Sonia Wronkowska, 24.11.2016

 

top24-11-2016

 

Prawdziwy prezydent Doda

Prawdziwy prezydent Doda

Andrzej Duda jest głową państwa, która potrafi się zachować. Doda podała mu ciasteczko i się odwróciła, on nie odprowadził jej wzrokiem, mimo że prezentowała ponętne kształty swojej pupy. My, mężczyźni z ręką na sercu odpowiedzmy, jak byśmy się zachowali? Czy posłalibyśmy słodki uśmiech w stronę publiki, jak prezydent, udając, że grzeszne myśli nie skaczą nam w szarych komórkach, jak pchły? Czy byśmy wytrzeszczyli gały, przylepili wzrok do pupy i przełykali ślinkę na ewentualny fantazmat seksualny?

Duda wybrnął, a obrazek poszedł w świat. Spójrzmy na inny przekaz, który podarowała nam policja Mariusza Błaszczaka, iż prezydent stał się ofiarą przemysłu pogardy. Dorwano zamachowca in spe, który czyhał na Dudę ze strzykawką napełnioną jakimś płynem, wtrącono złoczyńcę do kazamatów aresztu. Okazało się, że w strzykawce jest woda święcona. Swoja drogą, jak odróżnić zwykłe „ha dwa o” od święconego. No, ale pod Błaszczakiem pracuje tylu Sherlocków Holmesów, że dla nich taki problem do rozwiązania to pestka.

Ten felietonik piszę z innego powodu. Otóż Duda przyznał się samokrytycznie, iż pobierał złe nauki historyczne, ale od tej pory to się zmieni: „Polska szkoła będzie uczyła prawdziwej polskiej historii, w której wiadomo, kto był zdrajcą, a kto bohaterem”. I tak dowiemy się, że taki Tadeusz Kościuszko był zdrajcą – odpowiednik Lecha Wałęsy pod koniec I Rzeczpospolitej – a bohaterem Szczęsny Potocki, który niczym prokurator Stanisław Piotrowicz w PRL-u, ukrył się w roli Konrada Wallenroda.

Mogę się tylko domyślać, jak zostanie w historii najnowszej potraktowany KOD i to bynajmniej nie po tej stronie, której życzyłbym sobie, bo patriotami są ONR-owcy, którzy nawet rozpalają się do czerwoności z emocji do nacjonalizmu.

Tak w kraju jest zaprowadzana prawda. Prezydent Duda to skromny człowiek, bo nie zapowiedział z hukiem, że oto wprowadza prawdziwe prawo. Nie złamał się, gdy namawiano go do przyjęcia przysięgi trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji. Ba, wmawiano mu, że to złamanie Konstytucji. Otóż nie jest to prawdą, gdyż prawdziwe prawo to wola prezesa.

Prawdziwa historia będzie dopiero nauczana, a prawdziwe prawo już funkcjonuje. Tak oto prezydent Duda przemienił się w prawdziwego prezydenta Dodę, który za sprawą ciasteczka, niczym proustowskiej magdalenki, odkrywa prawdę.

Waldemar Mystkowski

prawdziwy

koduj24.pl

Wojciech Czuchnowski

„Elementarna sprawiedliwość” nie dla ofiar

24 listopada 2016

PIOTR WÓJCIK

Uposażenia mundurowe stracą ci, którzy po upadku komunizmu przeszli pozytywną weryfikację, a przez kolejne lata bronili bezpieczeństwa demokratycznej Polski.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Rząd chce radykalnie obniżyć emerytury i renty funkcjonariuszom policji oraz służb specjalnych, którzy przed 31 lipca 1990 r. chociaż dzień przepracowali w Służbie Bezpieczeństwa lub innych strukturach aparatu przymusu PRL.

Ze świadczeń specjalnych nie będą też korzystać ci, którzy w trakcie służby odnieśli rany i przeszli na rentę inwalidzką. Nawet jeśli doznali obrażeń, pracując dla niepodległej Rzeczypospolitej. Bo kiedyś byli „esbekami”. Specjalny dodatek do renty rodzinnej utracą też rodziny poległych w trakcie wykonywania pracy.

Bo były „esbek”, nawet jeśli zginął, broniąc kraju, nie ma w Polsce równych praw. Mógł przez ponad ćwierć wieku lojalnie i z poświęceniem pracować dla niepodległego państwa, ale skoro zaczynał pracę „w komunie”, to te ćwierć wieku dziś się nie liczy.

Gdy w 1990 r. upadał PRL, przeszłość funkcjonariuszy badały komisje złożone z dawnych opozycjonistów. Ofiary oceniały grzechy dawnych prześladowców, eliminowały tych, którzy gorliwie zwalczali Kościół i opozycję.

Pozytywnie zweryfikowanym państwo polskie powiedziało, że daje im szansę pracy dla demokratycznego kraju. W zamian wymaga lojalności i wierności ślubowaniu. Uwierzyli w te zapewnienia. Większość z nich dobrze wypełniała swoje obowiązki. Rząd PiS, robiąc z nich po 27 latach „esbeków” niegodnych miana oficerów, zrywa umowę, którą wtedy zawarła z nimi Rzeczpospolita i z której oni się wywiązali.

Prezentując te zmiany, szef MSWiA Mariusz Błaszczak oraz premier Beata Szydło na wyścigi mówili o „przywracaniu elementarnej sprawiedliwości”. Ale to nie jest żadna sprawiedliwość, tylko ordynarna zemsta i tani populizm.

Szydło z Błaszczakiem głosili też, że występują w imieniu dawnych opozycjonistów. Lali łzy nad tym, że „ofiary bezpieki” dostają po 800 zł miesięcznie. Tylko że „esbeckie pieniądze” nie pójdą na potrzeby biedujących kombatantów. Oni nie zobaczą z tego ani złotówki. 500 mln zł rocznie, które rząd zyska na tej „reformie”, będzie za to jak znalazł na załatanie dziury budżetowej, finansowanie szaleńczych pomysłów śledczych smoleńskich, na prorządowe media i dla dyrektora Rydzyka.

Mówienie, że to wszystko w imieniu ofiar systemu totalitarnego, to nowy szczyt – cynizmu.

blaszczak

wyborcza.pl

 

oko-press

https://oko.press/ni-prasa-nas-germanic-pis-uderzy-niemieckich-wydawcow-przepisami-antymonopolowymi/

cydyjdixaaavybs

 

cyctgdswiaawetp

Jak PiS chce zmienić Trybunał Konstytucyjny? Następny prezes z władzą absolutną

EWA SIEDLECKA, 24 listopada 2016

Julia Przyłębska

Julia Przyłębska (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

PiS złożył w Sejmie trzecią ustawę o Trybunale: „wprowadzającą” dwie poprzednie. Jej głównym celem – podobnie jak poprzednich – jest włączenie do orzekania trzech dublerów i wybór PiSowskiego prezesa

Nowa ustawa „wprowadzająca” ma nie dopuścić, by Trybunał Konstytucyjny osądził ją, tak jak i dwie pozostałe, zanim włączy do orzekania trzech dublerów sędziów (wybranych na miejsce tych, których nie chce zaprzysiąc prezydent). Ustawa mówi więc, że przepisy, które nakazują ich włączenie do składu Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK i do orzekania wchodzą w życie bez vacatio legis, natychmiast po podpisaniu ustaw przez prezydenta. To zaś ma na celu zagwarantowanie, że wśród kandydatów na nowego prezesa TK (prof. Andrzej Rzepliński odchodzi 19 grudnia) przedstawionych prezydentowi znajdzie się kandydat PiS-u.

Ustawa blokuje wcześniejszy wybór prezesa

Ustawa zabezpiecza PiS przed tym, że Zgromadzeniu Ogólnemu uda się wybrać kandydatów na prezesa przed wejściem tej ustawy, a więc bez udziału dublerów.

W razie, gdyby ich wybrało, z dniem wejścia w życie ustawy „wprowadzającej” „tracą moc wszystkie czynności i akty dokonane w ramach procedury przedstawienia Prezydentowi RP kandydatów na stanowisko Prezesa Trybunału.” A więc wybór będzie unieważniony.

Nowy prezes Trybunału z władzą absolutną

Ustawa daje sędziom możliwość złożenia urzędu w ciągu miesiąca od wejścia w życie ustawy „w związku z wprowadzeniem w trakcie trwania kadencji nowych zasad realizacji obowiązków sędziego Trybunału”. Sędziowie, którzy zdecydują się na ten krok, zachowają prawo do stanu spoczynku. Dzięki temu zapisowi PiS liczy prawdopodobnie na to, że z Trybunału odejdzie przynajmniej część sędziów wybranych przez Sejmy poprzednich kadencji. Ale i bez tego w czerwcu uzyska większość w Trybunale.

Do czasu wyboru nowego prezesa jego obowiązki będzie pełnić Julia Przyłębska. Wynika to z określonych przez ustawodawcę warunków, jakie ma spełniać p.o. prezesa.

To sędzia Przyłębska przeprowadzi wybory nowego prezesa. A nowy prezes będzie miał w Trybunale władzę absolutną. Likwiduje się bowiem stanowisko szefa Biura TK, a w miejsce Biura powołuje Kancelarię, na której czele stanie prezes TK. Z ustawy o trybie działania TK wynika zaś, że prezes będzie rządził niepodzielnie wszystkim. Nawet tym, jakich asystentów przydzielić sędziom (do tej pory wybierali ich sobie sami).

W związku z likwidacją Biura i powołaniem Kancelarii wszyscy pracownicy Trybunału dostaną albo wymówienia, albo propozycję zmiany warunków pracy.

Wyroki TK do publikacji. Ale nie wszystkie

P.o. prezesa Julia Przyłębska ma – według ustawy wprowadzającej – zarządzić ogłoszenie w Dzienniku Ustaw nie ogłoszonych do tej pory wyroków Trybunału, ale tylko tych dotyczących skarg konstytucyjnych i pytań prawnych. Wyroki z 9 marca, 11 sierpnia i 11 października, dotyczące ustaw o TK, mają pozostać nieogłoszone.

Ustawa „wprowadzająca” pojawiła się w czwartek po południu, od razu z numerem druku sejmowego. To znaczy, że jej pierwsze czytanie odbędzie w przyszłym tygodniu. Zaraz po nim zapewne drugie i trzecie, a Sejm rozpatrzy senackie poprawki do ustawy o statusie sędziów TK.

jak-pis

wyborcza.pl

Tomasz Piątek

Macierewicz i „rosyjski łącznik”? Wykręty przestają wystarczać, panie ministrze

24 listopada 2016

Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Fot. Grzegorz Bukała / Agencja Gazeta)

„Fakt” donosi, że dziewięć lat temu Antoni Macierewicz, wtedy wiceminister, a dziś minister obrony, dopuścił do tajnych dokumentów urzędnika MON Jacka Kotasa, który wiele lat był we władzach spółek Grupy Radius. Udziałowcy tej grupy mieli powiązania z rosyjskim KGB/FSB oraz mafią. MON przyznaje: mogło dojść do błędu

Portal Fakt24 (elektroniczna wersja dziennika) opublikował w środę artykuł Radosława Grucy „Macierewicz dał dostęp do tajemnic rosyjskiemu łącznikowi ?”. Czytamy tam: „Antoni Macierewicz, szef MON i były szef SKW, wydał zgodę na dostęp do tajemnic państwowych prezesowi spółki, której właściciel miał bliskie związki z KGB”. I dalej: „Kim jest i skąd się wziął w MON rosyjski łącznik ?.

Kotas, Szustkowski, Radius

Chodzi o historię z 2007 r., gdy premierem był Jarosław Kaczyński, a Jacek Kotas – wiceministrem obrony. To jego nazwało „rosyjskim łącznikiem” stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, ujawniając niedawno, kto w Warszawie robi interesy na nieruchomościach. „Udziałowcami spółek grupy Radius byli ludzie związani ze światem przestępczym oraz rosyjskimi biznesmenami z przeszłością w KGB. A Kotas był prezesem spółki Radius i pracował z nimi z przerwami od 2002 r.”.

Gruca z „Faktu” dokładniej opisuje jednego z tych udziałowców: „Robert Szustkowski, mieszkający w Polsce biznesmen, który już 20 lat temu prowadził interesy z czołowymi oficerami KGB, bliskimi samemu prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi. Szustkowski cieszy się też takim poważaniem na Kremlu, że został chargé d’affaires Gambii w Rosji, co najczęściej umożliwia organizowanie wspólnych interesów między państwami”.

Autor artykułu podkreśla, że osoby dopuszczane do tajnych dokumentów są zwykle bardzo dokładnie sprawdzane. Czasem wystarczy działalność w stowarzyszeniu finansowanym przez firmę z kapitałem rosyjskim, by nie uzyskać takiego dostępu (przypadek posła Pawła Grabowskiego, członka komisji śledczej ds. Amber Gold).

Poproszony przez „Fakt” o opinię były koordynator specsłużb Marek Biernacki pyta, dlaczego Kotasa sprawdzała Służba Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) podlegająca Macierewiczowi, bo cywila powinna była sprawdzać Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW).

Dziennik cytuje Kotasa za „Polską The Times”, gdzie potwierdził, że Szustkowski jest udziałowcem firm Grupy Radius. I przyznał, że miał z nim przez lata relacje zawodowe, których nikt nie kwestionował.

Minister wyjaśni sam siebie

Kotas jest prezesem fundacji Narodowe Centrum Studiów Strategicznych, z której wywodzą się najbliżsi współpracownicy Macierewicza w MON, np. Tomasz Szatkowski. Niektórzy znani są z antyzachodnich lub prokremlowskich wypowiedzi. Jak Grzegorz Kwaśniak i płk Krzysztof Gaj, którym Macierewicz powierzył stworzenie koncepcji obrony terytorialnej. W 2014 r. Kwaśniak powiedział „Nowej Trybunie Opolskiej”, że nie wierzy w NATO. Gaj napisał na portalu Kresy.pl, że popiera Putina na Ukrainie.

Dziś w nocy MON umieścił na swojej stronie oświadczenie: „W związku z informacjami podanymi przez niektóre media, iż Służba Kontrwywiadu Wojskowego w lutym 2007 r. wydała poświadczenie bezpieczeństwa ówczesnemu wiceministrowi obrony narodowej Jackowi Kotasowi, informuję, że: 1. Poświadczenie bezpieczeństwa ówczesnemu wiceministrowi ON Jackowi Kotasowi zostało wydane na wniosek jego zwierzchnika; 2. Służba Kontrwywiadu Wojskowego wydała certyfikat, ograniczając dostęp do informacji niejawnych do klauzuli tajne; 3. Dzisiaj, na wniosek Ministra Obrony Narodowej, Służba Kontrwywiadu Wojskowego podejmuje działania mające na celu wyjaśnienie wszystkich okoliczności ówczesnych decyzji”.

Podpisała Katarzyna Jakubowska, p.o. rzecznika prasowego MON.

Wyjaśnianie sprawy po dziewięciu latach może natrafić na wiele przeszkód. Zwierzchnik Kotasa, który jakoby wnioskował do SKW o jego sprawdzenie, nie żyje. W lutym i następnych miesiącach 2007 r. tym zwierzchnikiem był minister obrony Aleksander Szczygło, który zginął w Smoleńsku.

A przede wszystkim z oświadczenia wynika, że Macierewicz miałby sprawdzać sam siebie. Nie brzmi to wiarygodnie w przypadku żadnego urzędnika, a zwłaszcza tego ministra.

