Kijowski, 06.01.2017

 

Morawiecki lepszy od Greka Zorby

Morawiecki lepszy od Greka Zorby

Mateusz Morawiecki jest politykiem, który zanadto nie wychyla się, bo wie, że w polityce nazwisko trzeba chronić. Jak coś przyklei się do nazwiska, zaczyna żyć własnym życiem, a nie rzeczywistym związkiem, gdy na owo „coś” polityk się powoływał. Tak było z Januszem Palikotem, który w dobrej sprawie na konferencji prasowej podpierał się gadżetem – a to sztucznym penisem, a to świńskim ryjem. Polityk był zapamiętywany, uwrażliwiał na sprawę, w której interweniował, lecz na dłuższą metę dawał pretekst konkurentom i wrogom, aby sprowadzili go do wartości gadżetu.

Morawiecki świetnie to rozumie, bo jego kariera zawodowo-polityczna nie opiera się na fachowości, a na prezentowaniu się, dawaniu swojej twarzy i dobrych skojarzeń. Dlatego, gdy przedstawiał budżet kraju, który zadłużał Polaków w stosunku rocznym największym w historii, nie skupił się na uzasadnieniu długu, że robi to „dla dobra społeczeństwa”, ale na pozytywnym uczuciu własnym – „zakochałem się w tym budżecie”.

A że Morawiecki nosi najdroższe okulary, do tego charakterystyczne dla intelektualistów, zrobił przy tym minę w ciup i oczy mu zrobiły się maślane. Poszedł komunikat, że budżet musi być dobry, bo ten facet stracił do niego głowę. I faktycznie stracił głowę, wszyscy na niej się skupili, aby nie zauważyć węża, który wyszedł mu z kieszeni, węża populistycznego, który kusił, a jego rzeczywiste walory poznamy wtedy, gdy w tej kieszeni niczego nie będzie, bo będzie tak dziurawa, iż nazwiemy ją „czarną dziurą”.

Takie wartości wnosi do polityki Morawiecki, bo takie wartości prezentował wcześniej, gdy był prezesem Banku Zachodniego WBK. Nie dlatego został prezesem, że był fachowcem, bo z wykształcenia jest historykiem i to nie jakimś wybitnym, ale Morawiecki prezentuje się. Fachowcy robią robotę, liczą, dodają, odejmują, zawsze ma być plus dla właścicieli i udziałowców banku, a Morawiecki robi maślane oczka, zakochuje się.

Obecnie Morawiecki zakochał się we władzy, a ma ją większą niż Beata Szydło. Maślane oczka Morawieckiego przemówiły do prezesa Kaczyńskiego, który nie zna się na finansach kompletnie ani na infrastrukturze pieniądza do tego stopnia, iż do niedawna nawet nie miał konta w banku. Ale przyszedł do prezesa Morawiecki reprezentujący bankierów, który w prezentowaniu się jest mistrzem, strzelił swoimi maślanymi oczkami i osiągnął to, co wcześniej uzyskał od właścicieli Banku Zachodniego WBK hiszpańskiej grupy Santander. Morawiecki uzyskał zaufanie.

Pamiętam pierwszą konferencję prasową Morawieckiego jako wicepremiera, na której zaprezentował się, jako „średnia przeciętna pisowska”, mianowicie oburzył się na poprzedni rząd, który „horrendalnie” nie wykorzystał środków unijnych, więc on ma dla tych środków „plan ratunkowy”. Takimi strzelił oczkami maślanymi do dziennikarzy, a przy tym Morawiecki podparł się liczbami, które dla pamiętających, jak to jest z wykorzystaniem pieniędzy unijnych, były godne podziwu.

Dzisiaj niewykorzystane środki unijne to zmora obecnego rządu, rząd zabiera samorządom szmal, a te nie mają pieniędzy na „wkład własny”, aby realizować unijne programy. Morawiecki jest mistrzem maślanych oczu i prezentowania się, przeszedł szkołę w stosunku do Santander, a teraz przechodzi w stosunku do prezesa Kaczyńskiego i twardego elektoratu PiS. W wywiadzie dla „Polska The Times” taki formułuje komunikat – jak Palikot świński ryj – „będziemy rządzić przynajmniej trzy kadencje”. Jak na takie dictum może zareagować prezes? Tylko: „Mateuszku, tak, tak, tak”. A żelazny elektorat i niepokorni dziennikarze w mediach „narodowych” uspokoją się, bo żaden KOD, Czarny Protest czy też opozycja parlamentarna nie odbiorą im władzy, bo wicepremier – ten wicepremier w okularach intelektualisty – tak powiedział.

Trzy kadencje to 12 lat. Przez rok instytucje demokratyczne zostały zdemolowane bardzo poważnie, w finansach państwowych lada chwila padnie fraza Zorby „taka piękna katastrofa”, a to jest tylko rok z tuzina lat. Na czym Morawiecki opiera swoje przeświadczenie, iż przez dwanaście lat pozwoli się jego formacji politycznej zamieniać Polskę w perzynę? Proszę: „Zamieniliśmy zysk, który był dla nielicznych, na zysk dla całego narodu polskiego”. Czyli rząd PiS zabrał tym, którzy mieli, a dał tym, którzy potrzebowali. To nawet brzmiałoby całkiem sensownie i nazywa się redystrybucją zysków. Ale dla Morawieckiego redystrybucja polega na powiększaniu dziury budżetowej w tempie przewyższającym wielokroć poprzedników. Tę dziurę trzeba będzie łatać, a nie będzie czym.

Czy ci, którzy nie mają, a dostali nie swoje, a także nie Morawieckiego, potrafią stworzyć zysk, jak ci, którzy potrafią? Nie! Morawiecki powyższymi słowami zdefiniował populizm w okularach intelektualisty. To te jego maślane oczka, które robią wrażenie, ale nie ma w nich żadnych treści. Puste słowa.

W tym samym czasie, gdy Morawiecki strzelał w wywiadzie maślanymi oczkami, sąd administracyjny w Warszawie nakazał jego ministerstwom – rozwoju i finansów – aby upubliczniły korespondencję resortów z agencją ratingową Moody”s. O to wystąpiła organizacja pozarządowa Watchdog Polska. Dlaczego Morawiecki z maślanymi oczkami tak się opiera transparentności? Proste jak drut, bo Moody’s  – jako fachowa instytucja kontrolująca finanse – opisuje stan Polski popadającej w ruinę.

I na koniec bardzo łatwe pytanie. Czy ten rząd opublikuje korespondencję z Moody’s, bo taki jest wyrok sądu? Odpowiedź jest prosta. Morawiecki stawia na swoje maślane oczka. Zaznaczam, iż nie jest intelektualistą. On tylko potrafi robić wrażenie, jak w tym wywiadzie dla „Polska The Times”– zero konkretów i „straszenie”, iż czeka nas jeszcze 11 lat demolowania. Morawiecki chce być lepszy od Zorby.

Waldemar Mystkowski

morawiecki-lepszy

 

koduj24.pl

Jestem po stronie lasu Birnam!

7 stycznia 2017

W „Dwóch Wieżach” JRR Tolkiena jest taka scena, gdy hobbici spotykają Drzewca. Pytają go, po jakiej jest stronie w toczącej się przez Śródziemie krwawej wojnie.

