te skamieliny muszą tam być – mówi dr van den Bergh. I śmiejąc się, dodaje: – Myślę, że cieszyłoby go także to, że paleoantropologia przeżyje kolejny wstrząs.
Dr Yousuke Kaifu z Narodowego Muzeum Przyrody i Nauki w Tokio porównał skamieniałości z pozostałościami współczesnych i kopalnych homininów: – Wszystkie znalezione fragmenty są bardzo podobne do szczątków Homo floresiensis. Morfologia zębów sugeruje również, że ta ludzka linia reprezentuje zminiaturyzowanego potomka wczesnego Homo erectus , który został w jakiś sposób uwięziony na wyspie Flores. Ale najbardziej niespodziewane jest to, żeHomo floresiensis był już niewielkiego rozmiaru 700 tys. lat temu. Jak to się stało, że tak szybko uległ skarleniu?
Dr van den Bergh twierdzi, że kamienne artefakty, które odkryto w tym samym rejonie, pochodzą sprzed co najmniej miliona lat, a to oznacza, że ta wyspiarska linia mikrego człowieka była obecna na wyspie Flores już 300 tys. lat wcześniej. –Homo floresiensis mógł osiągnąć miniaturowe rozmiary w czasie tych pierwszych 300 tys. lat – tłumaczy.
Jak to się mogło stać? Istnieją dwie hipotezy. Pierwsza mówi, że przodkiem hobbita był Homo habilis , który miał również stosunkowo małe ciało i mózg. Tyle że jeśli tak było, to ten bardzo prymitywny gatunek musiał opuścić Afrykę już dwa miliony lat temu, ale nie ma dowodów kopalnych lub archeologicznych, które by to potwierdzały.
Van den Bergh i jego współpracownicy na podstawie dolnego zęba i fragmentu żuchwy twierdzą, że szczątki z Mata Menge są jednak bardziej zbliżone do Homo erectusa . Ten zaś gatunek żył na pobliskiej Jawie ok. miliona lat temu i wcześniej. Jego przedstawiciele byli jednak dużo więksi, co oznacza, że w bardzo krótkim czasie (300 tys. lat) musiało dojść u nich do znacznej redukcji ciała i mózgu. Mogło się tak stać ze względu na brak drapieżników i niedobór zasobów – to typowy proces w ekosystemach wyspiarskich, choć nigdy dotąd nie był obserwowany u ludzi.
– Możliwe również, że ta odnoga linii ludzkiej przybyła na Flores już w postaci skarlałej, a do powstania gatunku doszło na innych wyspach, które leżały między Azją i Flores, np. na Celebesie. W styczniu 2016 r. zespół kierowany przez dr van den Bergha donosił – również w „Nature” – o odkryciu na Celebesie kamiennych narzędzi z okresu sprzed przybycia na tę wyspę ludzi współczesnych. Niewykluczone, że zostały wykonane właśnie przez przodków hobbitów z Flores.
Kluczem do pełnej oceny znalezisk jest pozyskanie następnych, bardziej kompletnych szczątków homininów w Mata Menge. Naukowcy rozpoczęli już tam nowy sezon wykopalisk. Warstwy kopalne w łożysku pradawnej rzeki sięgają ok. miliona lat wstecz.
– Na razie wydaje się, że żadne możliwe wyjaśnienie nie pasuje do znanych klasycznych scenariuszy ewolucji człowieka. To będzie znów coś zaskakującego – podsumowuje prof. Gómez-Robles.
PiS zaskoczony. Wyszehrad nie chce dobrej zmiany. Polska sama w konflikcie z UE
Wczorajsze spotkanie w Pradze. Wokół Beaty Szydło premierzy: Słowacji – Robert Fico, Czech – Bohuslav Sobotka i Węgier – Viktor Orbán (DAVID W CERNY/REUTERS)
W środę w czeskiej Pradze stało się jasne, że rządzona przez PiS Polska jest w regionie osamotniona. Może ewentualnie liczyć tylko na Węgry Viktora Orbána.