Tajne/zaginione

W środę również „Polityka” opublikowała udokumentowany artykuł Grzegorza Rzeczkowskiego o stosunku Macierewicza do tajnych dokumentów SKW. Z tekstu wynika, że gdy był szefem tej służby, miały tam miejsce ogromne nieprawidłowości:

  • tajne dokumenty wydawano w sposób niekontrolowany i nieuprawniony, na ustne polecenie Macierewicza;
  • wiele tajnych dokumentów w ten sposób zginęło;
  • tuż przed opuszczeniem przez Macierewicza stanowiska szefa SKW jego ludzie wykradli lub skopiowali ogromnie dużo tajnych dokumentów;
  • nie wiadomo, co się stało z tymi dokumentami, być może nie ma ich w Polsce;
  • przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości nie rozpatrzyli tej sprawy do końca, oszczędzając Macierewicza.

Wraz z kolegami z innych mediów pytamy:

  • Dlaczego mimo swych rosyjskich powiązań Jacek Kotas został dopuszczony do tajnych dokumentów?
  • Dlaczego był „sprawdzany” przez służby podporządkowane Macierewiczowi?
  • W jaki sposób MON podległy Macierewiczowi zamierza dzisiaj sprawdzić tę aferę?
  • Czy sprawdzanie to nie zmierza do obciążenia winą Aleksandra Szczygły, ofiary katastrofy smoleńskiej?
  • Dlaczego Macierewicz i jego resort rekrutują współpracowników (jawnie prokremlowskich) spośród ekspertów związanych z Kotasem?

Powinniśmy usłyszeć odpowiedzi od samego Macierewicza, który w trudnych chwilach zwykł się ukrywać za rzecznikami. Czas wystąpić z otwartą przyłbicą.

macierewicz

wyborcza.pl

CZWARTEK, 24 LISTOPADA 2016, 19:52

PEK: Najważniejszą sprawą dla opozycji powinno być odsunięcie złej zmiany od władzy, czyli PiS

Współpraca w tych najważniejszych sprawach, a sprawą najważniejszą dla opozycji powinno być jedno: odsunąć tę złą zmianę od władzy, czyli PiS. W tej sprawie powinniśmy być jednomyślni. Odłożyć na bok swoje ambicje personalne, wyścig o liderostwo na opozycji, ale skoncentrować się na tym, jak w przyszłości tak wystartować w wyborach, aby PiS nie zwyciężył po raz kolejny – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską w „Faktach po faktach” TVN24.

19:48

PEK: W rządzie mogłabym znaleźć jednego ministra, który zachowuje się dziwnie i nikt go z tego powodu nie zatrzymuje

Pan Błaszczak kilkanaście godzin temu mówił, że ten biedny człowiek, zatrzymany w Piekarach, miał przy sobie niebezpieczne przedmioty i zachowywał się co najmniej dziwnie, więc został zatrzymany, postawiono mu zarzuty. Nie wiem, czy to było takie życzenie pana Błaszczaka i też dziwiłam się co do określania, że „zachowywał się dziwnie”, bo w samym rządzie mogłabym znaleźć, szczególnie jednego ministra, mojego ulubieńca, który zachowuje się co najmniej dziwnie i nikt go z tego powodu nie zatrzymuje – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską w „Faktach po faktach” TVN24.

19:41

PEK do Sasina: Proszę nie robić z PO czarnego luda

Chcę powiedzieć do posła Sasina: proszę nie robić z PO czarnego luda. My mówiliśmy bardzo dokładnie, że to wy dzisiaj jesteście niesprawiedliwi w rozdziale naszych, publicznych pieniędzy. Bo tak jest. Dzisiaj pominęliście jedynaków, dzieci niepełnosprawne, matki samotnie wychowujące dzieci i dzieci w domach dziecka. Jeżeli mamy wydawać te publiczne pieniądze, to będziemy je wydawać niesprawiedliwie, nie dzieląc dzieci na gorsze i lepsze – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską w „Faktach po faktach” TVN24.

19:36

PEK o gabinecie cieni: Będziemy się spotykać o 13:00 w tygodnie niesejmowe, a w sejmowe będzie to posiedzenie wieczorne

Będziemy się spotykać co tydzień, oczywiście w różnych godzinach, w tym samym dniu, we wtorek. W zależności od tego, czy to będzie tydzień sejmowy, czy niesejmowy. Będziemy się spotykać o 13:00 w tygodnie niesejmowe – żeby nie kolidowało z naszą pracą w komisjach – natomiast w tygodnie sejmowe będzie to posiedzenie wieczorne, koło 19-20 – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Katarzyną Kolendą-Zaleską w „Faktach po faktach” TVN24.

300polityka.pl

 

 

polska-szkola

 

 

cyc1hkpwiaa45aq

Marek Beylin

Szkoła, która słucha odgórnych poleceń, kogo należy uznać za zdrajcę, to zła szkoła

24 listopada 2016

RAFAŁ MICHAŁOWSKI

– Polska szkoła będzie uczyła prawdziwej polskiej historii, w której wiadomo, kto był zdrajcą, a kto bohaterem – zapowiedział w środę prezydent Andrzej Duda. Brzmi to jak pogróżka.

Wiemy bowiem, że PiS uważa za zdrajców Wałęsę, KOD, niepokornych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, Michnika, obrońców gimnazjów, działaczki praw kobiet  i w ogóle opozycyjne demokratyczne elity.

A ponieważ PiS, tworząc teraz nowe podstawy programowe dla szkół, będzie narzucać własny obraz rzeczywistości, realna staje się groźba, że zechce również w szkołach rachować się ze swoimi przeciwnikami.

Ale problem jest szerszy, bo słowo „zdrada” jest jak maczuga, którą łatwo rozwalać łby rozmaitych postaci z przeszłości, ale nie sposób za jej pomocą  zrozumieć, co kierowało ich poczynaniami. Czy zdrajcą jest gen. Jaruzelski, który wiernie służył PRL i ma na sumieniu stan wojenny, ale doprowadził zarazem do Okrągłego Stołu i końca komunistycznej dyktatury? Czy jest zdrajcą hrabia Wielopolski, naczelnik Królestwa Polskiego, który z jednej strony reformował Królestwo, a z drugiej – współtworzył carską opresję wobec przeciwników? Czy byli zdrajcami ci socjaliści, którzy po wojnie kolaborowali z komunistami, mając nadzieję na polski socjalizm? Czy doprawdy zdrada kierowała licznymi komunistami czy też szlachetniejsze motywacje? A co ze współpracującymi z systemem katolikami?

Zobacz: Reforma edukacji według PiS

To tylko cząstka przykładów pokazujących, jak złożone są ludzkie losy i historyczne okoliczności. Dobra szkoła powinna pomóc rozumieć te komplikacje, uczyć ważenia rozmaitych racji. Bo świat jest bardziej skomplikowany niż przydawane mu etykiety. Natomiast zła szkoła poprzestaje na prostych etykietach i odgórnych poleceniach, na przykład kogo należy uznać za zdrajcę. To przejaw pychy i autorytaryzmu polityków sądzących, że najlepiej wiedzą, jaka jest rzeczywistość, i mają prawo tę wiedzę wmuszać innym. Jak się zdaje, właśnie takiej szkoły chce PiS.

polska

wyborcza.pl

Katastrofa smoleńska. Działaczka z Lubartowa chce 500 tys. zł za… straty moralne. „Zamknijmy wieko tej trumny”

mako, mn, 24.11.2016

78. miesięcznica smoleńska w Krakowie

78. miesięcznica smoleńska w Krakowie (Łukasz Krajewski/AG)

Elżbieta Wąs z Lubartowa złożyła pozew przeciwko Skarbowi Państwa. Powodem są… straty moralne i psychiczne, będące skutkiem katastrofy smoleńskiej. Jej zdaniem niekończące się postępowanie w tej sprawie powoduje konflikty w kraju i napięcie, które jej szkodzi.

Kobieta uzasadnia pozew tym, że przez trwające postępowanie żyje w ciągłym napięciu i stresie. „Powoduje to powstawanie konfliktów i podziałów, co odbieram jako sytuację szkodliwą nie tylko dla całego kraju, ale i dla mnie osobiście” czytamy w dokumencie. – Ten pozew może i jest kontrowersyjny, ale chodzi mi o to, żebyśmy w końcu zamknęli wieko tej trumny – tłumaczy Elżbieta Wąs w Dzienniku Wschodnim. Kobieta chce 500 tys. złotych. Zamierza przekazać je na cel społeczny.

„Aparat urzędniczy poniósł klęskę”

Wąs, prywatnie założycielka grupy Miasto Obywatelskie Lubartów, zarzuca władzom, że „poniosły klęskę, doprowadzając do zagrożenia życia najważniejszych osób w państwie”. Dochodzenie w sprawie katastrofy uważa za „nieudolne” i szkodliwe dla społeczeństwa:

Niemożność wyjaśnienia wszystkich okoliczności wypadku, z brakiem upublicznienia ostatniej rozmowy śp. Lecha i Jarosława Kaczyńskich włącznie, powoduje zamęt i niepotrzebne napięcia w kraju.

Jej zdaniem ciągłe poruszanie tego tematu w przestrzeni publicznej utrudnia zakończenie żałoby i prowadzi do podziałów i konfliktów między Polakami. Podkreśla też, że była emocjonalnie związana z ofiarami katastrofy i odebrała ją jako osobiste nieszczęście.

Nie ma podstaw do pozwu?

Wąs nie była spokrewniona ani spowinowacona z żadną ofiarą katastrofy. Mimo to jest zdania, że jako Polce należy jej się odszkodowanie. Kwotę pół miliona złotych uważa za adekwatną do odniesionych szkód. – Mniejsza [kwota – przyp.red.] godziłaby w dobre imię osób, które zginęły – zaznacza. Jednocześnie deklaruje, że jeśli wygra sprawę, to przekaże pieniądze na cel społeczny. Działaczka nie konsultowała się z żadnym prawnikiem.

katastrofa-smolenska

gazeta.pl

 

Przed reformą😆Po reformie😂 UWAGA! Lokowanie produktu stomatologicznego

zalewska-po-reformie-i-przed

„Solidarność” dziękuje PiS, PiS dziękuje „Solidarności”. Na partnerskim układzie Piotra Dudy i Beaty Szydło stracą pracownicy?

ADRIANA ROZWADOWSKA, 24 listopada 2016

Piotr Duda, Andrzej Duda i Beata Szydło podczas Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ

Piotr Duda, Andrzej Duda i Beata Szydło podczas Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w Płocku, 24.11.2016(Andrzej Iwanczuk/REPORTER / /REPORTER)

Rząd PiS i „Solidarność” są wobec siebie niezwykle lojalni. W zamian za poparcie w ostatnich wyborach władze zrealizowały szereg pracowniczych postulatów. Jednak „Solidarność” coraz częściej zachowuje się niesolidarnie wobec walczących o swoje prawa pracowników. Związkowcy boją się, że sojusz „S” z PiS zakończy się dla związku podobnie jak ten z AWS – masowym odpływem członków.

24 listopada b.r. W Płocku trwa dwudniowy Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność”. Wśród obecnych m.in. dwie kluczowe osoby w państwie: premier Beata Szydło i prezydent Andrzej Duda.

Pada dużo ciepłych słów. Przewodniczący „S” Piotr Duda dziękuje prezydentowi i premier, a premier i prezydent dziękują „Solidarności”. Obie strony odwołują się do dziedzictwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, „człowieka >>Solidarności<<”. Dużo mówią o reformie emerytalnej.

Obniżenie wieku emerytalnego Sejm przegłosował w ubiegłym tygodniu. Tym samym PiS wywiązał się z kluczowej obietnicy, którą złożył „S” w zamian za poparcie.

– Nie da się uniknąć upolitycznienia związków zawodowych. Ale to idzie za daleko. Piotr Duda wygrał wybory na przewodniczącego z Januszem Śniadkiem zarzucając mu zbytnią bliskość z PiS. A potem go przebił. Chwilowo na tym zyskujemy, ale to obróci się przeciwko nam – mówi nam anonimowo N., szef liczącego kilka tysięcy członków związku działającego pod egidą „S”.

Skuteczna strategia Dudy

Warszawa, 5 maja 2015 roku. Kandydat na prezydenta Andrzej Duda i przewodniczący „S” Piotr Duda podpisują „Umowę programową”. Jeszcze we wrześniu 2015 r. Piotra Dudę można spotkać przed Sejmem, gdzie bierze udział w protestach przeciwko polityce rządu PO-PSL. W październiku wybory parlamentarne wygrywa PiS.

Niemal rok później, lipiec. Przewodniczący Duda na antenie TVP stwierdza, że „S” „nie ma obecnie potrzeby protestować”. Kilka tygodni później zwołuje wspólną konferencję prasową z wiceministrem pracy Stanisławem Szwedem. „Postulaty „S”, które przez 8 lat rządów PO i PSL nieśliśmy na sztandarach, w 100 proc. zostały zrealizowane przez rząd PiS” – ocenia Duda. W kolejnych wywiadach chwali prezydenta, rząd i w niewybrednych słowach zwraca się do jego krytyków.

Strategia Piotra Dudy przynosi efekty: rząd PiS krok po kroku realizuje postulaty „S”. Podnosi płacę minimalną, wprowadza minimalną stawkę za godzinę pracy, wreszcie obniża wiek emerytalny.

Państwo pomaga też „Solidarności”. Wrześniową galę 35-lecia „Tygodnika Solidarność” sponsorują spółki Skarbu Państwa: PGNiG, PKO BP, PZU.

Pozostałe dwie polskie centrale związkowe reprezentowane w Radzie Dialogu Społecznego – OPZZ i FZZ – na podobną atencję liczyć nie mogą, choć łącznie skupiają więcej członków niż „S”.

Zdaniem przedstawicieli FZZ i OPZZ zasiadających w RDS problematyczne jest nie tylko to, że dialog rząd – strona społeczna przerodził się w dialog rząd – „Solidarność”. Gorzej, że „S” w zamian za lojalność zaczyna patrzeć przez palce na problemy rynku pracy, których rząd aktualnie nie planuje rozwiązać. I rozgrywa je zgodnie z własnym interesem, a nie interesem pracowników.

Solidarność idzie sama

19 listopada przeciwko reformie edukacji protestował działający w ramach OPZZ Związek Nauczycielstwa Polskiego (ok. 200 tys. członków). Na ulice – wg różnych szacunków – wyszło od 30 do 50 tys. osób.

Mniej prężna i mniej popularna wśród nauczycieli „S” Oświaty (w sumie 70 tys. członków) z ZNP nie poszła, mimo że za rządów PO-PSL związki organizowały wspólne manifestacje.

Za to rząd przyszedł do „S” Oświaty. W czwartek w Płocku przy stole obok Piotra Dudy zasiadła Teresa Wargocka – wiceminister edukacji. A Ryszard Proksa – szef „S” Oświaty – tłumaczył, że media informacjami o reformie szkolnictwa manipulują.

Z „S” chętnie spotyka się też minister Zalewska. To ona mianuje kuratorów. Mniej popularna wśród nauczycieli „S” „dostała” już trzech. ZNP – żadnego.

Z kolei latem uregulowania kwestii wynagrodzeń w ochronie zdrowia intensywnie domagali się przedstawiciele Porozumienia Zawodów Medycznych – podpisanego przez dziewięć związków zawodowych skupiających m.in. lekarzy, pielęgniarki, fizjoterapeutów, ratowników. Mimo wielu zabiegów do spotkania Porozumienia Zawodów Medycznych z premier Szydło nie doszło.

PZM zapowiedziało więc manifestację (wzięli w niej też udział przedstawiciele OPZZ i FZZ). Ale zanim kilka tysięcy medyków zdążyło wyjść na ulice, cztery przedstawicielki „S” Ochrony Zdrowia rozpoczęły nagłą miniokupację jednej z sal resortu zdrowia. Przed upływem doby protestujące zostały zaproszone na spotkanie z panią premier.