Drzewiec dziwi się.

„Strona? Nie jestem po niczyjej stronie. Ponieważ nikt nie jest po mojej stronie”.

Słowami Drzewca posługuję się za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie, po czyjej jestem stronie. Ale ten motyw ma jeszcze swoje drugie dno. Otóż Tolkien, konstruując powieściowy las Fangorn, czynił to niejako z rozczarowania. Jako młody człowiek czytał bowiem Makbeta i bardzo poruszyła go przepowiednia o lesie Birnam, który miał podejść pod okna tyrana, kiedy będzie już miał ostatecznie dość i nadejdzie jego upadek. Las Birnam to taki trochę nasz Giewont – jak już będzie fatalnie, to wstanie (i tutaj pada puenta klasycznego dowcipu „to na co on jeszcze czeka?”). Ale młody John wziął to dosłownie. Kiedy przeczytał o tym, jak żołnierze poprzebierali się za drzewa, był zawiedziony. Porwała go wizja, jak drzewa faktycznie tracą cierpliwość, wyrywają korzenie z ziemi, zrzucają mech i idą pod okna Makbeta. Po latach stworzył zatem swój Birnam – las Fangorn, który podszedł pod okna Sarumana (czyli Makbeta).

Tyle literatury i chłopięcych wizji. Dorośli wiedzą, że las pod oknami to wkurzony lud. To ci, którzy nie brali udziału w rozgrywkach na szczycie, ale oni zbierają cięgi. Ludzie z KODu w  99,9% nie mieli w rękach ani słynnych faktur, ani wglądu do rozliczeń Komitetu Społecznego, ani nie mają szans dowiedzieć się, jak funkcjonowało zarządzanie finansami, bo to pozostaje tajemnicą prywatnych maili, wiadomości i rozmów ograniczonej grupki osób. Jak zatem mamy zająć stronę? Z sympatii? Bo lubię Ziutka i piłam z nim wódkę, a Fela to mnie kiedyś obgadała i będę przeciwko niej? Tak mamy reagować? Wkurza nas cała sytuacja. To, że media jeżdżą po nas jak po łysej kobyle. Zawiedzione komentarze ludzi, których sami do KODu przekonywaliśmy. Smutne oczy działaczy. Wiele, wiele osób włożyło w KOD swoje środki, czas, pracę i dobre imię. Teraz czują, że wyszli na frajerów, a na dodatek czarodzieje kłócą się ponad ich głowami, kiedy oni mają stać na mrozie (jest minus 20 stopni!).

Nikt nie jest po stronie ludzi KODu. Wszyscy zajęli się udowadnianiem, że oni akurat są czyści albo w ogóle to nic się nie stało. I to jest chyba największy zawód. Bo KODziarze liczyli, że w obliczu kryzysu ich liderzy staną razem, zadeklarują pełną współpracę i staną murem za sobą nawzajem. Nie będą ukrywać się za „to nie ja, to oni”, „ja co prawda tak, ale tamci pozwolili”. Dosyć już mieliśmy takich bohaterów, co odchodząc, poszli do mediów z prywatnymi żalami. Honor i odpowiedzialność za KOD nakazują wziąć ten bałagan na wspólne barki. Kryzys jest nie tylko jednej osoby czy grupy, wszyscy go mamy na głowie, w telefonie, w rozmowach. Mniejsza o detale, kto co i czemu. Musimy przejść przez niego razem albo nas nie będzie. To, ile w czym czyjej winy, rozsądzi las Birnam – na zjeździe, gdzie zostanie wybrany nowy Zarząd.

Mateuszu, Zarządzie – lubię i cenię was wszystkich i dlatego tak mi ciężko. Zrozumcie, to jest także nasz KOD. Zróbcie wszystko, aby uratować jego dobre imię. Wspólnie. Albo solidarnie usuńcie się w cień do czasu zjazdu krajowego i cała władza w ręce rad! Dlaczego wam to radzę? Bo pokazując taką gotowość do ustępstw, bez panicznej obrony siebie – powstrzymacie hejt na siebie i odzyskacie zaufanie ludzi. Skończy się podział na strony. Dzisiaj świat się nie kończy. Myślcie o zjeździe krajowym, bo to on jest ważny, o ludziach, którzy pojadą tam zagłosować. A my bardzo tam potrzebujemy was, potrzebujemy liderów. Potrzebujemy mądrych ludzi. To nie wy macie teraz zdecydować, kto będzie prowadził KOD. To lud pod oknami. Rozmawiajcie z nimi!

___Katarzyna Knapik

madry

kod-lodzkie.pl

Z cyklu „sejmowi eksperci – szczerzy demokraci”; tajne posiedzenia, a na sali obrad BOR zamiast dziennikarzy.

c1fnpyew8aauvqv

Żyła: Marynowana papryka dla Maćka

WYWIAD
Rozmawiał w Bischofshofen Dariusz Wołowski, 06 stycznia 2017

Kamil Stoch

Kamil Stoch (MAREK PODMOKŁY)

– Długo nie umiałem ustabilizować formy. Miałem na to szansę cztery lata temu, ale sezon mi się skończył. Aż wreszcie teraz się udało – mówi „Wyborczej” Piotr Żyła, drugi skoczek TCS.

Z jakimi nadziejami jechał Pan do Oberstdorfu na start 65. TCS?

– Chciałem być w dziesiątce. Czułem, że skaczę dobrze, miałem formę, ale nie marzyłem o podium. A tu jestem drugi. Super.

Adam Małysz w Pana wierzył.

– Jasnowidz? No cóż, to dobrze, że wierzył, wszyscy widzieli, że zacząłem skakać powtarzalnie. Miałem z tym problem przez lata. Była nadzieja w 2013 roku, kiedy pod koniec sezonu wygrałem zawody w Oslo, a w Planicy byłem trzeci. Tylko zaraz po tym sezon się skończył. Teraz na szczęście do tego bardzo daleko.

Uchodził Pan za zawodnika, który nie potrafi oddać dwóch dobrych skoków w konkursie. Na TCS oddał pan siedem jeden po drugim.

– A jakby trzeba było oddać ósmy, to też byłby dobry. Już mówiłem, forma jest, stabilizacja jest, choć wciąż są rezerwy.

To dobrze, bo presja i oczekiwania wobec pana znacznie wzrosną.

– Presja jest taka, jaką sami na siebie weźmiemy. Ja nie mam zamiaru teraz się zamartwiać, bo przeżywam moment przyjemny, pozytywny.

To dlatego pytany o plany na Nowy Rok powiedział pan o wymienieniu sznurówki w bucie? Takie podejście ma pana chronić przed presją?

– Cholera, do dziś jeszcze tej sznurówki nie wymieniłem. Chodzi o to, że w skokach presja nie pomaga, więc nie ma sensu jej powiększać, bo to gra przeciw sobie. Jak w piłce samobój.

Z Maćkiem Kotem przyjaźni się pan najbardziej. Mieszkacie razem w pokoju, gracie w piłkę na skoczni, doradzacie sobie na treningu. Przed TCS on wydawał się w lepszej formie od pana, a jednak zajął czwarte miejsce. Wynik życiowy, ale do podium zabrakło 7 pkt.