Warszawa od 1 lipca obejmuje roczną prezydencję w Grupie Wyszehradzkiej (Polska, Słowacja, Czechy i Węgry). Z tej okazji w Pradze w środę spotkali się przywódcy czterech krajów. Najbardziej wyczekiwane było wystąpienie Beaty Szydło.
Polska premier mówiła w dobrze znanym tonie: oskarżyła Komisję Europejską o to, że celowo i w sposób nieuzasadniony krytykuje stan praworządności w Polsce oraz działania rządu wobec Trybunału Konstytucyjnego. Powiedziała też, że to efekt „rywalizacji pomiędzy poszczególnymi instytucjami europejskimi”. W jej opinii Parlament Europejski oraz Komisja Europejska ścigają się w krytykowaniu Polski, by wzmocnić swoje pozycje w ramach UE. Stwierdziła również, że na tle Europy Zachodniej sytuacja polityczna w krajach Europy Środkowo-Wschodniej jest wyjątkowo stabilna. – Inaczej niż na Zachodzie nie ma u nas zamieszek na ulicach. U nas się dyskutuje i rozmawia – stwierdziła Szydło, pomijając milczeniem wielotysięczne i regularnie organizowane demonstracje Komitetu Obrony Demokracji.
O stabilnej Europie Środkowo–Wschodniej mówił również Viktor Orbán. Premier Węgier stwierdził, że „wszystko na zachód od nas pęka w szwach”. Według niego winę za to ponoszą same kraje zachodnie, które prowadzą nierozsądną politykę zagraniczną i zgadzają się na przyjęcie uchodźców.
Oskarżycielski i napastliwy wobec zachodu oraz Unii Europejskiej ton, w jakim mówili premierzy Polski i Węgier, bardzo różnił się od tonacji wystąpień premierów Czech oraz Słowacji. – Nie możemy się odwrócić od polityki na rzecz wspólnej Europy. Tymczasem widzimy wzrost tendencji nacjonalistycznych. Zagrożeniem są ekstremiści proponujący łatwe rozwiązania oparte na zaburzonym obrazie rzeczywistości – mówił czeski premier Bohuslav Sobotka.
Szef słowackiego rządu Robert Fico powiedział wprost: – Obawiam się, że zmierzamy nieubłaganie do podziału Unii Europejskiej. Ta opcja ma niestety większe szanse powodzenia niż głębsza integracja.
Obawy o jedność Europy wyraził dzień wcześniej Lubomir Zaoralek, czeski minister spraw zagranicznych. Przestrzegł, by nie budować Grupy Wyszehradzkiej w opozycji do któregokolwiek z krajów w Unii Europejskiej. – Silna Grupa Wyszehradzka musi wzmacniać jedność Europy – podkreślał.
Beata Szydło zapowiedziała, że Grupa pod przywództwem Polski będzie zmierzać do „upodmiotowienia państw narodowych w Unii Europejskiej”. W kuluarach szczytu słychać było krytyczne opinie na temat spodziewanej polityki Polski, która będzie chciała budować sojusz w kontrze do polityki Niemiec. – Jeśli Polacy oczekują, że przyłączymy się do antyniemieckiego sojuszu, srodze się zawiodą. Zbyt wiele czasu i wysiłku włożyliśmy w to, by doprowadzić do dobrych relacji z Berlinem – mówi nam jeden z wysokich rangą czeskich dyplomatów. Inny dodaje, że nad Wełtawą nie rozumieją planu Polski, która chce budować jakieś Międzymorze, czyli sojusz państw od Adriatyku po Morze Bałtyckie. – Polacy wciąż o tym mówią, ale brak jakichkolwiek konkretów. Nie wiadomo, co miałoby spajać te kraje.
Opinie te pokrywają się z wydanym właśnie raportem czeskiego think tanku AMO, który na zlecenie swego rządu analizował założenia polskiej polityki zagranicznej po wyborach wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość. Czytamy w nim, że „nadzieja Warszawy na stworzenie wspólnej strategii w tak szeroko pojętym regionie oparta jest na fałszywych przesłankach. Nikomu nie zależy na tym, by zostać wciągniętym z Brukselą czy Berlinem do kłótni, która jest głęboko zakorzeniona w polskim dyskursie politycznym”.