Cienka linia demarkacyjna

Sojusze związków zawodowych i partii politycznych są powszechne: kiedyś OPZZ współpracowało z SLD, w Wielkiej Brytanii wiele związków zawodowych jest związanych z laburzystami. W Niemczech niektóre związku są blisko z lewicowymi SPD, die Linke i Zielonymi, sporo jest też związków chrześcijańskich. Przed niedawnymi wyborami prezydenckimi w USA z poparcia większości związków zawodowych cieszyła się Hillary Clinton.

– W sojuszach związków z partiami nie ma niczego niestosownego. Pytanie gdzie jest linia demarkacyjna: do którego momentu poparcie polityczne pozwala związkom realizować postulaty, a w którym staje się ideologiczne – komentuje Dominik Owczarek, socjolog z Instytutu Spraw Publicznych.

Gdzie znajduje się obecnie „S”? Czy przekroczyła już cienką linię? Zdecydowana większość działaczy „S” otwarcie wyraża poparcie dla obecnej polityki. Bo jest skuteczna. Wątpliwości? Zgłaszają, ale tylko w rozmowach prywatnych.

– Walcząc o prawa pracownicze polityki nie da się uniknąć, ale obecnie jesteśmy z PiSem za blisko. Miewam sygnały od związkowców z kraju, którzy dzwonią i pytają: „Co wy robicie?” Połowa działaczy stoi za Piotrem murem. Druga połowa obserwuje z obawą – mówi N. – Bo jeśli coś pójdzie nie tak, jakaś branża wyjdzie na ulice przeciwko rządowi, „S” będzie udawała, że nic się nie dzieje? W przypadku ZNP już zachowujemy się niesolidarnie. Oberwaliśmy po współpracy z AWS, związkowcy masowo odchodzili. Boję się, że znów oberwiemy.

na-tym

wyborcza.pl

ZNP składa pozwy przeciwko posłom PiS. Pozwą też minister edukacji?

Justyna Suchecka, 24 listopada 2016

Protest przeciwko zmianom w systemie edukacji

Protest przeciwko zmianom w systemie edukacji (SŁAWOMIR KAMIŃSKI/AGENCJA GAZETA)

– Ile razy mamy mówić posłom, że mijają się z prawdą? – mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP. W sądzie spotka się z Marzeną Machałek i Jackiem Sasinem z PiS. Rozważa pozew przeciw minister edukacji Annie Zalewskiej.

– Możemy się różnić poglądami, ale fakty nie powinny podlegać dyskusji. Politycy celowo posługują się kłamstwami – twierdzi Broniarz.

Zobacz też: Co dalej z protestami nauczycieli? Sławomir Broniarz: ZNP zaproponuje nauczycielom strajk bezterminowy

O co chodzi? Przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku ZNP zaproponował komitetom wyborczym PSL, PO, PiS, Nowoczesnej, Kukiz’15, Zjednoczonej Lewicy oraz Partii Razem podpisanie porozumienia na rzecz edukacji i jej pracowników. Przewidywało ono m.in. zachowanie obowiązującej obecnie struktury szkolnej. ZL i Partia Razem podpisały porozumienie.

Posłowie PiS w mediach przekonują jednak od kilku tygodni, że związkowcy i Broniarz  popierali likwidację gimnazjów, bo porozumieli się ze Zjednoczoną Lewicą, a ta taki punkt miała w swoim programie wyborczym. W czwartek w programie „Jeden na jeden” w TVN 24 to samo stwierdziła minister edukacji Anna Zalewska.

– Dostarczyliśmy kopie tego porozumienia wszystkim posłom, by już nie mieli żadnych podstaw do rozpowszechniania kłamstw. Wysłaliśmy je też dziennikarzom, którzy nie reagują, gdy politycy kłamią w tej sprawie – mówi Broniarz. I podkreśla, że wyraźnie jest tam mowa o zachowaniu ustroju i struktury szkolnej

ZNP kilka dni temu złożył pozwy przeciw Marzenie Machałek i Jackowi Sasinowi z PiS. Wcześniej wezwał ich do sprostowania nieprawdziwych informacji, ale ci tego nie zrobili.

W przypadku Machałek związkowcy zwrócili się też do komisji etyki poselskiej o ukaranie posłanki naganą. Chodzi o jej wypowiedź na ten temat w Sejmie 3 listopada. W czasie dyskusji o wniosku o wotum nieufności wobec Anny Zalewskiej powiedziała m.in.: „Wrócę pamięcią do stanu sprzed ponad roku, kiedy były wybory. Proszę sobie wyobrazić, że pan przewodniczący Broniarz podpisał porozumienie koalicyjne ze Zjednoczoną Lewicą. A co było w programie Zjednoczonej Lewicy? Likwidacja gimnazjów. Gdzie tu jest troska o nauczycieli? Gdzie tu jest troska o polską szkołę? To jest zwykła gra polityczna”.

– Po pierwsze, to nie było porozumienie koalicyjne! A informacja przekazana w ten sposób to jasna sugestia pani poseł, że popieraliśmy likwidację gimnazjów, a tak absolutnie nie było – mówi Broniarz.

Podobnie do Machałek 29 października w Programie 3 Polskiego Radia wypowiadał się Jacek Sasin.

A co z minister Zalewską? – Pani minister doskonale wie, że powtarza nieprawdę, obawiam się jednak, że tak zaplątała się w swoich kłamstwach, że za chwilę zacznie się mylić we własnym nazwisku – komentuje Broniarz. – Jestem teraz w Brukseli, kiedy wrócę, zdecydujemy, jakie kroki prawne podjąć przeciw pani minister. Politycy muszą ponosić konsekwencje swoich słów.

znp

wyborcza.pl

Prokuratura nie postawi zarzutów 40-latkowi z Piekar Śląskich. W strzykawce była… woda święcona

40-latek z Piekar Śląskich miał przy sobie nóż i strzykawkę, w której znajdowała się woda święcona.
40-latek z Piekar Śląskich miał przy sobie nóż i strzykawkę, w której znajdowała się woda święcona. Fot. Śląska Policja

Po przesłuchaniu 40-latka, który chciał porozmawiać z prezydentem w Piekarach Śląskich, a został zatrzymany, prokuratura puściła go wolno. Stwierdzono, że nie chciał skrzywdzić Andrzeja Dudy. W strzykawce miał wodę święconą.

– Aleksander Cz. w czwartek składał zeznania. Mówił o tym, że w żaden sposób nie mógłby skrzywdzić prezydenta, bo jest osobą, która go szanuje i lubi. Jego zachowanie było związane tylko z chęcią porozmawiania z głową państwa – wyjaśniła rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gliwicach Joanna Smorczewska. – Nie było podstaw, żeby postawić mu zarzuty, dlatego został zwolniony – dodała.

40-latek pojawił się w miejscowej bazylice z nożem i strzykawką. Po zatrzymaniu tłumaczył, że zależało mu na zadaniu Andrzejowi Dudzie kilku pytań o prace rządu w sprawie aborcji. Okazało się, że ostry przedmiot nosi ze sobą, bo służy mu do „czynności zbierackich” w parkach i lasach. Z kolei substancja w strzykawce to woda święcona. Śledczy uznali wyjaśnienia za wiarygodne, ale wciąż prowadzą postępowanie. Do sprawdzenia pozostały komputery i telefony z mieszkania Aleksandra Cz.

– W Piekarach Śląskich funkcjonariusze polskiej policji i Biura Ochrony Rządu wykazali się profesjonalizmem, wykazali się skutecznością i sprawnością – mówił o incydencie w czwartek minister spraw wewnętrznych i administracji, Mariusz Błaszczak. – Został zatrzymany ten człowiek, usłyszał zarzuty, a oceni całą sytuację sąd – zaznaczył. Okazało się, że się pospieszył…

źródło: polsatnews.pl

sprawa

naTemat.pl

Pułkownik Adam Mazguła odnosi się do oskarżeń wobec Antoniego Macierewicza.

14908219_1246853588707051_2719877640718714501_n

 

adam-mazgula

Tajne akta ministra obrony narodowej
Akta Antoniego M.
Ta historia wyjaśnia, dlaczego w 2008 r. służby odebrały Antoniemu Macierewiczowi dostęp do wszystkich tajemnic, w tym UE i NATO. Rzuca też światło na prawdziwy powód jego pospiesznego powrotu spod Smoleńska 10 kwietnia 2010 r.

 

Przez używanie prywatnej skrzynki mailowej do odbierania służbowych wiadomości prawdopodobnie Hillary Clinton przegrała bitwę o Biały Dom. Gdyby szef polskiego MON Antoni Macierewicz miał tylko takie sprawy w politycznej biografii, pewnie nikt by się tym nie przejął. Problem w tym, że ma na sumieniu rzeczy znacznie gorsze, a mimo to pełni kluczowe funkcje w partii rządzącej i w państwie.

Kopiowanie na dwa dyski

Jest 4 października 2007 r. Do wyborów parlamentarnych niespełna trzy tygodnie. Sondaże wieszczą PiS wyborczą porażkę. Antoni Macierewicz kieruje świeżo utworzoną – na gruzach Wojskowych Służb Informacyjnych – Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, która ma m.in. chronić tajemnice polskiej armii i tropić szpiegów chcących je zdobyć. W bazach danych SKW znajdują się dziesiątki tysięcy zapisów, najcenniejsze informacje dla bezpieczeństwa państwa, coś, za co każdy wywiad dałby wiele. To nie tylko nazwiska pracowników i tajnych współpracowników, ale również listy osób typowanych jako podejrzewane o współpracę z obcymi służbami, kandydatów na agentów, sprawy, którymi SKW się interesuje. Plus całe archiwum zlikwidowanych w 2006 r. WSI. Część w formie papierowej, część zapisana na dyskach, które są częścią systemu informatycznego o nazwie EO-Baza (czyli Baza Ewidencji Operacyjnej). Wystarczy wpisać do jej wyszukiwarki nazwisko lub nazwę firmy, by otrzymać pełną informację o związkach z wojskowymi służbami.

Baza danych operacyjnych SKW znajduje się w pomieszczeniu chronionym przed podsłuchem i zakłóceniami specjalną osłoną – tzw. kabiną elektromagnetyczną. To metalowa klatka, która ma stanowić barierę dla wszelkich urządzeń inwigilujących.

polityka

polityka.pl

Gorąco wokół drogiego OC. Posłowie boją się o portfele Polaków. Zmowa?

Mikołaj Fidziński, 23.11.2016

Beata Szydło

Beata Szydło (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Rosnące w piorunującym tempie ceny komunikacyjnego OC zainteresowały polityków. W interpelacjach poselskich sugerują interwencję państwa, na konferencjach żądają od premier Beaty Szydło natychmiastowej reakcji. Szydło odpowiada, że „podwyżka jest wynikiem działań rządu PO i PSL”.

Drożejące w zatrważającym tempie polisy OC drenują portfele kierowców. Ceny wzrosły o kilkadziesiąt procent, i dalej rosną. Nic dziwnego, że temat podjęli posłowie.

Ceny OC ulegną drastycznej podwyżce nawet o 100 proc. Tak wysokie kwoty mogą być nie do udźwignięcia dla budżetów domowych milionów Polaków” – pisze w swojej interpelacji poselskiej Adam Andruszkiewicz z klubu Kukiz’15. – Podwyżki średnio sięgają 36 procent, a w niektórych przypadkach nawet 500 procent. Powinna się tym zainteresować premier Szydło – mówiła podczas wtorkowej konferencji Agnieszka Pomaska z PO.

.@pomaska: Podwyżka może dotyczyć ponad 20 mln osób. PBS powinna zainteresować się tym problemem, nie można bagatelizować tej sprawy.

Obowiązkiem rządu jest dbanie, by ceny ubezpieczeń były rynkowe, by była konkurencja, a nie by na rynku panowała zmowa – wtórował jej Sławomir Nitras. Nitras sugeruje, aby premier Szydło „w sposób natychmiastowy zmusiła UOKiK do wszczęcia postępowania o naruszenie zbiorowych interesów konsumentów”.

[AKTUALIZACJA] Premier Beata Szydło zabiera głos, a UOKiK już działa

W czwartek premier zabrała głos w tej sprawie. – Ta podwyżka jest wynikiem działań poprzedniego rządu, rządu PO i PSL, i w poprzedniej kadencji takie zmiany zostały wprowadzone, że w tej chwili następuje podwyżka. Natomiast już postępowanie prowadzi i przygląda się całej sprawie UOKiK – powiedziała Beata Szydło.

UOKiK już od pewnego czasu, we współpracy z KNF, analizuje sytuację na rynku. Jak donosi Urząd, skargi konsumenckie na ceny ubezpieczeń są sporadyczne, głównie telefoniczne.

– Wydaje się, że na obecne podwyżki w przeważającej części miały wpływ czynniki ekonomiczne, np. skutki wojny cenowej ubezpieczycieli prowadzonej od lat, potrzeba przywrócenia  rentowności oferowanych ubezpieczeń komunikacyjnych – komentuje Agnieszka Majchrzak z UOKiK.

Faktycznie, głównymi przyczynami podwyżek OC były duże straty ubezpieczycieli, którzy uwikłali się w wojnę cenową. Do tego rosnące odszkodowania za szkody osobowe i nowe, kosztowniejsze dla ubezpieczycieli, wytyczne KNF dotyczące likwidacji szkód. Posłowie sugerują także, że wpływ na podwyżki miało wprowadzenie podatku bankowego(towarzystwa ubezpieczeniowe też go płacą) – i gdyby komuś udało się to udowodnić, to byłaby to kwestia dla UOKiK (podatek nie może być przerzucany na klientów).

Czytaj więcej o przyczynach podwyżek OC: Tanio już było. Ubezpieczyciele notują milionowe straty, polisy OC coraz droższe

Z kolei w interpelacji do ministra infrastruktury i budownictwa, Piotr Liroy-Marzec z klubu Kukiz’15 apeluje o pilne przywrócenie możliwości czasowego wyrejestrowywania samochodów. „Wskutek szkodliwej polityki kolejnych rządów, wielu obywateli Polski zostało zmuszonych do podjęcia pracy za granicą. Przebywają oni wiele miesięcy w roku poza miejscem zamieszkania. Pozostawiając w kraju swoje pojazdy muszą opłacać składki OC za okres, kiedy pojazdy nie uczestniczą w ruchu drogowym” – pisze Liroy-Marzec. Na razie odpowiedzi nie otrzymał.

Poniżej przedstawiamy symulację ubezpieczenia dla dwudziestolatka, który prawo jazdy ma od 1,5 roku i jedną szkodę na koncie.

OC dla dwudziestolatkaFot. Rankomat

Samochód to Citroen Saxo, rocznik 1998, silnik 1.6.

Czytaj więcej: Ubezpieczasz auto? Agenci mogą manipulować twoimi danymi 

Będzie więcej kierowców bez OC?

W interpelacjach poselskich, parlamentarzyści boją się także, że przez drogie OC kierowcy będą wyjeżdżać na drogi bez obowiązkowego ubezpieczenia. „Coraz częstszym staje się zjawisko rezygnacji z wykupu polisy przez kierowców rozgoryczonych wysokością stawek OC” – pisze Paweł Kobyliński, poseł Nowoczesnej.

Warto jednak pamiętać, że aby brak OC nie wyszedł na jaw, nie wystarczy unikać kontroli drogowej. Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny dysponuje systemem informatycznym, w którym wyłapuje przerwy w ubezpieczeniu. – Ten system (OC – PAP) jest szczelny i prawdopodobnie do nadużyć nie powinno dochodzić – uspokajała w Sejmie wiceprezes UOKiK, Dorota Karczewska.