– Szkoda Maćka bardzo. Może rady, które dawałem mu na skoczni, były gorsze od tych, które on dawał mnie? Ale my mamy taką swoją tajemnicę: na skoki najlepiej pomaga marynowana papryka. Przywiozłem słoik na TCS, a Maciek jak dobry kumpel pozwolił mi zjeść więcej. Następnym razem postaramy się podzielić sprawiedliwiej. Może już w Wiśle.

Kibice w Polsce oszaleją na waszym punkcie. Boicie się trochę?

– E tam. Skoki są u nas popularne od dawna. Nikt się kibiców nie boi, każdy się cieszy, że są. Jest różnica skakać przy pełnych i pustych trybunach. My wolimy przy pełnych.

Maciej Kot był z Was najspokojniejszy po triumfie w Bischofshofen. Jakby trochę nostalgiczny.

– On taki jest zawsze. Taki ma charakter. Ale o lepszego kolegę trudno.

piotr-zyla

wyborcza.pl

Przecież tu nawet memów nie trzeba robić. Weźmy taką kartę do głosowania na prezesa partii [autentyk]

c1heaycwiaaahyr

Guy Verhofstadt chce stanąć na czele Parlamentu Europejskiego

JACEK PAWLICKI

Kiedy jako premier Belgii spotkał na międzynarodowym spotkaniu George’a Busha, prezydent USA nawet nie wiedział, kim jest ten facet. Poźniej jednak CNN przedstawiało go jako „polityczną gwiazdę rocka”. Szef liberałów w Parlamencie Europejskim udowodnił, że Unia może dobrze klikać się w sieci. Przeczytajcie sylwetkę „rockmana europolityki” Guy’a Verhofstadta.

Ma prawie 65 lat, ale wygląda młodziej. Przez dziewięć lat rządów zmienił Belgię nie do poznania. W życiu świetnie się ustawił – choć jako europoseł zarabia ponad 8 tys. euro miesięcznie, to dodatkowe ponad 200 tys. euro rocznie wyciąga, zasiadając w radach nadzorczych. Jest za to krytykowany przez przeciwników, jednak nie stał się nigdy bohaterem biznesowo-politycznego skandalu. Ma domy w Gandawie i Toskanii, gdzie ucieka, kiedy ma chandrę.

W unijnych instytucjach starszy politycznym stażem jest od niego tylko Jean-Claude Juncker, z którym dwa lata temu przegrał batalię o fotel szefa Komisji Europejskiej. Podobnie jak Luksemburczyk lubi wino (choć w odróżnieniu od Junckera go nie nadużywa) i tak samo jak on jest niepoprawnym federalistą, wciąż wierzącym w Stany Zjednoczone Europy. Wydał nawet książkę w 2005 roku pod takim tytułem – „Verenigde Staten van Europa”, akurat wtedy, gdy Francuzi i Holendrzy pogrzebali w referendach eurokonstytucję. Dziś, gdy Unia stanęła na krawędzi rozpadu, dalej z pełnym przekonaniem opowiada, że uratować może ją tylko prawdziwa unia polityczna, której Juncker już się wyrzekł.

Siedem minut na Tsiprasa

Gdy W Europie i na świecie nie milknęły komentarze po zakończonym w lipcu 2015 roku szczycie Eurolandu w sprawie pomocy dla Grecji, a krytykowani byli zarówno kanclerz Angela Merkel (za to, że upokorzyła Greków), jak i premier Tsipras (że zawiódł wyborców), na całym zamieszaniu skorzystały dwie osoby: szef Rady Europejskiej Donald Tusk, który potrafił zmusić zwaśnione strony do kompromisu, i właśnie Guy Verhofstadt, szef czwartej w Parlamencie Europejskim grupy politycznej, czyli Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE).

„To, co robi rząd paraliżuje TK w Polsce”. Zobacz, co mówił Guy Verhofstadt do Beaty Szydło podczas debaty w PE:

O ile opinia publiczna nie dowiedziała się wiele o zakulisowych zagrywkach Tuska (poza tym, że w kluczowym momencie nie wypuścił ze swego saloniku skłóconych Tsiprasa i Merkel), to polityczne zdolności Verhofstadta poznał cały świat. Film z jego siedmiominutowego wystąpienia na sesji plenarnej w Strasburgu obejrzano na YouTube siedem milionów razy, co jest absolutnym rekordem, jeśli chodzi o materiały dotyczące UE. – Proszę udowodnić, że jest pan prawdziwym liderem, a nie fałszywym prorokiem – krzyczał do Tsiprasa.

„Zapomnijcie o Janisie Warufakisie, kryzys stworzył nową polityczną gwiazdę rocka – Guy Verhofstadta” – pisał wpływowy brukselski portal Politico. To określenie – „polityczna gwiazda rocka” – przywołał zaraz też dziennikarz Richard Quest w wieczornym programie CNN. W ciągu kilku dni po emocjonalnej filipice Verhofstadt udzielił dobrego tuzina wywiadów: od telewizji Bloomberga przez CNBC do BBC. Po studiach telewizyjnych biegał także po zakończeniu szczytu Eurolandu, przekonując, że Unia musi wyciągnąć wnioski z greckiego thrillera i że unii walutowej nie da się utrzymać bez unii politycznej.

Verhofstadt przygotowywał swą mowę do Tsiprasa ze współpracownikami w restauracji Chez Yvonne w starej dzielnicy Strasburga niedaleko katedry. W knajpce nie ma Wi-Fi, siadł internet komórkowy, wskaźnik poziomu baterii w iPadzie świecił na czerwono. Hoff, jak nazywają go jego współpracownicy, wściekł się (do czego ma skłonność), ale spisał na smartfonie kilka głównych punktów przemówienia. Zdecydował się, że mowę wygłosi z głowy, trzymając się wcześniej ustalonych punktów. Tsipras, skądinąd też twardziel, aż kulił się pod naporem oratorskich gestów i precyzyjnych argumentów byłego premiera Belgii.

Baby Thatcher

– Rozumiem fascynacje kolegów z Politico, ale jeśli chodzi o belgijską politykę, to Verhofstadt jest gwiazdorem od dawna – mówi nam Jurek Kuczkiewicz, komentator brukselskiego dziennika „Le Soir”. – Płomienne wystąpienia w europarlamencie to jego specjalność.

Belgijski europoseł Guy Verhofstadt podczas konferencji prasowej kończącej Kongres Partii Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE) w Warszawie, luty 2016.

Radek Pietruszka PAP
Belgijski europoseł Guy Verhofstadt podczas konferencji prasowej kończącej Kongres Partii Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE) w Warszawie, luty 2016.

W maju 2015 szef euroliberałów zbeształ publicznie węgierskiego premiera Viktora Orbána za gazowy deal z Putinem i przymierzanie się do przywrócenia kary śmierci. W 2012 r. zamknął usta najsłynniejszemu krzykaczowi w europarlamencie, Nigelowi Farage’owi, szefowi eurosceptycznej UKIP. Gdy Anglik rozwodził się na temat marnotrawstwa, jakim są kosztowne przywileje dla unijnych urzędników, Verhofstadt wypalił: „Największym marnotrawstwem pieniędzy UE jest pensja, jaką Parlament Europejski płaci Nigelowi Farage’owi!”.