Polski na pewno nie poprą więc Czesi. A Słowacja? W to, że do Warszawy dołączy Bratysława, wątpi Martin Ehl, szef działu zagranicznego czeskich „Hospodarskich Novin”. – W sporze między Polską a Zachodem Słowacy przyjmą funkcję neutralnego arbitra, choćby ze względu na to, że wkrótce obejmą prezydencję w Unii Europejskiej. Poza tym są zależni od Berlina poprzez obecność w strefie euro, a także liczne koncerny motoryzacyjne, które u nich zainwestowały pieniądze. Krytykowanie Niemiec zupełnie by im się nie opłacało.
W raporcie AMO można przeczytać, że upór Polski w budowaniu sojuszu państw jako przeciwwagi dla Zachodu „pogorszy relacje w Grupie Wyszehradzkiej”. A „przywódcy w Warszawie muszą zostać poinformowani, że Grupa Wyszehradzka nie może zostać przejęta przez Polskę jako narzędzie do kontynuowania kłótni z Komisją Europejską” w sporze o Trybunał Konstytucyjny. Konkluzja wynikająca z raportu jest dość ostra wobec rządu w Warszawie. „Czesi razem z Rumunami, Bułgarami i krajami bałtyckimi muszą zacząć rozmawiać z Polakami bezpośrednio i dać im do zrozumienia, że wsparcie w regionie ma swoje granice”.
Pole do współpracy z Warszawą AMO widzi we wspólnych projektach infrastrukturalnych (np. przy budowie autostrady Via Carpathia), a także w polityce energetycznej oraz w oporze wobec budowanego przez Niemcy i Rosję gazociągu Nord-stream II. Jednak ta ostatnia propozycja polskiego rządu w ocenie czeskiego think tanku nie jest niczym nowym. Projekt został wysunięty jeszcze w 2009 r., za rządów PO.
Wyszehradzcy partnerzy
Węgry
Krajem rządzi nacjonalistyczny Fidesz, który realizuje politykę podobną do PiS-u, eliminując mechanizmy demokratycznej kontroli władzy, konfrontując się z Komisją Europejską i sprzeciwiając przyjmowaniu uchodźców. W przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego Viktor Orbán ciepło odnosi się do Rosji. Wielokrotnie wzywał UE do zniesienia sankcji, choć gdy przyszło do głosowania, Budapeszt poparł restrykcje, podobnie jak pozostałe kraje UE. Węgrzy budują również wraz z Rosjanami elektrownię atomową w Paks, która jeszcze bardziej uzależni kraj energetycznie od Rosji.
Słowacja
Krajem rządzi koalicja, której filarem jest lewicowo-populistyczna partia Smer (Kierunek) premiera Roberta Ficy. Smer nie ma oporów przed zawieraniem sojuszy z nacjonalistyczną prawicą i w 2006 r. został za to czasowo zawieszony w prawach członkowskich w Partii Europejskich Socjalistów. Rząd Ficy sprzeciwia się przyjmowaniu uchodźców i przedłużeniu sankcji wobec Moskwy. O tym ostatnim jednak mówi coraz ciszej.
Czechy
Krajem rządzi koalicja socjaldemokratów premiera Bohuslava Sobotki, ruchu ANO wicepremiera i oligarchy Andreja Babisza oraz chadeków. Czeska demokracja cieszy się opinią najstabilniejszej w Grupie Wyszehradzkiej. Standardy państwa prawa są w pełni respektowane. Praga spiera się jednak z Brukselą o politykę wobec uchodźców. Ta kwestia dzieli zresztą także samych Czechów – w opozycji do rządu Sobotki nastroje ksenofobiczne rozgrywa i podsyca prezydent Milosz Zeman. Czesi spierają się też o politykę wobec Moskwy. Premier Sobotka opowiada się za przedłużeniem sankcji, a wicepremier Babisz i prezydent Zeman są za ich zniesieniem.
.