Jeśli jednak ktoś nie wykupi ubezpieczenia OC, musi pamiętać o coraz wyższych karach za jego brak. Od przyszłego roku, dla samochodów osobowych, przy spóźnieniu powyżej 14 dni, kara będzie wynosić 4000 zł (obecnie 3700 zł).  

Dlaczego polisy OC ponownie zdrożeją? „Wszystko przez wydatki na osoby poszkodowane w wypadkach”

samochodowe

next.gazeta.pl

CZWARTEK, 24 LISTOPADA 2016

platforma-obywatelska

 

lubuska-po

Schetyna zapowiada cotygodniowe posiedzenia gabinetu cieni i rozliczenia ministrów rządu PiS. W niedzielę zdrowie

13:31
mk7

Schetyna zapowiada cotygodniowe posiedzenia gabinetu cieni i rozliczenia ministrów rządu PiS. W niedzielę zdrowie

– Spotykać się będziemy w tygodnie niesejmowej zawsze we wtorek 13. Gdy jest posiedzenie sejmu, to będziemy szukać innego terminu, to będzie wtorek wieczór być może. Teraz przygotowujemy recenzje wszystkich ministerstw. Zaczynamy w niedzielę podsumowania ministra zdrowie. Później w poniedziałek, środę kolejne podsumowania – mówił w Sejmie Grzegorz Schetyna o zasadach działania gabinetu cieni PO.

Działania medialne gabinetu cieni będzie koordynować Bartosz Arłukowicz. Jak zapowiedział, po każdym merytorycznym spotkaniu gabinetu cieni dziennikarze będą mogli się spotkać z jego przedstawicielami.

12:54
sasin1

W dniu pierwszego spotkania gabinetu cieni PiS pyta Platformę o 500+. Sasin: Chcemy znać rzeczywiste stanowisko w tej sprawie

– PO na początku twierdziła,że realizacja programu Rodzina 500+ jest niemożliwa, później chciała rozszerzyć program. Teraz dochodzą do nas niepokojące informacje, że partia Schetyny w razie wygranej w wyborach zabrałaby Polakom ten program.. Chcemy wiedzieć jakie jest rzeczywiste stanowisko Platformy w tej sprawie – mówił w Sejmie na konferencji prasowej Jacek Sasin z PiS.

W tej samej chwili trwało posiedzenie gabinetu cieni PO.

m-okla-drewnowicz

300polityka.pl

Mariusz Zawadzki, Waszyngton

Postprawda prezydenta elekta Donalda Trumpa

24 listopada 2016

Donald Trump, prezydent USA

Donald Trump, prezydent USA (Pablo Martinez Monsivais (AP Photo/Pablo Martinez Monsivais, File))

Im więcej mówi i robi prezydent elekt Trump, tym bardziej przypomina Ryszarda Ochódzkiego, bohatera kultowej komedii „Miś” Stanisława Barei. Co wcale niekoniecznie jest śmieszne.

Przeszło dwa tygodnie, które minęły od wyborów, powinny uspokoić wszystkich, którzy byli zaszokowani i przerażeni zwycięstwem Donalda Trumpa. Okazuje się, że amerykański prezydent elekt nie jest rasistą, jastrzębiem ani skrajnym prawicowcem, za jakiego niektórzy go uważali po strasznej kampanii wyborczej, w której demonizował miliony nielegalnych imigrantów z Meksyku, chciał zamykać granice USA dla 1,7 mld muzułmanów, mordować żony i dzieci terrorystów. To wszystko było jedynie kiełbasą wyborczą.

W rzeczywistości Trump jest – o czym już wspominałem, ale warto ten wątek rozwinąć – amerykańskim wcieleniem Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu sportowego Tęcza z „Misia” Stanisława Barei. Podobieństwa są uderzające! Pamiętacie Państwo, jak prezes Ochódzki kazał pracownikowi klubu dzwonić do siebie z budki telefonicznej przed blokiem i udawać Romka (w domyśle Polańskiego), żeby zaimponować swojej nowej dziewczynie? Trump bawił się w niemal identyczne maskarady: w latach 80. i 90. wydzwaniał do dziennikarzy, podając się za swojego rzecznika, i opowiadał, jakie wspaniałe powodzenie u słynnych i pięknych kobiet ma „jego szef” (czyli on sam). To nie żadne niepotwierdzone plotki, nagranie z rozmowy „rzecznika Trumpa”, który mówi głosem Trumpa, można sobie odsłuchać np. na stronie „Washington Post”.

Patenty Ochódzkiego sprawdzają się nawet w „New York Timesie”

Obecnie Trump nadal stosuje grubymi nićmi szyte manipulacje, które okazują się zaskakująco skuteczne. Nie tylko wobec milionów niedoinformowanych Amerykanów, którzy na niego zagłosowali, ale nawet wobec dobrze zorientowanych reporterów „New York Timesa” („NYT”)! We wtorek prezydent elekt pisał na Twitterze, że jest to „upadły dziennik”. Ale zaledwie kilka godzin później, kiedy osobiście przyjechał do jego siedziby, mówił już, że jest „wielkim amerykańskim klejnotem, klejnotem na skalę światową”. Komplementowani dziennikarze okazali się zaskakująco bezzębni, zadawali mięciutkie pytania i nie wytykali gościowi dramatycznych przypadków mijania się z prawdą. Najwyraźniej schlebiało im, że zwycięzca wyborów pofatygował się do ich redakcji, i nie chcieli psuć miłej atmosfery.

– Gdyby Steve Bannon był rasistą albo należał do alternatywnej, skrajnej prawicy [ang. alt-right], tobym go nie zatrudnił – mówił Trump o swoim najbliższym doradcy w końcowej fazie kampanii, którego mianował właśnie na głównego stratega Białego Domu. W sali było podobno 23 dziennikarzy „NYT”, ale żaden nie wtrącił, że przecież Bannon kilka miesięcy temu sam otwarcie przyznawał, że jego portal Breitbart News jest tubą dla „środowiska alt-prawicy”!

Ocieplenie tak, tortury nie

Mimo iż wywiad dla nowojorskiego dziennika generalnie rozczarowuje, to jest w nim kilka interesujących, czy raczej zabawnych, fragmentów. Choć kandydat Trump opowiadał, że ocieplenie klimatu to bzdura, i obiecywał, że „w ciągu pierwszych 100 dni wycofa się z układu klimatycznego z Paryża i wstrzyma wszelkie dotacje na ONZ-owskie programy walki z globalnym ociepleniem”, to prezydent elekt Trump już nie chce tego potwierdzić. Mówi, że do globalnego ocieplenia podchodzi z „otwartą głową” i „że w jakimś stopniu jest ono wywołane przez człowieka”.

Choć kandydat Trump wiele razy apelował na wiecach, że trzeba wrócić do podtapiania, czy nawet jeszcze brutalniejszego torturowania podejrzanych o terroryzm – „bo to jest skuteczne, wierzcie mi!” – to prezydent elekt Trump niespodziewanie dywaguje, że być może zaoferowanie jeńcowi paczki papierosów i zgrzewki piwa może być bardziej skuteczne. Podpowiedział mu to generał Mattis, kandydat na sekretarza obrony.

Trump nie rozumie, że nie jest dyktatorem

Niektórzy dziennikarze, jak np. felietonista „NYT” Tom Friedman, wyszli ze spotkania z Trumpem z nadzieją. Chyba nieco na wyrost, bo przecież mówił to, co mówił, żeby im się przypodobać. W rzeczywistości nie ma żadnych poglądów na temat ocieplenia klimatu ani tortur, więc chętnie przyzna rację ich zwolennikom i przeciwnikom – zależnie od tego, z kim akurat rozmawia. A co naprawdę zrobi jako prezydent? Do odpowiedzi na to pytanie wywiad w „NYT” nijak nie przybliża.

Były za to w tym wywiadzie dwa momenty, w których powiało grozą.

Pytany o przegraną Hillary Clinton, o której na każdym jego wiecu skandowano: „Zamknąć ją za kratki!” („Lock her up!”), Trump odparł: – Nie chcę szkodzić Clintonom. Naprawdę nie chcę. Oni wiele przeszli, swoje wycierpieli. W ogóle nie zamierzam im szkodzić…

Pozornie jest to odpowiedź uspokajająca; wywołała zresztą oburzenie w prawicowym internecie i oskarżenia o „złamanie obietnic”. Do niektórych fanów Trumpa zaczyna powoli docierać, że wybrali Ochódzkiego.

Ale jeśli się chwilę zastanowić, to „pojednawcze” słowa o Clintonach muszą niepokoić. Bo dowodzą, że Trump nie rozumie, na jakie stanowisko został wybrany. Ani w jakim kraju żyje. Wydaje mu się, że Ameryka jest bananową republiką, w której prezydent decyduje o tym, czy ktoś „pójdzie za kratki”. W rzeczywistości – przynajmniej na razie – jest dość dobrze działającą demokracją, w której FBI szuka dowodów przestępstw, prokuratura na ich podstawie decyduje, czy postawić zarzuty, a niezależny sąd wydaje wyrok. W całym tym procesie nie powinno mieć żadnego znaczenia, czy prezydent „chce czy nie chce komuś szkodzić”.

Interes Ameryki czy interes Trumpa?

Drugi alarmujący wątek w rozmowie z „NYT” dotyczy konfliktu interesów. Trump, jak wiadomo, inwestuje w wielu krajach, np. ma pole golfowe w Aberdeenshire w Szkocji. Po wyborach przyjął Brytyjczyka Nigela Farage’a, jednego z przywódców kampanii na rzecz Brexitu. Namawiał go, żeby nie budować wiatraków na morzu u wybrzeży Aberdeenshire, bo zepsułyby widok golfistom.

Po rozmowie telefonicznej z prezydentem Argentyny pojawiły się plotki, że Trump poprosił go o zezwolenie na budowę hotelu w Buenos Aires. Jego rzecznik zaprzecza, ale trzy dni po rozmowie zezwolenie zostało wydane. Inwestycja rusza z kopyta.

Takie i inne przypadki sprawiają, że przez najbliższe cztery lata Amerykanie nigdy nie będą pewni, czy ich prezydent ma na względzie interesy kraju, czy własne. No, chyba że zdecydowanie odciąłby się od swoich biznesów. Ale dziennikarzom „NYT” wyjaśniał, że jest to zupełnie niepotrzebne.

– Nie muszę tego robić, prawo jest po mojej stronie. Prezydent z założenia nie może mieć konfliktu interesów – stwierdził. I zapewniał, że „jego biznes przestał się liczyć w obliczu wielkich zadań, jakie przed nim stoją”.

Formalnie rzecz biorąc, Trump ma rację. Prezydent i wiceprezydent, w odróżnieniu od wszystkich innych urzędników administracji, są w tej kwestii postawieni ponad prawem. Ale poprzedni lokatorzy Białego Domu podejmowali starania, żeby nie padł na nich choćby cień podejrzeń o konflikt interesów. Np. Bill Clinton i George W. Bush oddali swoje majątki ślepym funduszom powierniczym. Trumpowi trudno byłoby to zrobić, bo jego majątek jest ulokowany głównie w nieruchomościach, a nie w akcjach czy innych papierach wartościowych. Ale kategoryczne stwierdzenie, że „prezydent nie może mieć konfliktu interesów”, jest alarmujące. Niebezpiecznie przypomina osławioną wypowiedź Richarda Nixona, że „jeśli prezydent coś robi, to oznacza, że to nie jest nielegalne”.

 

wyborcza.pl

Doskonały Robert Mazurek w RMF FM! Ta rozmowa o nepotyzmie obnażyła ministra Patryka Jakiego

Doskonały Robert Mazurek w RMF FM! Ta rozmowa o nepotyzmie obnażyła ministra Patryka Jakiego
Doskonały Robert Mazurek w RMF FM! Ta rozmowa o nepotyzmie obnażyła ministra Patryka Jakiego RMF FM

Patryk Jaki zapewne nie odwiedzi więcej studia, w którym będzie musiał zmierzyć się z redaktorem Mazurkiem. Nie wystarczy w kółko powtarzać, że ktoś powiela kłamstwa „Gazety Wyborczej”, aby uniknąć pytań o nepotyzm.

Po kilku minutach rozmowy (zobacz całość na stronie RMF FM) i okrągłych formułkach usłyszanych od ministra, Mazurek przerwał. – Panie ministrze, pan mówi rzeczy, które ludzie chcą słuchać. Ja to rozumiem – stwierdził i po chwili zaczął zadawać bardzo celne pytania.

Mazurek: Pamięta pan, jak pan zwalczał nepotyzm i kolesiostwo za PSL i PO?

Jaki: Pamiętam, i coś czuję, do czego chce pan nawiązać.

Mazurek: Od kwietnia prezesem wodociągów w Opolu jest Ireneusz Jaki. To ojciec, prawda?

Jaki: No tak, a co to ma wspólnego z władzą, którą my przejmujemy?

Prowadzący przypomniał, że Opolem rządzą współpracownicy Patryka Jakiego, a jego asystent jest wiceprezydentem miasta. – Mówimy o 26-letnim Marcinie Rolu, swoją drogą imponująca kariera – stwierdził Mazurek. I zapytał: Czy to nie jest dokładnie to, co robiła Platforma?

Jaki: No nie jest, powtarza Pan argumenty za „Gazetą Wyborczą”, niesprawdzone…

Mazurek: No błagam, czy Ireneusz Jaki od kwietnia jest prezesem wodociągów?

Jaki: Oczywiście, że jest.

Mazurek: Dziękuję.

Minister zaczął tłumaczyć, że jego ojciec został wiceprezesem za czasów, gdy rządziła Platforma. PiS nie ma z tym nic wspólnego, bo jest to spółka samorządowa.

Mazurek: Pan nie jest w PiS-ie, tylko w Solidarnej Polsce.

Jaki: Nie jest w Solidarnej Polsce, tego Pan też nie sprawdził.

Mazurek: Pan jest w „Solidarnej Polsce”.

Jaki: Tak, ja jestem w Solidarnej Polsce… Prawo i Sprawiedliwość, w tych wyborach samorządowych, po których mój ojciec wrócił na swoje… [tu Jaki się poprawił – red.] wrócił do tej firmy, popierało innego kandydata. Dlatego tu się wszystko panu pomieszało.

Mazurek: Ależ nieprawda drogi Panie! Nie powiedziałem nic o Prawie i Sprawiedliwości. To Pan używa nazwy tej partii. Drogi Panie Ministrze, powiedziałem tylko tyle, że Pański asystent, Marcin Rol, jest wiceprezydentem Opola. Jest czy nie jest?

Patryk Jaki: Jest wiceprezydentem Opola, ale…

Mazurek: Dziękuję.

Patryk Jaki zaczął tłumaczyć sytuację, gdyż jak stwierdził, nie chciał, by u słuchaczy powstało złe wrażenie, a redaktor szuka dziury w całym. – Mój ojciec dostał pracę nie za rządów Prawa i Sprawiedliwości, tylko Platformy.

– Nieprawda – skwitował Mazurek. Jaki tłumaczył dalej, że jego „tato” pracował w tej firmie, kiedy on miał 16 lat i jeszcze nie zajmował się polityką. W tym momencie dziennikarz przerwał.

– Podsumowując Panie Ministrze, wyglądało to tak, że Pański ojciec został z tej pracy zwolniony, ale przywrócony za rządów pańskich kolegów, między innymi wiceprezydenta Rola, oraz prezydenta, którego Pan popierał.

Patryk Jaki po raz kolejny zarzucił prowadzącemu, że mu się coś pomyliło…

Warto wysłuchać całej rozmowy na RMF FM

mazurek

naTemat.pl

Ewa Siedlecka

Duda przetestuje kręgosłup palestry. Ważniejsze będą wartości czy interes?