Europejski trybun integracji i wolności to najnowsze z życiowych wcieleń Guy Verhofstadta, który polityczną karierę zaczynał w 1972 r. jako przewodniczący Flamandzkiej Unii Studentów. W owych czasach studiował prawo w rodzinnej Gandawie.

W 1982 r. został liderem partii flamandzkich liberałów. Trzy lata później dostał tekę wicepremiera i ministra budżetu w gabinecie Wilfreda Martensa. Zafascynowanego polityką Żelaznej Damy 32-latka nazywano Baby Thatcher. Przylgnęło też do niego przezwisko Da joenk, czyli po flamandzku: dzieciuch. Partyjni towarzysze nazywali go tak z racji młodzieńczego wyglądu i skłonności do niedojrzałego zachowania.

Płomienne wystąpienia w europarlamencie to specjalność Verhofstadta. W 1991 r. miał szansę na tekę premiera, ale główne partie dogadały się za jego plecami w sprawie innego kandydata. Lata w opozycji wyszły mu na dobre – popularność zyskał dzięki zaangażowaniu się w parlamentarne śledztwo w sprawie zabójstwa belgijskich komandosów w Rwandzie w 1994 r. Tę byłą belgijską kolonię odwiedził już po ludobójstwie Tutsich. – Od tego czasu nienawidzi ekstremizmów i nacjonalizmów – mówi Kuczkiewicz.

Do władzy wyniosła go fala niezadowolenia Belgów po skandalu Marca Dutroux. W 1998 r. ten pedofil i morderca uciekł z budynku sądu i choć na wolności był tylko cztery godziny, w Belgii aż się gotowało. Gwoździem do trumny rządzącego wtedy chadeka Jeana-Luca Dehaene’a stała się tzw. afera kurczakowa, gdy okazało się, że belgijski drób karmiono paszą z rakotwórczymi dioksynami.

 

Krótko po tym, jak w lipcu 1999 r. Verhofstadt został premierem, tygodnik „European Voice” pisał o nim: „To wschodząca gwiazda belgijskiej polityki”. Hoff był zwolennikiem harmonizacji podatków w UE, powołania unijnej armii i poszerzania kompetencji unijnych instytucji. Do rozszerzenia Unii miał dość nieufny stosunek, bał się, że członkostwo Polski i innych krajów Europy Środkowej osłabi UE i pozycję Belgii w Europie. – Po fiasku referendum konstytucyjnego we Francji i Holandii przekonał się, że problemem jest nie rozszerzenie, ale opinia publiczna starych państw UE – mówi Mikołaj Dowgielewicz, były minister ds. europejskich. I dodaje: – Miał duży szacunek do Bronisława Geremka, w 2001 roku powołał go do „grupy mędrców z Laeken”, która miała zaproponować reformy instytucjonalne Unii.

Dwa lata później zaczęła się inwazja na Irak. Verhofstadt wraz z Chirakiem i Schröderem krytykował wojnę z Saddamem. Jak pisał później we wspomnieniach ówczesny brytyjski premier Tony Blair, Bush nie darzył Verhofstadta wielką sympatią. Zresztą kiedy pierwszy raz spotkali się na szczycie grupy najbardziej wpływowych państw świata G8 w Genui, Bush go nie poznał. – Kim jest ten facet? – zapytał szefa brytyjskiego rządu. – To premier Belgii – odpowiedział Blair. – Belgii? Przecież Belgii nie ma w G8! – zdziwił się Bush. – Ale on jest tu jako przewodniczący UE – wyjaśniał Blair [Belgia wówczas przewodziła pracom Unii – przyp. red.]. – To dajecie Belgii kierować Europą? – żachnął się z niedowierzaniem amerykański prezydent.

Reformator

W Belgii dał się poznać jako reformator. – Za jego rządów Belgia z kraju katolickiego i drobnomieszczańskiego stała się państwem nowoczesnym, otwartym i postępowym – mówi Kuczkiewicz. W 2002 r. belgijski parlament wzorem Holandii przyjął ustawę o depenalizacji eutanazji, zaś rok później zalegalizowano małżeństwa homoseksualne.

Verhofstadt zdobył się na polityczne gesty, na które odwagi nie mieli inni. W 2000 roku przeprosił Rwandyjczyków za bierność swego kraju w czasie rzezi Tutsich. Dwa lata później szef dyplomacji jego rządu Louis Michel bił się w piersi za współudział belgijskich służb w zabójstwie premiera Konga (także dawnej belgijskiej kolonii) Patrice’a Lumumby w 1961 roku. W 2005 r. w Izraelu osobiście przeprosił za bierną postawę Belgii w czasie Holokaustu (zginęło 30 tys. z 60 tys. belgijskich Żydów).

Jako liberał obniżał podatki i zajął się reformowaniem systemu emerytalnego. – Sprowadził Belgię na ścieżkę redukcji długu publicznego, dzięki temu ten kraj nie ucierpiał tak na skutek kryzysu – mówi Dowgielewicz. Jerzy Kuczkiewicz jest jednak sceptyczny: – Korzystał z dobrej koniunktury, a niektórzy uważają, że mógł zrobić więcej – mówi.

Guy Verhofstadt podczas debaty w Strasburgu na temat kryzysu imigracyjnego, luty 2016.

EPA/MATHIEU CUGNOT PAP
Guy Verhofstadt podczas debaty w Strasburgu na temat kryzysu imigracyjnego, luty 2016.

Choć stojąc na czele koalicyjnych rządów, narażony był na partyjne wojny, polityczne lejce trzymał mocno. Przetrwał bankructwo belgijskich linii lotniczych Sabena w 2001 r. i awanturę o siedzibę DHL w Zaventem pod Brukselą w 2004 (w końcu powstała w Niemczech). W środku awantury o DHL miał wypadek – wioząca go limuzyna uderzyła w betonową barierę niedaleko jego domu w Gandawie. Z wypadku wyszedł cało, ale z dwoma złamanymi żebrami. Rok później przeszedł operację serca.

Zbyt brukselski

W polityce europejskiej Verhofstadt nie miał tyle szczęścia co w krajowej. Dwa razy – w 2004 i 2009 r. – bez powodzenia ubiegał się o fotel szefa Komisji Europejskiej. W 2004 r. popierały go Niemcy i Francja, ale Blair i Berlusconi zablokowali jego kandydaturę i przewodniczącym został José Manuel Barroso. Blair przyznał po latach, że Belg był zbyt wielkim federalistą: „Guy Verhofstadt to miły facet, pełen energii, ale bardzo brukselski”. – To przykład zdolnego i kompetentnego polityka, który ma pecha, bo pochodzi z małej partii. Gdyby wywodził się z chadecji albo był socjalistą, zapewne zostałby szefem Komisji albo przewodniczącym europarlamentu – mówi mi Dowgielewicz.

Z powodu krytyki europejskiej polityki Londynu znienawidziły go eurosceptyczne media brytyjskie – „Daily Telegraph” czy „Daily Mail”. „Oto typowy eurofederalista: chciwy, szyderczy i otwarcie antybrytyjski” – pisał o belgijskim premierze eurodeputowany z partii torysów Daniel Hannan.

– Verhofstadt mierzy wysoko, ale z powodu radykalizmu nigdy nie zrealizuje swych ambicji – mówi mi dziennikarz Jan Hunin. – Do belgijskiej polityki już nie wróci, w UE osiągnął to, co mógł – dodaje Kuczkiewicz.