24 listopada 2016

Za chwilę PiS będzie grillował adwokatów i sędziów w ramach Komisji Weryfikacyjnej. Jeśli do tego czasu adwokatura sama nie ustali standardów etycznych dotyczących reprywatyzacji, nie zakończy postępowania dyscyplinarnego - władza wykorzysta to bezwzględnie

Za chwilę PiS będzie grillował adwokatów i sędziów w ramach Komisji Weryfikacyjnej. Jeśli do tego czasu adwokatura sama nie ustali standardów etycznych dotyczących reprywatyzacji, nie zakończy postępowania dyscyplinarnego – władza wykorzysta to bezwzględnie (rys. HANNA PYRZYŃSKA)

Zawód adwokata to jeden ze sposobów na zarabianie pieniędzy. Ale to też zawód zaufania publicznego, a więc misja. Adwokatura gwarantuje prawo do obrony – także przed władzą. Jak z tym będzie w najbliższych latach?

W piątek i sobotę w Krakowie XII Krajowy Zjazd Adwokatury. Adwokaci wybiorą nowe władze, przyjmą uchwały. Czy upomną się o Trybunał Konstytucyjny? O konstytucję?

Być może stała się rzecz symboliczna: tydzień wcześniej odbyły się wybory do władz Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Największej w Polsce. Głównymi rywalami byli: Mikołaj Pietrzak, przewodniczący Komisji Praw Człowieka przy Naczelnej Radzie Adwokackiej, i Krzysztof Boszko. Ten pierwszy w programie wyborczym podkreślał, że chce, by adwokatura stanęła twardo w obronie konstytucji i praw człowieka. Oraz rozliczyła sprawę reprywatyzacji warszawskiej. Ten drugi obiecywał działać na rzecz rozwiązywania problemów adwokatów: walczyć o wyższe stawki za obrony z urzędu, zmniejszyć obowiązkową składkę na samorząd, rozwiązać problemy młodych adwokatów z wynajęciem lokalu na kancelarię.

Obu kandydatom pytania – m.in. o jawność postępowań dyscyplinarnych – zadała Sieć Obywatelska Watchdog Polska. Pietrzak odpowiedział, że adwokatura jako zawód zaufania publicznego ma obowiązek odpowiadać, wyjaśniać, informować. Zdaniem Boszki nikt z zewnątrz nie powinien wkraczać w wewnętrzne sprawy adwokatury.

Niespodziewanie wybory wygrał Mikołaj Pietrzak. To może dobra wróżba przed zjazdem krajowym.

„Adwokatura powołana jest do udzielania pomocy prawnej, współdziałania w ochronie praw i wolności obywatelskich oraz w kształtowaniu i stosowaniu prawa” – mówi ustawa o adwokaturze.

Zawód adwokata to jeden ze sposobów na zarabianie pieniędzy. Ale to też zawód zaufania publicznego, a więc misja. Adwokatura jest częścią wymiaru sprawiedliwości. Gwarantuje prawo do obrony – także przed władzą. W czasach stalinizmu i późniejszego PRL-u zawsze znajdowali się adwokaci, którzy bronili w procesach politycznych, narażając się na szykany, internowanie, zakaz wykonywania zawodu. W ostatnim „Magazynie Świątecznym” adwokat Krzysztof Stępiński przypomniał, że 14 grudnia 1981 r. warszawska Okręgowa Rada Adwokacka, której dziekanem był zmarły niedawno Maciej Dubois, wydała uchwałę krytykującą stan wojenny. To był gest w obronie wartości konstytucyjnych – nie tylko przeciw władzy, ale też wbrew połowie opinii publicznej, która popierała wprowadzenie stanu wojennego. Tak jak dziś popiera działania PiS-u wobec Trybunału Konstytucyjnego.

Może się komuś analogia ze stanem wojennym nie podobać. Ale zmasowany atak władzy na konstytucję i wartości demokracji zachodniej zauważają i Rada Europy, i Komisja, i Parlament Europejski, i Komisja Praw Człowieka ONZ, i Komisarz Praw Człowieka Rady Europy. Coś więc jest na rzeczy.

Dziś, jak nigdy od 1989 r., potrzebna jest solidarność zawodów prawniczych do obrony demokratycznego państwa prawa opartego na trójpodziale równorzędnych władz. PiS zniszczył Trybunał, spacyfikował prokuraturę. Szykuje się na sędziów sądów powszechnych i na Sąd Najwyższy. Żongluje prawem, znajdując wśród prawników żyrantów jawnie bezprawnych interpretacji. Narzuca „narrację” o zdemoralizowanych „elitach prawniczych”. Tymczasem na wrześniowym Nadzwyczajnym Kongresie Sędziów nikt z władz adwokatury nie zabrał głosu. Adwokatura nie poparła oficjalnie uchwał tego Kongresu wzywających do zaprzysiężenia sędziów Trybunału wybranych przez poprzedni Sejm i publikowania wyroków Trybunału, do zaprzestania ataków na sędziów i sądy. Nie podjęła wezwania do zorganizowania Kongresu Prawników Polskich.

Na początku kryzysu konstytucyjnego było odważnie i pryncypialnie: 24 listopada zeszłego roku Prezydium NRA przyjęło uchwałę, w której zaapelowało o poszanowanie autorytetu Trybunału Konstytucyjnego. 2 grudnia na posiedzeniu Porozumienia Samorządów Zawodowych i Stowarzyszeń Prawniczych przyjęto uchwałę przeciw działaniom władzy wobec Trybunału. Były opinie o niekonstytucyjności kolejnych ustaw „naprawczych” o TK. Ale już w marcu tylko anemiczna uchwała Prezydium NRA o „gotowości podjęcia się roli bezstronnego mediatora w sporze o kształt Trybunału Konstytucyjnego”. Jakby w sporze były jakieś równorzędne racje i można było zawrzeć kompromis poza konstytucją. Ostatnio NRA obudziło się i przygotowało – choć dopiero na etapie Senatu – krytyczną opinię o ustawie o statusie sędziów TK.

Adwokatura przycupnęła, bo z Ministerstwa Sprawiedliwości dochodzą kontrolowane przecieki, że PiS ją uporządkuje. Może zlikwiduje obowiązkowy samorząd? Może połączy adwokaturę z radcami? A wtedy kilkudziesięciotysięcznego tłumu prawników żaden samorząd już nie ogarnie. Może obniży stawki adwokackie? A może tylko zwiększy władzę ministra nad samorządem? Jak bardzo?

Do tego afera reprywatyzacyjna w Warszawie, w której przewijają się nazwiska adwokatów robiących na reprywatyzacji interesy inwestycyjne. Za chwilę PiS będzie grillował adwokatów i sędziów w ramach Komisji Weryfikacyjnej. Jeśli do tego czasu adwokatura sama nie upora się z tym problemem, nie ustali standardów etycznych dotyczących reprywatyzacji, nie zakończy postępowania dyscyplinarnego – PiS wykorzysta to bezwzględnie. Tymczasem delegatem na krajowy zjazd jest Grzegorz Majewski, negatywny bohater reprywatyzacji słynnej działki przy Pałacu Kultury. I Marek M., wobec którego toczy się w sądzie postępowanie karne.

W założeniach zjazdu jest zapis o konieczności dbania o publiczny wizerunek adwokatury, o „promowaniu marki adwokatury”. Ale jest też o tym, że ma „odpowiadać na aktualne i spodziewane wyzwania, wspierając gwarancje niezawisłości sędziowskiej, inicjując wspólne przedsięwzięcia środowisk prawniczych w celu realizacji interesu publicznego, analizując i kontrolując proces przestrzegania prawa przez wszystkie organy i instytucje publiczne”.

Najlepiej połączyć jedno z drugim: budować wizerunek przez odważną obronę wartości i dbanie o etykę zawodu. W którym kierunku pójdzie adwokatura? Sprawdzian będzie już na początku: gościem zjazdu ma być prezydent Andrzej Duda. Czy adwokaci zaapelują do niego o zaprzysiężenie trzech sędziów Trybunału?

Zobacz też: Ewa Siedlecka „Mamy prawo”: 25 listopada – Międzynarodowy Dzień Eliminacji Przemocy wobec Kobiet

 

pis

wyborcza.pl

Agent w pułapce Trybunału

Właściwie nie chcę wiedzieć, czy prof. Muszyński jest czy był oficerem wywiadu. Nie chcę nawet wiedzieć, że nim nie jest i nie był. Nie chcę też jednak mieć w tej sprawie wątpliwości, a od dziś je mam. Nie ja jeden zresztą. Brak wiedzy wywołuje szereg przykrych wniosków, o których piszę poniżej. Niestety sposobem na ich uchylenie jest chyba tylko rezygnacja prof. Muszyńskiego.

  • Prof. Mariusz Muszyński został wybrany do Trybunału Konstytucyjnego przez większość Sejmu. Posłowie nie wiedzieli, czym zajmował się w latach 90. Wcześniej prof. Muszyński został przez nich wybrany do składu Trybunału Stanu – sądu, powołanego do oceny działania Prezydenta, premiera i ministrów w wypadku postawienia im zarzutów o złamanie Konstytucji bądź ustaw. Także wówczas dokonujący wyboru posłowie nie wiedzieli, że mają być może do czynienia z funkcjonariuszem służby specjalnej, jaką z pewnością jest wywiad. Co ciekawe, mimo pełnienia od grudnia 2015 funkcji zastępcy przewodniczącego Trybunału Stanu prof. Muszyński nie złożył przyrzeczenia sędziowskiego – tak przynajmniej było jeszcze pół roku później, kiedy pytałem o to w biurze przewodniczącej TS, I Prezes Sądu Najwyższego.

    Później z kolei rząd Beaty Szydło nominował prof. Muszyńskiego także na przedstawiciela Polski w Komisji Weneckiej.

    Reasumując, prof. Mariusz Muszyński pełni w naszym państwie wystarczająco dużo funkcji publicznych, by jego ew. niejawna praca na tzw. drugim etacie miała istotne znaczenie. Nie tylko zresztą praca, a właściwie związane z nią zależności służbowe.

    Poszlaka prawdopodobieństwa

    Jeśli doniesienia o tym, że prof. Muszyński jest wyszkolonym w szkole szpiegów w Kiejkutach oficerem polskiego wywiadu nie są prawdziwe – już byśmy o tym wiedzieli. Od opublikowania wiadomości na ten temat minęło wystarczająco dużo czasu, żeby profesor zdążył wydać oświadczenie, w którym kategorycznie zaprzecza i stanowczo te informacje dementuje.

    Nic takiego jednak nie nastąpiło.

    Skoro zaś tak, to całkiem zrozumiałe wydaje się założenie, że mimo oczywistej w służbach specjalnych zasady nieujawniania się nigdy i w żadnych okolicznościach – za ujawnienie można paradoksalnie uznać brak dementi.

    To proste. Kiedy ktoś stwierdzi, że ktokolwiek z nas jest agentem, szpiegiem – jeśli nim nie jest, ów ktoś zwyczajnie zaprzeczy. W wypadku podobnej działalności w czasach PRL Rzeczpospolita wymaga wręcz złożenia odpowiedniego oświadczenia, którego prawdziwość jest weryfikowana a ew. kłamliwość – karana z mocy prawa. Wobec agentów służb specjalnych III RP tak nie jest, jednak kto agentem nie jest – bez oporów tak właśnie powie.

    Prof. Muszyński nie powiedział.

    Co warto wiedzieć, choć nie można

    Posłowie, dokonujący wyboru – o zawartości intrygującej luki w biografii prof. Muszyńskiego nie wiedzieli. Nie pozwolono im nawet na zadawanie kandydatowi pytań. Oczywiście posłowie nie mogli o tym wiedzieć. Chodzi przecież o etat niejawny, do którego się w służbach przyznawać nie wolno. Skoro jednak tak, to w sprawie sędziowania w Trybunale Konstytucyjnym dokonali wyboru nasuwającego poważne wątpliwości konstytucyjne. Kolejną poza zaprzeczaniem do końca fundamentalną zasadą działania służb jest bowiem to, że związki z nimi trwają całe życie. Wymuszona pierwszą zasadą tajemnica zabezpieczając przed ujawnieniem jednocześnie cementuje ten dożywotni związek.

    Konstytucja mówi jednak w art. 195 jasno: „Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji”. Co więcej, „w okresie zajmowania stanowiska nie mogą należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej nie dającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów.”

    Przyjmując więc funkcję sędziego Trybunału Konstytucyjnego prof. Mariusz Muszyński – jeśli jest oficerem wywiadu – poważnie nadwerężył wiarę w działanie art. 195 Konstytucji. Albo jest się bowiem sędzią niezawisłym i nieprowadzącym działalności publicznej nie dającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów (wtedy na zarzuty o bycie agentem oświadcza się „to nieprawda”), albo jest się oficerem służby specjalnej, wykonującym niejawne z natury zadania, powierzone przez przełożonych – a to nie ma nic wspólnego z niezależnością i niezawisłością.

    Kto co mógł, a co powinien wiedzieć

    Jeśli o niebanalnym w życiu profesora prawa dodatkowym fachu wiedział koordynator służb specjalnych i szef rządu, jeśli też, co gorsza, uprzedzono o nim przyjmującego grudniową nocą ślubowanie sędziowskie prof. Muszyńskiego Prezydenta – sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Oznaczałoby to bowiem, że rząd, dla którego w istocie w niejawny sposób pracuje profesor – godzi się na to, że nieświadomi tego posłowie wybierają do Trybunału Konstytucyjnego kogoś, kto będzie wykonywał jego polecenia. Władza wykonawcza, czyli Prezydent i rząd, wsadzają swojego człowieka do najwyższego organu niezależnej od niej oficjalnie władzy sądowniczej. I mamy skandal.

    Żeby powyższy opis utrącić, wystarczyło wówczas ogłosić „prof. Muszyński pełnił w swojej karierze funkcje niejawne, także w służbie dyplomatycznej. Teraz zostaje sędzią TK, a ujawniając jego chlubną dla demokratycznego państwa przeszłość w istocie umożliwiamy mu działania niezawisłe, tak jak nakazuje to Konstytucja”. Tak się jednak nie stało.

    Nie mówiąc o tym, że licząc się z tym, że przeszłość prof. Muszyńskiego zostanie ujawniona, tak, jak się właśnie stało – należało raczej zrezygnować z jego kandydatury, dla zachowania autorytetu; nieświadomych prawdy posłów, samego profesora i wreszcie Trybunału Konstytucyjnego.

    Praca w wywiadzie własnego państwa nie hańbi. Kiedy się ją jednak kończy i podejmuje się inne zadania – warto się z nią rozliczyć. W przeciwnym wypadku dzieje się to, co obserwujemy: podejrzenia, że praca w wywiadzie trwa kładą się poważnym cieniem nie tylko na samym zainteresowanym, ale też na wiarygodności ról, które zaczyna on pełnić.

    Co dalej?

    Po pierwsze – z coraz mniejszą natarczywością oczekuję na dementi samego Mariusza Muszyńskiego, Prezydenta, pani premier, ministra Mariusza Kamińskiego – kogokolwiek, kto z racji pełnionej funkcji może oficjalnie zaprzeczyć informacjom o agenturalnej przeszłości lub – co gorsza – teraźniejszości członka TK, TS i KW.

    Po drugie – jeśli ono nie nastąpi – niezależnie od tego kto i co w tej sprawie wiedział, na co się godził itp. uważam, że prof. Mariusz Muszyński winien złożyć rezygnację z funkcji, pełnionych w Trybunale Konstytucyjnym, Trybunale Stanu oraz Komisji Weneckiej. Do czasu wyjaśnienia jego statusu, tj. tego, czy nadal jest oficerem wywiadu, wykonującym niejawne z natury polecenia zwierzchników.

    Po trzecie wreszcie – rad byłbym żyć w kraju, w którym podobne historie się nie zdarzają, a jeśli – ucinane są natychmiast jasnymi i niepodważalnymi oświadczeniami odpowiednich władz.

    RMF FM
  • Tomasz Skory

    Tomasz Skory

    • Warszawa
    • Głównie dziennikarz. Zwolennik zanikającej tezy, że poza zadawaniem pytań polega to na słuchaniu i analizowaniu odpowiedzi. Prywatnie nudziarzTeksty publikowane w dziale BLOGI RMF 24 są prywatnymi opiniami autorów

rmf24.pl

 

CZWARTEK, 24 LISTOPADA 2016

STAN GRY: SE: Lider opozycji? Tusk 16%, Schetyna 2%, Wiceminister pracy za ułatwieniami dla Ukrainców, GW: PiS zgrilluje prawników

Zrzut ekranu 2016-11-24 o 09.39.20

SE: Lider opozycji? Tusk 16%, Schetyna 2%
Wiceminister pracy za ułatwieniami dla Ukrainców
GW: PiS zgrilluje prawników

— LIVEBLOG 300POLITYKI:
Schetyna: Prosty powrót do 67 będzie dosyć trudny. Musi być akceptacja strony społecznej
Schetyna o gabinecie cieni z Petru: To jest naturalne rozszerzenie formuły
Schetyna: Nie jestem premierem gabinetu cieni. Proszę do mnie mówić „panie Grzegorzu”
Polityczny plan czwartku: Rząd o komisji weryfikacyjnej, PAD i PBSz na Krajowym Zjeździe „Solidarności”
Zalewska: Wzmocniliśmy kampanię informacyjną. W każdej szkole jest już pakiet informacyjny
http://300polityka.pl/live/2016/11/24/

— DUDA Z TORTEM I DODĄ NA JEDYNCE SE.

— PO WCIĄŻ TRACI DO NOWOCZESNEJ – sondaż w RZ: PiS – 30% (bz), Nowoczesna – 20% (bz), PO – 14% (-3), Kukiz ‘15 – 9% (bz), SLD – 4% (-1), PSL – 4% (bz).

— NAJLEPSZYM LIDEREM OPOZYCJI BYŁBY: TUSK (16), Biedroń, Petru (po 9), Nowacka (8), Frasyniuk (6), Kopacz (5), … Schetyna (2) – SONDAŻ DLA SE: http://www.se.pl/wiadomosci/polityka/sondaz-dla-nowa-tv-i-sepl-najlepszy-lider-opozycji_918469.html

— POMORSKI DODATEK GAZETY POLSKIEJ CODZIENNIE O ROZWOJU NOWOCZESNEJ W SAMORZĄDACH – pisze na jedynce: ‘Nowoczesna wkracza do powiatów. W kilku pomorskich miastach trwają już spotkania, by założyć lokalne koła tego ugrupowania. Lokalni politycy bacznie obserwują poczynania partii. Według ich informacji Nowoczesna będzie chciała przeciągnąć część znanych polityków Platformy Obywatelskiej, by wzmocnić listy w wyborach samorządowych. Czy to oznacza rozbicie PO na Pomorzu?”

— RESORTOWE DZIECI W STRASBURGU – jak pisze Dorota Kania w GPC: “Sędzia Łukasz Mrozek został asystentem prawnym w Strasburgu. Tak się składa, że jest to sędzia, który wspólnie z sędzią Wojciechem Łączewskim w marcu 2015 r. wydał wyrok skazujący Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika na trzy lata pozbawienia wolności. Jest to kolejna osoba ze „sprawdzonej kadry”, która trafi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu”.

— WICEMINISTER PRACY O KONIECZNOŚCI WPROWADZENIA KORZYSTNIEJSZYCH REGULACJI DLA PRACUJĄCYCH W POLSCE UKRAINCÓW: – STANISŁAW SZWED W SE: “Oczywiście! To zaczęło się znacznie wcześniej, ta decyzja tylko pewne działania przyspiesza. Już dziś pracuje w Polsce legalnie bardzo wielu obywateli Ukrainy. Nie chodzi jednak tylko o to, by wjechali i pracowali. Chodzi o to, by nie byli wykorzystywani, by pracowali za normalne stawki, z zachowaniem przepisów prawa pracy, by nie zaniżał się standard i nie dochodziło do psucia rynku pracy. Domagamy się normalnych warunków dla Polaków od Brytyjczyków, musimy zapewnić je też tym, którzy przyjeżdżają do Polski”.

— LEGALNY POBYT I PRACA DLA UKRAINCÓW – JESZCZE SZWED W SE: “My będziemy oferowali legalny pobyt i pracę. Szczególnie zachęty do pobytu stałego i sprowadzenia rodziny dla zawodów deficytowych. Chcemy też ułatwić przedłużanie prawa pracy i pobytu”.

— ATMOSFERA W SAMORZĄDACH ZATĘCHŁA – pisze Tomasz Walczak w SE: “W Polsce wiecznych prezydentów/burmistrzów/wójtów atmosfera trochę już zatęchła. Zbyt długie trwanie u władzy stworzyło udzielne księstwa, w których wyrosły koterie, żerujące na samorządzie. Ich rozbicie i wpuszczenie nowych ludzi dobrze by Polsce lokalnej zrobiło. Parafrazując cytat z „Fausta”, może się więc okazać, że PiS będzie częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, czasem czyni dobro”.

— FAKT O WYDATKACH W SPÓŁCE SKARBU PAŃSTWA ZA RZĄDÓW PO – jak pisze Magdalena Rubaj o sytuacji po audycie w Policach: “ kadra menedżerska nagminnie korzystała ze służbowych kart… na urlopach. Jeden z dyrektorów tłumaczył potem, że to dlatego, że nagle w Grecji spotkał… kontrahenta. Jedna z dyrektorek, będąc na urlopie macierzyńskim, wciąż korzystała z karty, którą zapłaciła za drogą porcelanę Rosenthala, szklanki i… 11 zegarków! Wstydu nie mieli za grosz! Inny menedżer z kolei podczas urlopu kupował za państwowe pieniądze paliwo, opony, a nawet drobiazgi, np. puree ziemniaczane za 1,50 zł! Jak zakończy się ta afera? Nowe władze spółki nakazały wyłudzaczom zwrot pieniędzy!”

— PIS BĘDZIE GRILLOWAŁ ADWOKATÓW I SĘDZIÓW W RAMACH KOMISJI WERYFIKACYJNEJ – Ewa Siedlecka w GW: “o tego afera reprywatyzacyjna w Warszawie, w której przewijają się nazwiska adwokatów robiących na reprywatyzacji interesy inwestycyjne. Za chwilę PiS będzie grillował adwokatów i sędziów w ramach Komisji Weryfikacyjnej. Jeśli do tego czasu adwokatura sama nie upora się z tym problemem, nie ustali standardów etycznych dotyczących reprywatyzacji, nie zakończy postępowania dyscyplinarnego – PiS wykorzysta to bezwzględnie. Tymczasem delegatem na krajowy zjazd jest Grzegorz Majewski, negatywny bohater reprywatyzacji słynnej działki przy Pałacu Kultury. I Marek M., wobec którego toczy się w sądzie postępowanie karne”.

— TK AUTORYZOWAŁ MANIPULACJĘ – Ewa Siedlecka w GW: “Trybunał Konstytucyjny autoryzował tę manipulację. Podobną, niestety, do „naprawiania” Trybunału kolejnymi ustawami i wymuszania wyboru pisowskiego prezesa TK. Choć zniszczenie Trybunału ma większe skutki społeczne i ustrojowe niż zniszczenie życia pojedynczej osoby”.

— MINISTERSTWO PRACY POWOŁUJE SIĘ NA BADANIA KTÓRYCH NIE MA – pisze Leszek Kostrzewski w GW: “Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zapewnia, że dzięki jego sztandarowemu programowi 500 plus w 2050 r. będzie nas więcej o 1,7 mln osób. Powołuje się jednak na… badania, których nie ma”.

— PIS ZABLOKOWAŁ WYJAŚNIENIE SPRAWY SĘDZIEGO MUSZYŃSKIEGO – tytuł w GW.

— TEJ MAFII NAWET ZIOBRO NIE DA RADY – PIOTR IKONOWICZ W SE: “- Teraz ktoś powiedział tej mafii „nie” i wszyscy się dziwią. Ale też nie powiedział tego „nie” zbyt mocno, bo widać, że ta mafia reprywatyzacyjna ma olbrzymią moc. Ma duże pieniądze i może je uruchamiać w celach korupcyjnych. I ja się obawiam, że nawet zdecydowanie ministra Zbigniewa Ziobry nie pomoże, bo on nie zaręczy za wszystkich swoich ludzi. A urzędy, sądy są podatne na korupcję. Szanse na wygraną z mafią reprywatyzacyjną oceniam dość mizernie”.

— ZAPAŚĆ NA BUDOWIE – tytuł RZ na jedynce: “Wiele kontraktów będzie realizowanych w formule „projektuj i buduj”, co oznacza, że przychody z nich widać będzie w wynikach firm najwcześniej w II połowie 2018 r. A należy się też liczyć z odwołaniami w przetargach. Głód zleceń jest ogromny. Walka o kontrakty, wojna cenowa, zagrożenie dla jakości inwestycji – tak przyszłość widzi Skanska, potentat branży budowlanej. Jest ryzyko, że w pewnym momencie nastąpi kumulacja prac, co wywinduje ceny materiałów, zagrażając rentowności kontraktów, jak przed Euro 2012. Firmy będą też musiały stawić czoło brakowi specjalistów”.

— ZABIJA NAS POWIETRZE – jedynka GW: “Blisko 50 tys. mieszkańców Polski co roku przedwcześnie umiera z powodu zapylonego i zanieczyszczonego powietrza – wynika z najnowszego raportu Europejskiej Agencji Ochrony Środowiska (EEA)”.

— RZĄD ŁAGODZI PRZEPISY – tytuł na jedynce RZ: “W konstytucji dla biznesu nie ma już niekorzystnych dla przedsiębiorców propozycji. To skutek tekstu we wtorkowej “Rzeczpospolitej”, w którym opisaliśmy przedstawioną przez rząd zmianę zasad rozliczania firmowych samochodów. Przedsiębiorcy uznali ją za fatalną, ponieważ ograniczała o połowę możliwość rozliczania w kosztach podatkowych wydatków na auta. Ministerstwo Rozwoju wyrzuciło to rozwiązanie z projektu i zapewniło nas, że przy pracach nad nim uwzględni głos biznesu”.

— ANNA POPIOŁEK W GW O KONTROWERSJACH WOKÓŁ PODWYŻEK OC – ANNA POPIOŁEK W GW: “Skok cen nie byłby tak dotkliwy dla kierowców, gdyby przez lata towarzystwa ubezpieczeniowe nie sprzedawały polis po dumpingowych cenach tylko po to, żeby zdobyć nowych klientów. Korzystali na tym kierowcy, płacąc najniższe stawki OC w całej Europie. Teraz „promocja” się skończyła”.

300polityka.pl

CZWARTEK, 24 LISTOPADA 2016, 08:41
schet1111

Schetyna o gabinecie cieni z Petru: To jest naturalne rozszerzenie formuły

– To jest naturalne rozszerzenie takiej formuły, jeżeli partie opozycyjne będą ze sobą współpracować. Wyobrażam sobie taki gabinet cieni. Jeden premier…jeden szef gabinetu cieni. Jeśli zakładamy w poważny sposób współprac przy budowaniu list czy w kampanii, to trzeba zakładać też sposób dochodzenia do takiej współpracy – mówił w odpowiedzi na pytanie o wspólny gabinet cieni z Nowoczesną Grzegorz Schetyna w „Gościu Radia ZET”.

300polityka.pl

Nasz sukces, na którym zarobią inni. Tak wygląda współpraca polskich uczelni z biznesem

SEBASTIAN KLAUZIŃSKI, 23 listopada 2016

Profesor Jacek Jemielity prezentował w Warszawie wyniki badań i ich ekonomiczne konsekwencje

Profesor Jacek Jemielity prezentował w Warszawie wyniki badań i ich ekonomiczne konsekwencje (%Fot. Dawid uchowicz / Agencja Gazeta)

Polscy naukowcy dokonali przełomu w poszukiwaniu szczepionek przeciw rakowi. Prawdopodobnie zachodnie firmy farmaceutyczne zarobią dzięki nim miliardy. Polacy dostaną kilka mln zł.

Co odkryli naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego? Chodzi o zwiększenie trwałości mRNA. To rodzaj kwasu rybonukleinowego, którego funkcją jest przenoszenie informacji genetycznej z DNA. Dzięki niemu komórki w organizmie człowieka produkują określone białka. Wprowadzenie do komórek układu odpornościowego konkretnego typu sztucznego mRNA – na przykład w formie szczepionki – może go stymulować i „szkolić”, co pozwoli uruchomić naturalne procesy zwalczania komórek rakowych przez organizm chorego.

Problem w tym, że w naturalnym środowisku cząsteczki mRNA są nietrwałe. Od wielu lat w różnych laboratoriach na świecie zespoły naukowe pracowały nad zwiększeniem trwałości leczniczego mRNA, co pozwalałoby m.in. na tworzenie większej ilości pożądanych białek. Udało się tego dokonać zespołowi z Wydziału Fizyki i z Centrum Nowych Technologii UW pod kierownictwem prof. Jacka Jemielitego.

Naukowcy na stronie UW piszą:

Odkrycie daje nową nadzieję milionom chorych na nowotwory, ludziom obciążonym wrodzonymi wadami genetycznymi i pacjentom oczekującym na autoprzeszczep lub regenerację uszkodzonych, brakujących tkanek. To nowy rozdział w opracowywaniu skutecznych szczepionek genetycznych pozwalających w niedalekiej przyszłości zwalczać m.in. nowotwory złośliwe

Odkrycie nazwano S-ARCA, niedługo potem odkryto jeszcze jeden sposób przedłużenia trwałości mRNA. Te dwa wynalazki zarobiły łącznie 610 mln dol.

Miliony dla firm

Badaniami Polaków zainteresował się Uniwersytet Stanowy w Luizjanie, który w 2007 r. zaczął współpracę z UW. Uczelnie podpisały umowę współwłasności praw do wynalazku. Zespoły złożyły wnioski patentowe w USA i Polsce, a zaraz potem wyniki swoich prac opublikowały w prestiżowym magazynie naukowym. Amerykańska uczelnia miała większe doświadczenie przy komercjalizacji badań, więc to ona zajęła się prowadzeniem rozmów z firmami farmaceutycznymi.

Do gry włączył się Uniwersytet w Moguncji, jeden z najstarszych i największych uniwersytetów w Niemczech oraz należąca do niego firma biotechnologiczna BioNTech. Firma wkrótce kupiła licencję na wynalazki. – Badacze z Niemiec, przyjmując na siebie znaczne ryzyko finansowe, dali naszemu wynalazkowi kontekst medyczny. Tamtejszy zespół odpowiadał za rozpoczęcie badań klinicznych – mówi prof. Jemielity.

Wyniki badań były obiecujące, co zwróciło uwagę światowych potentatów farmaceutycznych. W 2015 r. BioNTech udzielił za 300 mln dolarów sublicencji firmie Sanofi, a w tym roku za 310 mln dolarów sprzedał sublicencję grupie Roche. To szwajcarski gigant farmaceutyczny, w 2015 r. zatrudniał ponad 90 tys. pracowników i miał przychód na poziomie prawie 50 mld franków szwajcarskich. W tej chwili Roche prowadzi testy kliniczne i dalsze badania. Na efekty trzeba będzie poczekać kilka lat.