Jedno jest pewne – choć Stanów Zjednoczonych Europy Belg raczej nie doczeka, to antyeuropejskim populistom nie odpuści. I jeśli kiedykolwiek w europarlamencie pojawi się Jarosław Kaczyński, czeka go starcie z Verhofstadtem.

Czytaj także: Dlaczego polska prawica nienawidzi Verhofstadta?

verhofstadt

Newsweek.pl

Kublikacje: 500 plus pistolet od Macierewicza

Agnieszka Kublik, Krystyna Kofta; Zdjęcia: Kinga Kenig, Wojciech Kaniewski; Montaż: Katarzyna Szczepańska, 05.01.2017
http://www.gazeta.tv/plej/19,82983,21209459,video.html?embed=0&autoplay=1

To pomysł rodem ze Związku Radzieckiego – tak pisarka Krystyna Kofta komentuje w ‚Kublikacjach’ stworzenie przez MSZ listy osób, które mają promować Polskę za granicą. To są ‚swoi’, elity z nieprzenikalnego salonu, który nie otwiera się na nikogo innego – mówi gość Agnieszki Kublik. W ‚Kublikacjach’ Krystyna Kofta opowiada też o tym, co dręczy, a czasem śmieszy tych, co spotykają się przy stoliku w kawiarni ‚Czytelnika’.

krystyna-kofta

wyborcza.pl

 

Dominika Wielowieyska

Niech Kijowski ustąpi. Dla dobra KOD

06 stycznia 2017

Mateusz Kijowski

Mateusz Kijowski (Fot. Łukasz Antczak / Agencja Gazeta)

Mateusz Kijowski powinien się wycofać z pierwszego szeregu Komitetu Obrony Demokracji i ustąpić z pozycji lidera. Jego spółka zarabiała dzięki zleceniom od KOD, choć Kijowski mówił, że za pracę dla organizacji nie pobiera wynagrodzenia. Teraz tłumaczy, że zarabiała firma, a nie on. Nie jest to poważne. Zlecając pracę samemu sobie, popadł w konflikt interesów.

KOD to nie PiS ani obóz IV RP. Tam nikt nie zawraca sobie głowy takimi drobiazgami jak przekazanie majątku fundacji wspierającej SKOK-i do spółki senatora PiS Grzegorza Biereckiego i jego brata. I to w czasie, gdy kolejne SKOK-i upadały z powodu złego zarządzania. Tam nikt się nie przejmuje podejrzanym finansowaniem Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry (co opisał „Newsweek”). Krewni polityków tej partii wpłacali na jej konto nadzwyczaj wysokie darowizny. Prokuratura i urząd skarbowy powinny sprawdzić, skąd pochodziły te pieniądze. Ale nie słychać, by choć kiwnęły w tej sprawie palcem.

W ruchu społecznym KOD podobne rzeczy nie mogą być tolerowane.

Nie miałabym nic przeciwko temu, by Kijowski pobierał wynagrodzenie od stowarzyszenia. Nie każdego stać na rezygnację z pracy zawodowej, by całkowicie poświęcić się pracy społecznej. Nie mam nic przeciwko temu, by obsługę informatyczną powierzyć jego spółce, bo po tylu atakach hakerskich lepiej, żeby robiła to firma pewna i zaufana.

Ale pod warunkiem, że to nie Kijowski ustala wartość kontraktu. I że byłoby to jawne, a także wcześniej ogłoszone. Aby ludzie wrzucający do puszki pieniądze na rzecz KOD wiedzieli, co finansują.

Każde stowarzyszenie oraz partia polityczna, gospodarując pieniędzmi ze składek i subwencji, może zlecać zadania, komu chce. To decyzja ich członków i władz.

Kijowski ma dla KOD wielkie zasługi. Praca ta wymaga ogromnego wysiłku organizacyjnego. Demonstracje są przygotowane profesjonalnie. Ale działalność publiczna jest jak pole minowe. Można mimo zasług wylecieć w powietrze. Każdy, kto się na nią decyduje, musi o tym wiedzieć. Jedna wpadka już była – niezapłacone alimenty. Teraz mamy drugą.

Kiedy władza podważa zasady państwa prawa, KOD – pospolite ruszenie ludzi, którzy bronią demokracji – jest Polsce bardzo potrzebny. Nie można tego zmarnować. Jeśli Kijowski pozostanie w pierwszym szeregu, wiele osób będzie się wahać, czy nadal uczestniczyć w akcjach KOD.

Fundamentem KOD powinny być zaufanie i przejrzystość. Dlatego – dla dobra tego ruchu społecznego – Mateusz Kijowski nie powinien się ubiegać o funkcję szefa Komitetu. Nie jest to tylko wewnętrzna sprawa tego stowarzyszenia.

wielowieyska

wyborcza.pl

Krystyna Pawłowicz lży wykładowców na Facebooku. „Uczelniana antypolska targowica”

Maciej Orłowski, 06 stycznia 2017

Posłanka Krystyna Pawłowicz

Posłanka Krystyna Pawłowicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta / 8BIM)

Krystyna Pawłowicz, posłanka PiS, lży na Facebooku wykładowców wyższych uczelni, oskarżając ich o podburzanie studentów do antyrządowych protestów. „Uczelniana antypolska naukowa targowica” – pisze o kadrze akademickiej.

Na 25 stycznia studenci i studentki z całej Polski zapowiadają ogólnopolski protest. Zwołują się na Facebooku. Poza Warszawą protesty mają się również odbyć we Wrocławiu, w Poznaniu, w Toruniu, w Katowicach, w Gdańsku, w Opolu, w Lublinie, w Łodzi, w Szczecinie, w Krakowie i w Brukseli.

Na Facebooku organizatorzy wydarzenia swoją odezwę zaczynają od słów: „Chcemy żyć w państwie…”. I potem lista określeń: „w którym przestrzegane są przepisy konstytucji i innych aktów prawnych”, „w którym instytuty badawcze i instytucje kultury są niezależne”, „w którym zagwarantowana jest wolność zgromadzeń i żadne z nich nie jest uprzywilejowane” czy „w którym panuje tolerancja i wszystkie osoby są równe wobec prawa”.

– Nie jesteśmy związani z żadną partią – mówi jedna z organizatorek warszawskiego protestu, Martyna Równiak (studentka medycyny na WUM). – Nasz protest jest apolityczny. Prosimy, żeby nie było na nim żadnych emblematów partyjnych. Nie jesteśmy przybudówką Komitetu Obrony Demokracji, jak niektórzy sugerują – mówi. I dodaje: – Chcemy pokazać, że również młodzi nie zgadzają się na to, co się dzieje w Polsce. Nie jest nam obojętne to, jak Polska będzie wyglądać za kilka lat.

Krystyna Pawłowicz pisze o „szczuciu na legalne władze”

Protest studentów sprowokował posłankę Prawa i Sprawiedliwości Krystynę Pawłowicz do opublikowania na Facebooku obraźliwego wpisu, który lży wykładowców akademickich. Była sędzia Trybunału Stanu z rekomendacji PiS i kandydatka tej partii na sędziego Trybunału Konstytucyjnego nie wierzy, że protest studentów został zorganizowany bez inspiracji osób trzecich. I oskarża kadrę naukową o spisek.

Krystyna Pawłowicz. Bo pan prezes mi pozwolił [SYLWETKA]

„Na 25 stycznia, na dzień kolejnego posiedzenia Sejmu, w uniwersyteckich miastach, część wykładowców dla obrony swoich niezlustrowanych interesów, zainspirowała do antyrządowych protestów niezorientowanych politycznie w sprawach swego kraju studentów kłamstwami i szczuciem na LEGALNE, DEMOKRATYCZNIE wybrane polskie władze, środowisko to będzie próbowało niby studenckimi rękami tę władzę „dla dobra i obrony Polski” podważać, delegitymizować i obalać. Taka przemocowa po-peerelowska mentalność ‚w obronie demokracji'” – pisze Pawłowicz (pisownia oryginalna).

krystyna

„Uczelniana targowica” i „młodzi Polacy, którymi łatwo manipulować”

Dalej Pawłowicz oskarża wykładowców o to, że „po ostatnich wyborach utracili różne nienależne przywileje”, a teraz „za plecami studentów chowają swe niegodziwe, antypolskie intencje i siebie samych”. Zarzuca też kadrze akademickiej, że „wcześniejszymi uchwałami rad niektórych wydziałów, głównie prawa, mobilizują studentów do atakowania i wyszydzania własnego państwa”.

Monika Olejnik: Wygrałam proces z Krystyną Pawłowicz

„Część uczelnianej antypolskiej naukowej targowicy haniebnie sprzeniewierza się akademickim i naukowym ideałom, wykorzystując cynicznie w swych biznesach powierzonych sobie młodych Polaków, których wcześniej pozbawiono w liceach wiedzy o współczesnej historii własnej ojczyzny. I którymi można dziś więc łatwo manipulować” – pisze posłanka.

Zobacz też: Pułapka na PiS? ZNP chce referendum w sprawie reformy edukacji. A szefowa kancelarii prezydenta unika pytań jak ognia

Krystyna Pawłowicz dopinguje swoich i ucisza opozycję

Krystyna Pawłowicz jest znana z takiego języka. Przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. groziła ówczesnej dziennikarce TVP 1 Justynie Dobrocz-Oracz: „Na jesieni nowa władza będzie musiała zadbać o Pani zdrowie”. W lutym 2016 r. zaatakowała Sieć Obywatelską Watchdog Polska, nazywając ją „tymi psami”. W marcu tego samego roku odpisała z kolei internautce, która skarżyła się na niską emeryturę, wyrzucając jednocześnie Pawłowicz wysoką emeryturę: „Jest pani zwykłą zazdrośnicą. Leniwą? Proszę wziąść się [pisownia oryginalna] też jeszcze za jakiś zajęcie, to i zazdrość pani minie” (pisownia oryginalna).

Krystyna Pawłowicz dzieli Polskę. „Szkoła pruszkowska mówi ‚wziąć’, szkoła polska pisze ‚WZIĄĆ'”

Posłanka Pawłowicz jest aktywna nie tylko na Facebooku (gdzie regularnie publikuje wpisy). Jak wyliczył serwis MamPrawoWiedziec.pl, w ciągu stu pierwszych dni Sejmu obecnej kadencji odbyło się 11 posiedzeń, na których Pawłowicz przemawiała tylko raz. Wypowiedzi innych osób przerwała jednak aż 466 razy. To więcej niż liczba wszystkich posłów zasiadających w Sejmie.

Pawłowicz dopingowała przedstawicieli swojej partii i uciszała opozycję. „Tak jest!”, „Czytaj, czytaj!”, „Brawo!” – zagrzewała swoich. Ci, którzy próbowali im przerywać, mogli usłyszeć: „Cicho bądź, ciii…”, „Proszę wyłączyć PO” czy „Wy jak Palikoty się zachowujecie”. Najczęściej (36 razy) posłanka wspomagała zaangażowanego w PiS-owskie zmiany w Trybunale Konstytucyjnym Stanisława Piotrowicza.

krystyna-pawlowicz

wyborcza.pl

realne-problemy

Morawiecki: „Będziemy rządzić przynajmniej trzy kadencje”. I zdradza, co planuje po tym

past, 06.01.2017

SŁAWOMIR KAMIŃSKI

Minister Mateusz Morawiecki wierzy w sukces Prawa i Sprawiedliwości. W wywiadzie dla „Polska The Times” zapowiedział dwie kolejne kadencje rządów PiS i zdradził, że on sam rozpocznie czwartą kadencję jako wicepremier, wtedy będzie świętować.

 

Gdy PiS przeprowadzało reformę służby cywilnej, opozycja oskarżała władzę o „polityzację” urzędników. Teraz tych zmian bronił wicepremier Mateusz Morawiecki w rozmowie z „Polska The Times„. – Urzędnicy muszą tłumaczyć wolę polityczną tych, którzy wygrali wybory, na język i praktykę administracji publicznej – ocenił minister rozwoju. – Kiedy PiS pierwszy raz rządził, spotkał się z absolutnym murem w administracji – powiedział i zasugerował, że urzędnicy spodziewali się krótkich rządów tej partii. – Dlatego podkreślam: my będziemy długo rządzić. Przynajmniej trzy kadencje – zapowiedział Morawiecki i dodał, że urzędnicy „powinni tłumaczyć wolę polityczną” rządu.

Prędzej namaluję  „Damę z łasiczką”

Wicepremier mówił też o swoich planach na przyszłość, chwalił się też osiągnięciami. – Uważamy, że dla dobra trzech czwartych ludzi, chociażby w szeroko definiowanej polityce społeczno-gospodarczej, nic albo prawie nic nie powinno być takie, jak było do tej pory – stwierdził. – Zamieniliśmy zysk, który był dla nielicznych, na zysk dla całego narodu polskiego – dodał. Co Mateusz Morawiecki będzie robił po 12 latach zapowiadanych rządów PiS? – Rozpocznę czwartą kadencję jako wicepremier, świętując realizację 90 proc. Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju – odparł. Zapewnił też, że prędzej namaluje „Damę z łasiczką”, niż wróci do wielkiego biznesu. Morawiecki w latach 2007-2015 był prezesem banku WBK.

morawiecki

gazeta.pl

http://www.polskatimes.pl/fakty/swiat/a/sad-rzad-powinien-pokazac-korespondencje-z-agencja-ratingowa-moodys,11661314/

Smarzowski, Kos-Krauze, Komasa: stworzona przez MSZ lista artystów rekomendowanych do zapraszania za granicę cofa nas do komunizmu

Red., 06 stycznia 2017

Agencja Gazeta (5), East News

Wojciech Smarzowski, Jan Komasa, Joanna Kos-Krauze, Paweł Łoziński i inni czołowi reżyserzy filmowi protestują przeciwko liście artystów rekomendowanych przez MSZ do zapraszania przez Instytuty Polskie

MSZ stworzył listę ludzi kultury rekomendowanych przez MSZ do zapraszania za granicę przez Instytuty Polskie. Znaleźli się na niej m.in. Jan Pietrzak, Jerzy Targalski i Cezary Gmyz i inni publicyści związani z PiS. Pominięto nazwiska wielu czołowych polskich artystów. O sprawie pisaliśmy tutaj. Czołowi polscy reżyserzy filmowi odnieśli się do niej w przysłanym do „Wyborczej” liście:

Z wielkim zdziwieniem przyjęliśmy opublikowane przez „Wyborczą” informacje o stworzeniu przez MSZ listy artystów rekomendowanych Instytutom Polskim.