Okruchy z tortu dla UW

Zgodnie z umowami licencyjnymi naukowcy z UW dostaną kilka procent z transakcji przeprowadzonych przez BioNTech (dokładna kwota to tajemnica handlowa). Wypłata pieniędzy będzie rozłożona na kilka lat. Zgodnie z zasadami uczelni połowę tego dostaną naukowcy bezpośrednio odpowiedzialni za wynalazki, drugą połowę dostanie uniwersytet. Dużo większe pieniądze naukowcy i uczelnia otrzymają z tytułu ewentualnej sprzedaży opracowanych terapii i leków, ale to wciąż odległa perspektywa.

Dlaczego polscy uczeni na wynalazkach zarobili tak mało, skoro BioNTech zarobił już ponad 600 mln dolarów? Jedno badanie kliniczne to koszt ok. 20 mln dolarów, a łączny koszt wprowadzenia nowego leku na rynek to ok. miliarda dolarów. Dla porównania, roczny budżet UW to ok. 1,4 mld zł. Polskich uczelni i firm nie stać na wydatki związane z wdrożeniem wynalazków. Muszą je sprzedawać za granicą.

Gdzie jest minister?

Na konferencji naukowców z UW zabrakło ministra nauki Jarosława Gowina. Nie było też nikogo z jego resortu. Naukowcy nie kryli złości, bo w końcu minister Gowin „innowacje na uczelniach” odmienia przez wszystkie przypadki.

Jak mówili wynalazcy, rektor UW wystosował osobiste zaproszenie do Gowina. Na konferencji miał się zjawić szef departamentu Ministerstwa Nauki, ale w końcu nie przyszedł nikt.

W tym czasie minister Gowin był w Pałacu Prezydenckim, gdzie prezydent Andrzej Duda podpisywał… ustawę o innowacyjności autorstwa Gowina. Nowe prawo ma wspierać współpracę nauki z biznesem.

– Chcemy, aby polska gospodarka była naprawdę innowacyjna. Na dłuższą metę innowacyjność gospodarki można osiągnąć tylko w jeden sposób: budując pomost między przedsiębiorstwami a światem polskiej nauki – mówił Gowin.

Zobacz też: Pacjenci biorą sprawy w swoje ręce

 

 

wyborcza.pl

Michał Kokot

Polska na drodze ku demokracji nieliberalnej

24 listopada 2016

Prezydium Bośni i Hercegowiny podczas wizyty papieża Franciszka. Prezydium jest przykładem władzy w demokracji nieliberalnej

Prezydium Bośni i Hercegowiny podczas wizyty papieża Franciszka. Prezydium jest przykładem władzy w demokracji nieliberalnej (ELVIS BARUKCIC/AFP/EAST NEWS)

Kontrrewolucja, demokracja nieliberalna, walka z elitami – to tylko hasła, które są zasłoną dymną dla zmiany ustroju państwa i zachowania władzy w swoich rękach na długie lata. Najlepiej widać to na przykładzie Węgier i Polski.

Gdy latem 2014 r. Orban ogłaszał zakończenie ery demokracji liberalnej i obwieścił, że jego rząd będzie odtąd wzorował się na takich krajach, jak Singapur, Rosja czy Chiny, wielu komentatorów z niedowierzaniem kiwało głową. A przecież model demokracji nieliberalnej, jaki wprowadził na Węgrzech cztery lata wcześniej, miał się już wtedy w najlepsze. Rozbrajające było jedynie to, że Orban tak otwarcie przyznał, że dalej będzie trzymał w ryzach społeczeństwo, a budżetowe i unijne pieniądze wciąż dzielić zamierza pomiędzy bliskich mu oligarchów.

Mało kto dziś pamięta, że podobny model funkcjonuje po dziś dzień w Bośni i Hercegowinie i że właśnie stamtąd wzięło się pojęcie „demokracji nieliberalnej”. W 1996 r. ukuł je Fareed Zakaria, opisując sytuację polityczną w powojennej Bośni, którą politycy podzielili między siebie jak łup. W demokracji nieliberalnej, pisał Zakaria, wybory są uczciwe i demokratyczne, ale nie funkcjonują niektóre z jej filarów – wolne media, niezawisłe sądownictwo czy np. wolny rynek.

Media w rękach oligarchów

W Bośni i Hercegowinie funkcjonuje podręcznikowy przykład klientelizmu. Inwestorów prywatnych jest jak na lekarstwo, bezrobocie przekracza 40 proc., a praktycznie jedyną pracą jest ta oferowana przez państwo. Gwarancją jej otrzymania jest wyłącznie odpowiednia legitymacja partyjna. Nikt się więc wobec władzy nie buntuje, bo i poskarżyć się nie bardzo jest komu – media od dawna znajdują się w rękach lokalnych kacyków.

Na Węgrzech nie ma wielkich przedstawicieli rodzimego biznesu, którzy zarabiają krocie na eksporcie. Największe węgierskie firmy pochodzą z branży budowlanej i bankowej. Dzieje się tak, ponieważ zostały w przeszłości znacjonalizowane przez państwo, a następnie odkupione przez zaprzyjaźnione z rządem firmy. Na Węgrzech łatwiej zrobić interes, jeśli ma się dobre relacje z władzą. Kluczem do tego są przychylne jej media, które są właśnie w posiadaniu oligarchów.

Klasycznym tego przykładem jest przejęcie w połowie października ostatniej niezależnej, ogólnokrajowej gazety „Nepszabadsag” przez Lorinca Meszarosa, wójta wsi Orbana, który zarobił dziesiątki miliardów forintów za jego rządów. Zanim Orban doszedł do władzy, Meszaros był zwykłym instalatorem gazowym. Dzisiaj jest potentatem na rynku budowlanym, zgarnia miliony euro na kontraktach na budowę dróg i autostrad.

Zawłaszczają państwo, bo „dbają o obywateli”

Orban daje jasny sygnał oligarchom: jeśli pozostaniecie wobec mnie lojalni, wasza fortuna szybko wzrośnie. Służył temu m.in. program nacjonalizacji banków i spółek energetycznych przed kilkoma laty. Wykupiło je państwo pod hasłem „dbania o to, co węgierskie”, a następnie odsprzedało po bardzo atrakcyjnych cenach krajowym oligarchom. Poprzedziła je kampania, w której politycy rządzącego Fideszu przekonywali, że zachodni inwestorzy ograbiają węgierski naród.

Nacjonalistyczna kampania przydała się również podczas innej operacji, która polegała na wprowadzeniu monopolu na sprzedaż papierosów. Od 2013 r. można je kupić jedynie w wyznaczonych punktach o nazwie „Narodowy sklep tytoniowy”, oklejonych obowiązkowo flagami narodowymi. Rząd przekonuje, że ograniczając liczbę takich sklepów dba o zdrowie obywateli. Przy okazji jednak, rozdając licencje odpowiednim osobom na prowadzenie takich sklepów, zapewnia sobie lojalnych działaczy, którzy będą organizować kolejne kampanie i mobilizować wyborców. W większości prowadzą je bowiem zaufani partii Fidesz niskiego i średniego szczebla. Sprawa wyszła na jaw po ujawnieniu jednej z nagranych rozmów między Istvanem Horvathem, burmistrzem miasta Szekszard, a politykami tej partii latem 2013 r. Wspólnie radzili, komu przyznać pozwolenie na prowadzenie sklepu.

– Temu nie damy, bo nic nie zrobił dla Fideszu podczas kampanii – mówi na jednym z nagrań Horvath, wskazując na lokalnego przedsiębiorcę, który starał się o wznowienie licencji. Później burmistrz tłumaczył, że to żart.

Podporządkować sobie obywateli

Do śmiechu jednak nie jest wcale tym, którzy zostali przez państwo pominięci. Dotyczy to zwłaszcza 700-tysięcznej populacji Romów na Węgrzech, którzy w zdecydowanej większości żyją z zasiłków. Dostają miesięcznie ok. 300 zł. Zapomoga wypłacana jest co sześć miesięcy, pod warunkiem że przez kolejne pół roku bezrobotni będą pracować przy robotach publicznych (za 700-1100 zł). Pracy jednak nie mogą przedłużyć i po przepracowaniu sześciu miesięcy z powrotem trafiają na zasiłek. Z tej pętli nie ma wyjścia tam, gdzie panuje wielkie bezrobocie.

Ponieważ roboty publiczne rozdzielane są przez samorządy (zdominowane przez Fidesz), Romowie ze strachu z reguły głosują na te same władze, bojąc się, że i te pieniądze będą mogli stracić, jeśli kto inny wygra wybory. Przypomina to rozwiązanie stosowane w Bośni i Hercegowinie, gdzie najczęściej pracę można znaleźć w administracji, o czym decydują lokalni politycy.

Polska gospodarka w odróżnieniu od węgierskiej, o bośniackiej nie wspominając, jest znacznie większa i bliźniaczych rozwiązań nie da się zaprowadzić. Nie oznacza to, że PiS nie wprowadza swoich działaczy partyjnych tam, gdzie się tylko da. Przeciwnie – spółki, ale również agencje rządowe zapełniają się członkami PiS i ich rodzinami, na których partia będzie mogła liczyć w kolejnych kampaniach. Nic dziwnego, że w interesie partii Jarosława Kaczyńskiego nie jest decentralizacja państwa, ale jego centralizacja, co zresztą konsekwentnie realizuje.

500+ stworzy nową klasę średnią lojalną wobec PiS

Jednak znacznie ważniejsze z punktu widzenia utrzymania długofalowego poparcia jest realizacja programu 500+. Regiony, w których mieszkają rodziny otrzymujące te zasiłki, pokrywają się w dużej mierze z mapą wyborców PiS. Minister rodziny Elżbieta Rafalska kilka miesięcy temu powiedziała, że dzięki temu programowi wiele rodzin odzyska poczucie godności.

„Godność” to kluczowe słowo w retoryce PiS-u. Dzięki niemu ci, którzy zostali przez państwo obdarowani pieniędzmi z 500+, mają myśleć, że jedynie ta partia dba o ich potrzeby. I że poprzednie rządy kłamały, gdy twierdziły, że pieniędzy na poprawę ich losu nie było w budżecie. Wreszcie: że dobrobyt wcale nie zależy od włożonej pracy. Zadaje kłam temu, co zostało wykute po 1989 r., gdy kształtowała się gospodarka rynkowa, która dawała wolność jednostkom i zachęcała ich do pracy na rzecz polepszenia swojego losu.

Program 500+ będzie kosztować krocie i rząd zapowiada nowe obciążenia podatkowe. Poniosą je ci, którzy dzisiaj są zaliczani do klasy średniej. A co jeśli wyjdą na ulice i będą protestować przeciwko zabraniu im przez państwo ciężko wypracowanych pieniędzy? Wtedy władza okrzyknie ich oderwanymi od koryta, beneficjentami poprzedniego systemu, który ciemiężył wiele polskich rodzin.

Społeczeństwo musi wrzeć

W interesie PiS jest pozostawienie społeczeństwa w stanie wrzenia. Im większe emocje, a konfrontacja pomiędzy dwoma plemionami bardziej zaciekła, tym łatwiej będzie mu kontrolować jedno z nich i wygrać kolejne wybory. Przerabia to od 2010 r. Viktor Orban, który co rusz antagonizuje społeczeństwo i przez ostatnie lata nazywał przeciwników politycznych komunistami, liberałami czy spekulantami. Zaś w ostatniej kampanii postanowił zjednoczyć naród wokół nienawiści wobec uchodźców.

„My stoimy tu, gdzie zawsze, a oni tam, gdzie stało ZOMO” – te słynne słowa wypowiedziane przez Kaczyńskiego pod adresem obozu postsolidarnościowego wydawały się przed kilkoma laty radykalne. A jednak prezes PiS będzie nadal uwypuklał podziały, bijąc choćby w nacjonalistyczny bębenek i szukając „wrogów ojczyzny”. Z punktu widzenia zarówno Kaczyńskiego, jak i Orbana model bośniacki jest idealny, choć nie do przeszczepiania na lokalne warunki: powojenne multietniczne społeczeństwo pała tam do siebie taką nienawiścią i jest tak podzielone, że wśród partii nie ma żadnego przepływu elektoratów. Ludzie po prostu lojalnie głosują wciąż na te same partie, które reprezentują ich grupy etniczne. Pozwala to od lat zachować władzę w kraju, zwiększać ją i jeszcze bardziej demolować państwo prawa.

Dzieje się tak, choć teoretycznie każde z wymienionych państw jest pod kontrolą Zachodu – m.in. Unii Europejskiej. Wspólnota międzynarodowa uzależnia wspieranie (również finansowe) od wypełniania demokratycznych standardów i stosowania norm państwa prawa. Jednak prawdziwa słabość Zachodu polega na tym, że nie potrafi wyegzekwować kary, gdy te są łamane. Z czasem coraz więcej europejskich państw może przestać się z nim liczyć, zaszczepiając model ustrojowy demokracji nieliberalnej, twórczo rozwinięty w Rosji.

to-oni

wyborcza.pl

Muzyczna detektyw. Kryminalna historia odnalezienia XVIII-wiecznego rękopisu

Anna S. Dębowska, 23 listopada

ALBERT ZAWADA

Studentka ostatniego roku studiów muzykologicznych w Poznaniu dokonała sensacyjnego odkrycia. Jak rękopis utworu Carla Friedricha Abla powstały przed laty w Londynie znalazł się w Polsce?

Pamiętacie film „Wszystkie poranki świata” Alaina Corneau (1991) o nieprzemijającej miłości i pocieszeniu, jakie daje muzyka? Bohater opłakujący zmarłą żonę, dawny dworzanin króla Francji, w zaciszu domowym wyżywał się w grze na violi da gamba, pięciostrunowym instrumencie smyczkowym, którego gryf wieńczyła wyrzeźbiona głowa kobiety. Viola, jak najlepszy terapeuta, przyjmowała skargi swego właściciela i odpowiadała mu niemal ludzkim głosem. Jej wyjątkowe brzmienie – nosowe, zmysłowe, wokalne – sprawiło, że w XVII w. viola da gamba królowała na dworach królewskich w Wersalu, Berlinie i Londynie.

Na Wyspach Brytyjskich muzykowały całe zespoły viol o różnej wielkości i wysokości stroju. Tylko Włochy były odporne na jej czar, bo trzymały już w ręku tykającą bombę – skrzypce, które wkrótce, już w połowie XVIII w., miały zawojować świat muzyki. Zanim to nastąpiło, na gambę komponowali wybitni twórcy epoki, m.in. Georg Philipp Telemann, Henry Purcell, Marin Marais, Johann Christian Bach, syn Johanna Sebastiana, a także niejaki Carl Friedrich Abel (1723-87). Ów Saksończyk po latach spędzonych na dworze Augusta II w Dreźnie osiadł w Londynie, ucząc tam angielskie arystokratki gry na violi i koncertując (najsłynniejszy jego utwór to „Arpeggio”). Po czym zmarł w roku 1787 jako bankrut, stary kawaler i alkoholik. To, co po nim zostało, sprzedano na aukcji, zgodnie ze zwyczajem epoki. Nie pozostawił potomstwa, jedynie obfitość dzieł na violę da gamba (solo lub z towarzyszeniem innego instrumentu). Do naszych czasów dotrwało ich niespełna sto.

W zeszłym roku Abel odnalazł się w Poznaniu: na manuskrypt z ponad 20 jego utworami natknęła się w Bibliotece Uniwersytetu Adama Mickiewicza studentka muzykologii UAM Sonia Wronkowska, dziś pracująca w Bibliotece Narodowej w Warszawie. Przyszła, aby znaleźć materiały do pracy magisterskiej, obszar zainteresowań: wiek XVIII, wyszła z odkryciem na międzynarodową skalę. Bo na świecie są tylko trzy grupy rękopisów Abla: w Nowym Jorku, Londynie i Lipsku. Reszta się rozproszyła. Manuskrypt, który Wronkowska odkryła w Poznaniu, zawiera 22 nieznane wcześniej sonaty z II połowy XVIII wieku, gdy Abel mieszkał na Wyspach.

15 listopada w londyńskim Royal College of Music wykonał je angielski gambista Mark Caudle. W wykonaniu Teresy Kamińskiej zabrzmiała też sonata wiolonczelowa Andreasa Lidla, również odnaleziona w Poznaniu przez Sonię Wronkowską. Można mówić o współczesnym prawykonaniu, bo wprawdzie utwory te musiały być grane za życia i tuż po śmierci Abla, ale przez ostatnie 70 lat spoczywały w magazynie bibliotecznym na Ratajczaka w Poznaniu i nikomu nie przyszło do głowy, aby uważniej się przyjrzeć temu, co zawierają. A tym bardziej przywrócić je obiegowi koncertowemu.

Klucz w lustrzanym odbiciu

Odkrycie znajdowało się na wyciągnięcie ręki, trzeba było tylko uważnie przyjrzeć się nutom. Sonia Wronkowska: – W zakładzie zbiorów muzycznych  zapytałam o nieopracowaną jeszcze kolekcję nutową. Otrzymałam fragment księgozbioru, który przed wojną znajdował się w pałacu Maltzanów w Miliczu na Dolnym Śląsku. Później się dowiedziałam, że jest to część tzw. zbiorów zabezpieczonych z Ziem Odzyskanych, które do Poznania trafiły w 1945 roku.

To były oprawione w skórę zeszyty. Otworzyła jeden z nich: na blisko stu kartach papieru czerpanego ciągnęły się długie szeregi nut zapisanych wprawną ręką kopisty. Sonaty na violę da gamba. Niektóre strony ktoś poprawiał: inna ręka, nerwowo i szybko, uzupełniała takty, o których zapomniał kopista. Na kolejnych kartach Sonia Wronkowska znalazła całe utwory zanotowane tym fantazyjnym charakterem pisma. Tu i ówdzie pojawiała się adnotacja, że autorem dzieł jest Carl Friedrich Abel. Poczuła w sobie żyłkę detektywa. Zajrzała do katalogu dzieł wszystkich Abla, który sporządził brytyjski muzykolog Peter Holman. Nie było tam utworów, które miała przed sobą. Wstrzymała oddech: nieznane sonaty Abla? To już zakrawało na sensację. A jeśli się okaże, że zapisane są ręką samego kompozytora? Na stronie internetowej British Library znalazła próbki jego pisma. – Było bardzo charakterystyczne. Obok klucza wiolinowego stawiał wbrew konwencji dwie kropki jak przy kluczu basowym, a klucz basowy pisał jak w lustrzanym odbiciu, skierowany w prawo, a nie w lewo – mówi młoda muzykolog. Peter Holman potwierdził: to był Abel.

Co dyrektor ma u siebie

Wtedy się zaczęło – co zrobić ze znaleziskiem? Jak zabezpieczyć przed zainteresowaniem innych osób, które zwęszyły, że studentka muzykologii namierzyła wartościowy materiał? Skontaktowała się z Edition Güntersberg, niemieckim wydawnictwem z Heidelbergu, które specjalizuje się w źródłowych wydaniach dzieł na violę da gamba. Wszyscy muzycy grający na tym instrumencie regularnie śledzą jego nowe publikacje. Wronkowska miała cichą nadzieję, że w przyszłości „jej” Abla zaczną grać takie gwiazdy jak Jordi Savall czy Paolo Pandolfo. Wydawnictwo musiało uzyskać zgodę dyrektora Biblioteki Uniwersyteckiej na druk i pierwsze wydanie. Dopóki tej zgody nie było, istniała obawa, że ktoś inny przechwyci temat: przyjdzie do biblioteki, zrobi skany rękopisów i zwróci się do wydawcy, też zagranicznego, bo w Polsce wydaje się bardzo mało nut, nie ma prywatnych oficyn, nie ma też rynku na takie rarytasy jak Abel. Wronkowska:

– Same utwory są już w domenie publicznej, ale musieliśmy brać pod uwagę tzw. prawo osobiste do pierwszego udostępnia utworu, które przysługuje kompozytorowi. Skoro on już dawno nie żyje, prawo to przechodzi na właściciela, który decyduje, czy chce, żeby utwory zostały wydane, czy nie. Dlatego potrzebowaliśmy zgody dyrektora Jazdona, bo właścicielem jest BU. Dopiero gdy zapewnił, że nie udostępnią tych nut nikomu innemu, odetchnęłam z ulgą – wspomina Sonia Wronkowska.

ALBERT ZAWADA

Pytam dyrektora Artura Jazdona, co on na to całe odkrycie, bo dziwi mnie, że taki rękopis leżał w zapomnieniu przez 70 lat. Nie było nawet informacji, że są to utwory Abla, chociaż jego nazwisko wielokrotnie się pojawia w rękopisie, ale nikogo to nie zastanowiło. I to w Poznaniu, mieście uniwersyteckim. – Proszę nie winić dyrektora, że nie wiedział, jak cenny jest to obiekt. Nie wypadł nam nagle zza szafy. Mamy olbrzymie zbiory. Z samych Ziem Odzyskanych jest to kilkaset tysięcy obiektów. Czekają na takich młodych badaczy jak pani Wronkowska. Aby ocenić wartość obiektu, trzeba czasu. Prof. Jerzy Gołos przez wiele lat badał znajdujący się w naszych zbiorach rękopis anonimowej „Hecy albo polowania na zająca”, by potwierdzić, że jest to najstarsza polska opera – przekonuje dyrektor.

Kolekcja rękopisów muzycznych z Milicza to zaledwie cząstka olbrzymich zbiorów z Ziem Odzyskanych, które trafiły tuż po wojnie do Poznania z inicjatywy profesora Aleksandra Birkenmajera, ówczesnego dyrektora Biblioteki Uniwersyteckiej. Z samego Milicza Birkenmajer przywiózł 25 tys. książek popularnonaukowych, głównie z pałacowej biblioteki hrabiostwa Maltzanów. Spoczywają dziś w magazynie BU na Ratajczaka. Birkenmajer ratował przed szabrownikami, co się dało: z Pomorza, Wielkopolski i Dolnego Śląska tonami zwożono do Poznania skarby kultury i sztuki. Do pałacu w Rogalinie trafił np. olbrzymi księgozbiór Heinricha Himmlera (ok. 125 tys. druków) z zamku w Sławie koło Głogowa, a wraz z nim jedna z największych na świecie kolekcji pism wolnomularskich.

Nuty z pieskiem

Gdy spotykam się z Sonią Wronkowską Bibliotece Narodowej w Warszawie jeszcze przed prawykonaniem Abla, utwory są już wydrukowane. Jak wyliczyła Wronkowska, autorka opracowania źródłowego, jest to 10 zeszytów, 25 utworów i 36 tys. 251 nut na pięciolinii. 25, bo w kolekcji Maltzanów znalazła również sonaty gambowe Andreasa Lidla i Johanna Christiana Bacha, tzw. Bacha londyńskiego. Wisienka na torcie!

Właśnie z Niemiec nadeszła paczka z nutami. Otwieramy, oglądamy. Na okładce jednego z tomów uśmiecha się jowialny pan w białej peruce – to Carl Friedrich Abel z obrazu Thomasa Gainsborough, wybitnego angielskiego portrecisty i pejzażysty doby oświecenia. Obaj artyści byli przyjaciółmi (17 listopada w domu malarza w Sudbury odbył się drugi koncert z sonatami Abla w programie). Patrzę na okładkę innego tomu: u stóp kompozytora leży biały szpic rasy pomeranian. To aluzja do upodobań epoki. Gainsborough uwielbiał malować zwierzęta, a pomeraniany, psy myśliwskie cenione wówczas przez arystokratów, chętnie pozowały ze swoimi rasowymi właścicielami. Abel z kolei był znany i lubiany wśród wysoko urodzonych amatorów sztuki. Do 1772 roku prowadził w Londynie wraz z Bachem juniorem bardzo popularną serię koncertów abonamentowych.

A co z wartością artystyczną odkrytych utworów? – Ich odnalezienie to szczęśliwe zrządzenie losu. Rękopis z Milicza rzuca nowe światło na naszą wiedzę o twórczości Abla. Teraz dopiero możemy ją właściwie oszacować. Obok prostych sonat, które pisał dla swoich zamożnych uczniów, mamy tu również utwory wirtuozowskie, z kadencjami, bardzo dojrzałe, wymagające technicznie, które Carl Friedrich mógł komponować z myślą o sobie jako wykonawcy – uważa Mark Caudle, wirtuoz gry na violi da gamba.  Sala była wypełniona (100 miejsc), zabrakło biletów. Repertuar jest niesamowity, takiej wirtuozerii u Abla dotąd nie znaliśmy. Wszyscy podekscytowani tym odkryciem, ogromne wzruszenie muzyków i Maltzanów. Bardzo duże zainteresowanie i świetny feedback po koncercie, ludzie gratulowali, pytali o dostępność edycji, o moje publikacje na temat Milicza, generalnie zachwyt i euforia w środowisku miłośników gamby – relacjonuje londyńską premierę Sonia Wronkowska.

Dekadencka kapela

Pozostaje pytanie: jak rękopis Abla trafił do Polski, na Dolny Śląsk?

Na prawykonanie w Londynie przyjechał z Monachium Mortimer graf Maltzan, potomek rodu, który władał Miliczem od 1590 roku do 1945. Mortimer miał siedem lat, gdy po wkroczeniu Armii Czerwonej musiał z rodziną opuścić klasycystyczny pałac zbudowany przez swego antenata. Dziś w tym pałacu mieści się Technikum Leśne. Mortimer pamięta kolekcję instrumentów muzycznych, skrzypce i fortepiany, po których ślad zaginął. Mogły zostać zniszczone lub rozgrabione przez szabrowników. Z dokumentów wynika, że do Maltzanów należały skrzypce wielkich lutników Amatiego i Stradivariusa, które jeden z przedstawicieli roku dostał w prezencie od Fryderyka Wielkiego. Maltzanowie byli dyplomatami i mężami stanu. Jeden z nich, Joachim Carl, był posłem pruskim w Londynie w czasach, gdy Abel triumfował tam na salonach.

– Mogli się znać, Joachim Carl mógł się uczyć u Abla gry na violi, wykonywać jego utwory, chodzić na jego koncerty, ale nie ma na ten temat żadnej wzmianki – zastrzega Sonia Wronkowska. Nie da się w stu procentach ustalić, w jaki sposób Joachim Carl Maltzan wszedł w posiadanie rękopisu utworów niemieckiego kompozytora, w każdym razie przywiózł je ze sobą do Milicza i tam stały się one podstawą repertuaru założonej przez niego kapeli dworskiej, która istniała jeszcze długo po jego śmierci, do połowy XIX wieku. I cały czas grano w niej na violi. Musiało być w tym coś dekadenckiego, bowiem piękna viola da gamba zamilkła pod koniec XVIII wieku wyparta przez prężną rodzinę skrzypiec (skrzypce, altówki, wiolonczele, kontrabasy) i odezwała się dopiero pod koniec XX wieku. Dziś znów czaruje swoim brzmieniem.

 

wyborcza.pl

Wojciech Maziarski

Maziarski: Media, sądy, NGO-sy, teatry, samorządy – pod but! Bo kto podskoczy?

24 listopada 2016

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Prokuratura będzie tropić najdrobniejsze grzeszki w opozycyjnych samorządach, ale nie zainteresuje się, skąd członkowie rodziny obecnego prokuratora generalnego wzięli 437 tys. zł, które wpłacili na rachunek jego partii

Media pod but, władza zrobi z nimi porządek. Z tymi państwowymi już zrobiła, przekształcając je w propagandową tubę reżimu i ustanawiając w nich cenzurę. Teraz kolej na prywatne, na początek PiS weźmie się za te, w których jest obcy kapitał. Przecież takie telewizje i gazety to – jak powiadają w Rosji – agenci zagranicy. Cokolwiek by mówić o Putinie, trzeba przyznać, że czasami wykazuje się błyskotliwą przenikliwością i warto się na nim wzorować.

Społeczeństwo obywatelskie też pod but, państwo zrobi z nim porządek i wstrzyma dopływ gotówki. Nie będą fundacje i stowarzyszenia hasać po Polsce bez nadzoru i koncesji.

Samorządy pod but, prokuratura rozliczy wszystkie rzeczywiste i urojone grzechy opozycyjnych prezydentów, żeby społeczeństwo na przyszłość wiedziało, kogo wybierać, a kogo nie wybierać.

Sądy pod but. Na początek Trybunał Konstytucyjny, z czasem przyjdzie kolej na inne. Oświata pod but, gimnazja won, powołamy nowe szkoły, mianujemy nowych dyrektorów, napiszemy nowe podręczniki. Teatry pod but. Instytucje kultury pod but. Instytuty badawcze pod but. I tak dalej.

Ci, którzy tę politykę realizują, czują się bezpieczni. Przecież kontrolują wszystkie służby i organa ścigania – prokuraturę, policję, CBA. Myślą, że mogą sobie pozwolić na bardzo wiele, nawet na łamanie konstytucji. Sądzą, że są całkowicie bezkarni. Bo kto im podskoczy? Kto np. będzie mieć odwagę wyjaśnić sprawę gigantycznych darowizn dla Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry od członków rodzin liderów? Prokuratura będzie więc tropić nawet najdrobniejsze grzeszki w opozycyjnych samorządach, ale nie zainteresuje się, skąd członkowie rodziny obecnego prokuratora generalnego wzięli 437 tys. złotych, które wpłacili na rachunek partii.

Znacie państwo schemat rodem z westernów, w których banda opanowuje miasteczko? Nikt bandziorom się nie sprzeciwi, bo mają swojego szeryfa, sędziego, burmistrza, podporządkowali sobie wydawcę lokalnej gazetki. Kto próbuje protestować, jest przywoływany do porządku i uciszany. Lepiej się więc nie wychylać.

Ale warto też pamiętać, jak się wszystkie te westerny kończą – terroryzowani mieszkańcy mają tego dość i robią porządek. Zło zostaje pokonane i wygnane z miasta, na ekranie pojawia się napis „The End” i nazwiska obsady.

Kino już nie pokazuje, co się dzieje potem, kiedy następuje okres rozliczeń. Możemy się tylko domyślić, jaki los spotyka tych, którzy uczestniczyli w przestępczych działaniach.

W małym miasteczku na Dzikim Zachodzie wszyscy się znają, więc łatwo ustalić, kto jest kim i kto za co odpowiada. W państwie liczącym prawie 40 mln mieszkańców jest to znacznie trudniejsze. Dlatego już teraz trzeba zadbać o to, by spisane były czyny, rozmowy i nazwiska. Kto konkretnie wytoczył jedno śledztwo, a kto zadecydował, by innego nie wytaczać. Kto przysłał do redakcji cenzora i kto tym cenzorem był. Kto w dzienniku telewizyjnym szczuł, oczerniał i insynuował. I kto wydawał polecenia, by szczuć, oczerniać i insynuować.

Dokumentujmy to wszystko, szanowni Państwo, bo gdy skończy się nasz western i na ekranie pojawi się napis „The End”, będziemy potrzebowali nazwisk obsady, by wypłacić odpowiednie honoraria.

skad

wyborcza.pl