Fakt powstania takiej listy budzi nasze zaniepokojenie. Z niedowierzaniem znaleźliśmy na niej swoje nazwiska, przy jednoczesnym braku naszych wybitnych koleżanek i kolegów z różnych dziedzin kultury i sztuki.

Odbieramy ich nieobecność jako próbę cenzury politycznej i brutalną ingerencję w swobodę dostępu do polskiej kultury za granicą. Tworzenie list artystów według politycznego klucza, dzielenie ich na prawomyślnych i nieprawomyślnych jest dla nas nie do przyjęcia. Cofa nas do ery komunizmu i kultury limitowanej, sterowanej ręcznie przez aktualnie rządzących. Nie chcąc dać się podzielić, upominamy się o nasze koleżanki i kolegów, których dorobek powinien być na równi z innymi pokazywany na świecie.

Nie zgadzamy się na to, żeby bieżąca polityka wpływała w sposób niszczycielski na promocję polskiej kultury za granicą, i zwracamy się do MSZ z prośbą o wyjaśnienie tej sytuacji.

Andrzej Jakimowski, Jan Komasa, Bartosz Konopka, Joanna Kos-Krauze, Paweł Łoziński, Jan P. Matuszyński, Łukasz Palkowski, Wojciech Smarzowski, Agnieszka Smoczyńska, Wojciech Staroń

Przeczytaj komentarz Tadeusza Sobolewskiego

Zobacz: Targalski, Gmyz, Cenckiewicz to wysyłani w świat żołnierze propagandy – Potoroczyn w „3×3” o promocji Polski za granicą

mocny

wyborcza.pl

W Polsce biją z nienawiści: sześć rasistowskich ataków w cztery dni. Błaszczak: „Nie mamy takiego problemu”

Łukasz Woźnicki, 06 stycznia 2017

Ozorków - pobity Pakistańczyk

Ozorków – pobity Pakistańczyk (Radio Łódź)

Ofiary ataków to obcokrajowcy z Wrocławia, Legnicy, Lubina, Ozorkowa. Zaatakowano cztery bary z kebabem. – Potrzebna jest reakcja władz państwa – uważa prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. – W Polsce nie ma problemu z nienawiścią – mówi szef MSWiA Mariusz Błaszczak.

Ataki najprościej połączyć z zabójstwem 21-letniego Daniela w Ełku. Młody mężczyzna zginął w sylwestra po awanturze pod barem z kebabem. O zabójstwo podejrzany jest Tunezyjczyk, co uruchomiło w internecie nagonkę na muzułmanów. Ale rasiści nie potrzebowali pretekstu, aby atakować cudzoziemców. Pierwszy z ataków w nowym roku nastąpił w kilka godzin po zabójstwie, gdy media jeszcze milczały o Ełku.

Zobacz: Siemoniak: Minister Błaszczak bagatelizuje zamieszki w Ełku, bo PiS od dawna kokietuje skrajną prawicę

W Lubinie w sylwestrową noc dwóch młodych mężczyzn wybiło szybę w drzwiach baru Superkebab przy ul. Armii Krajowej. Wcześniej na ścianach wypisali sprayem hasła po polsku i angielsku: „Jeb… ISIS”, „Jeb… islam”, „ISIS nie pożyjecie tutaj”. Napisami pokryli mury, drzwi, witryny. „Wszystko pomalowane. Dlaczego chcą nas jeb…, przecież my nie jesteśmy z ISIS?” – pytali na profilu baru na FB pracownicy. Nie są nawet muzułmanami. W lokalu pracują Hindusi.

– Już tydzień wcześniej ktoś przyszedł do nas i wyzywał. Grożono nam, obsikano ścianę. Teraz było znacznie gorzej – mówiła lokalnym mediom Shully Parvez, właścicielka. – Nie mamy 5 tys. zł na pokrycie szkód, a teraz jeszcze tracimy klientów, ludzie nie przychodzą – dodawała.

Lubińska policja poszukuje sprawców. Na nagraniach z kamery widać, jak ściany maluje dwóch młodych mężczyzn: jeden łysy, drugi chowa głowę pod kapturem. – My też ucierpieliśmy – opowiada TV Regionalnej Marta Wójtowicz, która pracuje w sklepie obok. O sąsiadach Hindusach mówi: – Znamy się dobrze. Oni nam pomagali, a my im. Są ciemnoskórzy i już ludzie sobie wyobrażają. Nie można tak tego zostawić.

„Ja już wiem, wszystkim się kebab kojarzy z Arabami”

W niedzielę do eskalacji przemocy doszło w Ełku. Kilkuset mieszkańców spotkało się pod barem Prince Kebab, pod którym zginął Daniel. Według prokuratury właściciel lokalu – Algierczyk, i pracownik – Tunezyjczyk, pobiegli za mężczyzną, który ukradł dwie butelki coli. Pierwszy szarpał i trzymał Daniela, drugi zadał mu trzy ciosy nożem. W niedzielę pod barem mieszkańcy chcieli upamiętnić zabitego i palili znicze, ale zgromadzenie przerodziło się w zamieszki.

Tłum wybijał szyby i niszczył wyposażenie lokalu wśród okrzyków: „Cała Polska śpiewa z nami: wyp… z uchodźcami”. Niektórzy mieli zamaskowane twarze. Policja początkowo nie reagowała. Gdy wreszcie spróbowała odsunąć uczestników zamieszek, sama została zaatakowana butelkami i kamieniami. Funkcjonariusze zatrzymali 28 osób, kolejną w poniedziałek, gdy rzucała kamieniami. Postawiono im zarzuty zniszczenia mienia i udziału w zbiegowisku.

Kolejny bar z kebabem został zaatakowany w poniedziałek. Zamaskowany mężczyzna podbiegł do baru Kebab House we Wrocławiu i ciężkim przedmiotem wybił szybę. Właściciel wezwał policję, ale sprawca uciekł. – Ja wiem, że wszystkim się kebab kojarzy z Arabami i stąd ten atak, ale ja jestem z Kurdystanu i nigdy nie byłem muzułmaninem – mówił „Gazecie Wrocławskiej” Serdar Darwish, menedżer lokalu.

Dwa pobicia. Zapytali, czy jestem muzułmaninem

W nocy z poniedziałku na wtorek pobity został Pakistańczyk Asmat Ullah, mieszkaniec Ozorkowa w woj. łódzkim. Szedł po papierosy, gdy zaczepiło go czterech mężczyzn.

– Mówili do mnie: „Osama, Osama!”. Nie bardzo rozumiałem, o co chodzi. Spytali, czy jestem muzułmaninem. Gdy odpowiedziałem, że tak, zaczęli mnie bić – opowiadał po wyjściu ze szpitala.

Napastnicy bili go po głowie i kopali, gdy upadł. Ma wybite kilka zębów i obrażenia głowy

Policja zatrzymała cztery osoby. Trzem mężczyznom postawiła zarzuty rasistowskiego pobicia i znieważania, a jednemu z nich dodatkowo – kradzieży telefonu. Tylko jeden z zatrzymanych przyznał się do winy. Podczas przesłuchania przekonywał, że nie kierował się uprzedzeniami, tylko po prostu był pijany.

We wtorek w Legnicy pobito pracownika baru z kebabem. Alhmin Bedrry pochodzi z Bangladeszu, ma ciemną skórę. Na przystanku autobusowym w pobliżu dworca PKP uderzył go nieznany mężczyzna. – Wysiadałem z autobusu. Już przy wyjściu usłyszałem coś w języku polskim, później nagle dostałem bardzo mocny cios w szczękę. Kompletnie nie wiem, za co – opowiadał serwisowi „Nasze Miasto”. Trafił do szpitala, gdzie został opatrzony. Napastnika szuka policja.

W nocy z wtorku na środę doszło do drugiego w tym roku ataku we Wrocławiu. Ktoś wybił szybę i wrzucił butelkę z benzyną do baru z kebabem Kuki Pizza. Wybuchł niewielki pożar, spalił się fragment podłogi. Lokal prowadzi Egipcjanin, który mieszka we Wrocławiu osiem lat. Ma tu narzeczoną, z którą wychowują 11-miesięczną córkę.

– Strach zaczął się na długo przed tym, co w sylwestra wydarzyło się w Ełku. Już dwa lata temu przez Wrocław zaczęły przechodzić antyimigranckie marsze – mówiła „Wyborczej” Magda, narzeczona właściciela.

W środę w internecie ogłoszono zbiórkę „na nową szybę w kebabie”. Błyskawicznie zebrano 2,5 tys. zł, ale właściciel nie chce tych pieniędzy – poinformował, że przekaże je na dom dziecka. Odmówił także Kamilowi Downarowiczowi z Wrocławia, który przyniósł do lokalu pieniądze szybko zebrane wśród znajomych.

„Kraje mi się serce, próbuję mu wcisnąć banknoty, a on, że nie ma mowy, a szybę i tak już zresztą kupił. Słyszę, że postawi mi obiad… no to siadam zdezorientowany i dostaję wielki talerz falafeli. Od obsługi słyszę, że otrzymują wiele słów wsparcia, sporo ludzi przyszło coś zjeść. Czyli jest jakiś mały plus całej sytuacji” – tak Downarowicz opisywał na Facebooku wizytę w barze.

Błaszczak: PiS nie przyjmuje uchodźców, problemu nie ma

Ataki we Wrocławiu potępił prezydent miasta Rafał Dutkiewicz. „Nie ma mojej zgody na rasistowskie i ksenofobiczne zachowania w naszym mieście! Chcę, żeby każdy mieszkaniec Wrocławia czuł się tutaj bezpiecznie, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzi” – napisał w oświadczeniu. Poinformował, że wystąpił do policji o intensywniejszą prewencję i działania operacyjne, które pozwolą znaleźć sprawców. Zapowiedział kolejne projekty promujące w mieście tolerancję. „Mam bardzo silne wrażenie, że coś złego dzieje się w Polsce. Czekam na reakcję państwa” – napisał Dutkiewicz.

Ale reakcji brak. W środę w sprawie przestępstw z nienawiści wypowiedział się szef MSWiA Mariusz Błaszczak. Pytany, czy niepokoją go ataki na tle rasowym, mówił, że w Polsce są zjawiskiem marginalnym.

– Przestępstwa z nienawiści to w Polsce margines marginesów. To zjawisko jest niepokojące za naszymi granicami. W Niemczech i we Francji mamy do czynienia z tego rodzaju problemami – mówił. – Te problemy są konsekwencją wielu lat polityki multi-kulti, poprawności politycznej, otwarcia granic Niemiec i Francji przed napływem imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej – dodawał.

– Gdyby rządziła koalicja PO-PSL, też pewnie mielibyśmy tego rodzaju problemy, bo rząd Ewy Kopacz zgodził się przyjąć tysiące imigrantów. Rząd PiS jednak tej polityki nie realizuje – mówił Błaszczak.

w-polsce

wyborcza.pl

Monika Olejnik „Kropka nad i” TVN 24

Olejnik: Kaczyńskiemu spadają gwiazdki z nieba [GOŚCINNE WYSTĘPY]

06 stycznia 2017

Monika Olejnik: Kaczyńskiemu spadają gwiazdki z nieba. Na zdjęciu: Jarosław Kaczyński podczas konwencji Andrzeja Dudy, 07.02.2015

Monika Olejnik: Kaczyńskiemu spadają gwiazdki z nieba. Na zdjęciu: Jarosław Kaczyński podczas konwencji Andrzeja Dudy, 07.02.2015 (Fot Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta)

Nikt tak ostatnio wstydu nie przyniósł KOD-owi jak Mateusz Kijowski. Jak się mają czuć ludzie, którzy mu zaufali, wychodzili w słusznej sprawie na ulice Warszawy? Wiadomo, że z idei nie można żyć. Ale nie można tak kręcić.

Jeszcze niedawno Mateusz Kijowski twierdził, że żyje z pieniędzy rodziny. Teraz się okazuje, że było inaczej. Może Kijowski jest dobrym informatykiem i zasługuje na 90 tys. zł, które zarobiła spółka jego i jego żony za usługę dla KOD-u, ale to trzeba robić w transparentny sposób, a nie po kryjomu.

Wszystkie pytania dziennikarzy Kijowski przyjmuje ze spokojem, nie ma zamiaru schować się do mysiej dziury, nie ma zamiaru zrezygnować z wyścigu o przywództwo szefa KOD-u. Jeździł po świecie, był wizytówką, witano go oklaskami w Brukseli, a teraz wykrzywił twarz KOD-u.

Cieszyć się może prezes Kaczyński, bo nieoczekiwanie spadają mu gwiazdki z nieba. Najpierw Ryszard Petru, który wyjechał na wycieczkę do Portugalii ze swoją partyjną koleżanką, zostawiając posłów i posłanki okupujących Sejm. Twierdzi tylko, że to była niezręczność. Podobnie mówi Kijowski – niezręczność.

Sytuacja robi się taka, że prezes Kaczyński naprawdę nie będzie miał z kim przegrać. Choć to, co się dzieje po prawej stronie, to dopiero się w głowie nie mieści. Prawica chce wchodzić do łóżek, sprawdzać, jak wygląda ciąża, zmieniać standardy okołoporodowe, zmienić świadomość Polaków za pomocą telewizji publicznej. Oszukuje nas w sprawie Smoleńska.

Osobną kategorią jest Antoni Macierewicz, który robi w bambuko żołnierzy i nas, mówiąc, że za chwilę będą black hawki. Z naszej świetnej armii znikają gwiazdy generalskie, ludzie cenieni przez NATO, bo nie mogą już współpracować z szefem MON, na którego wpływu nie ma nawet prezydent – zwierzchnik sił zbrojnych.

A co robi opozycja? Ostatnio – niezręczności.

Zobacz też: Potrzebny jest nadzwyczajny zjazd KOD – Jarosław Kurski komentuje sprawę wynagrodzenia Mateusza Kijowskiego

 

monika-olejnik

wyborcza.pl

c1fiiluxuaaehts

c1fiml5wiaerlnq

Moje 5 groszy w sprawie i inni nawiedzeni dyletanci