Morawiecki lepszy od Greka Zorby
Mateusz Morawiecki jest politykiem, który zanadto nie wychyla się, bo wie, że w polityce nazwisko trzeba chronić. Jak coś przyklei się do nazwiska, zaczyna żyć własnym życiem, a nie rzeczywistym związkiem, gdy na owo „coś” polityk się powoływał. Tak było z Januszem Palikotem, który w dobrej sprawie na konferencji prasowej podpierał się gadżetem – a to sztucznym penisem, a to świńskim ryjem. Polityk był zapamiętywany, uwrażliwiał na sprawę, w której interweniował, lecz na dłuższą metę dawał pretekst konkurentom i wrogom, aby sprowadzili go do wartości gadżetu.
Morawiecki świetnie to rozumie, bo jego kariera zawodowo-polityczna nie opiera się na fachowości, a na prezentowaniu się, dawaniu swojej twarzy i dobrych skojarzeń. Dlatego, gdy przedstawiał budżet kraju, który zadłużał Polaków w stosunku rocznym największym w historii, nie skupił się na uzasadnieniu długu, że robi to „dla dobra społeczeństwa”, ale na pozytywnym uczuciu własnym – „zakochałem się w tym budżecie”.
A że Morawiecki nosi najdroższe okulary, do tego charakterystyczne dla intelektualistów, zrobił przy tym minę w ciup i oczy mu zrobiły się maślane. Poszedł komunikat, że budżet musi być dobry, bo ten facet stracił do niego głowę. I faktycznie stracił głowę, wszyscy na niej się skupili, aby nie zauważyć węża, który wyszedł mu z kieszeni, węża populistycznego, który kusił, a jego rzeczywiste walory poznamy wtedy, gdy w tej kieszeni niczego nie będzie, bo będzie tak dziurawa, iż nazwiemy ją „czarną dziurą”.
Takie wartości wnosi do polityki Morawiecki, bo takie wartości prezentował wcześniej, gdy był prezesem Banku Zachodniego WBK. Nie dlatego został prezesem, że był fachowcem, bo z wykształcenia jest historykiem i to nie jakimś wybitnym, ale Morawiecki prezentuje się. Fachowcy robią robotę, liczą, dodają, odejmują, zawsze ma być plus dla właścicieli i udziałowców banku, a Morawiecki robi maślane oczka, zakochuje się.
Obecnie Morawiecki zakochał się we władzy, a ma ją większą niż Beata Szydło. Maślane oczka Morawieckiego przemówiły do prezesa Kaczyńskiego, który nie zna się na finansach kompletnie ani na infrastrukturze pieniądza do tego stopnia, iż do niedawna nawet nie miał konta w banku. Ale przyszedł do prezesa Morawiecki reprezentujący bankierów, który w prezentowaniu się jest mistrzem, strzelił swoimi maślanymi oczkami i osiągnął to, co wcześniej uzyskał od właścicieli Banku Zachodniego WBK hiszpańskiej grupy Santander. Morawiecki uzyskał zaufanie.
Pamiętam pierwszą konferencję prasową Morawieckiego jako wicepremiera, na której zaprezentował się, jako „średnia przeciętna pisowska”, mianowicie oburzył się na poprzedni rząd, który „horrendalnie” nie wykorzystał środków unijnych, więc on ma dla tych środków „plan ratunkowy”. Takimi strzelił oczkami maślanymi do dziennikarzy, a przy tym Morawiecki podparł się liczbami, które dla pamiętających, jak to jest z wykorzystaniem pieniędzy unijnych, były godne podziwu.
Dzisiaj niewykorzystane środki unijne to zmora obecnego rządu, rząd zabiera samorządom szmal, a te nie mają pieniędzy na „wkład własny”, aby realizować unijne programy. Morawiecki jest mistrzem maślanych oczu i prezentowania się, przeszedł szkołę w stosunku do Santander, a teraz przechodzi w stosunku do prezesa Kaczyńskiego i twardego elektoratu PiS. W wywiadzie dla „Polska The Times” taki formułuje komunikat – jak Palikot świński ryj – „będziemy rządzić przynajmniej trzy kadencje”. Jak na takie dictum może zareagować prezes? Tylko: „Mateuszku, tak, tak, tak”. A żelazny elektorat i niepokorni dziennikarze w mediach „narodowych” uspokoją się, bo żaden KOD, Czarny Protest czy też opozycja parlamentarna nie odbiorą im władzy, bo wicepremier – ten wicepremier w okularach intelektualisty – tak powiedział.
Trzy kadencje to 12 lat. Przez rok instytucje demokratyczne zostały zdemolowane bardzo poważnie, w finansach państwowych lada chwila padnie fraza Zorby „taka piękna katastrofa”, a to jest tylko rok z tuzina lat. Na czym Morawiecki opiera swoje przeświadczenie, iż przez dwanaście lat pozwoli się jego formacji politycznej zamieniać Polskę w perzynę? Proszę: „Zamieniliśmy zysk, który był dla nielicznych, na zysk dla całego narodu polskiego”. Czyli rząd PiS zabrał tym, którzy mieli, a dał tym, którzy potrzebowali. To nawet brzmiałoby całkiem sensownie i nazywa się redystrybucją zysków. Ale dla Morawieckiego redystrybucja polega na powiększaniu dziury budżetowej w tempie przewyższającym wielokroć poprzedników. Tę dziurę trzeba będzie łatać, a nie będzie czym.
Czy ci, którzy nie mają, a dostali nie swoje, a także nie Morawieckiego, potrafią stworzyć zysk, jak ci, którzy potrafią? Nie! Morawiecki powyższymi słowami zdefiniował populizm w okularach intelektualisty. To te jego maślane oczka, które robią wrażenie, ale nie ma w nich żadnych treści. Puste słowa.
W tym samym czasie, gdy Morawiecki strzelał w wywiadzie maślanymi oczkami, sąd administracyjny w Warszawie nakazał jego ministerstwom – rozwoju i finansów – aby upubliczniły korespondencję resortów z agencją ratingową Moody”s. O to wystąpiła organizacja pozarządowa Watchdog Polska. Dlaczego Morawiecki z maślanymi oczkami tak się opiera transparentności? Proste jak drut, bo Moody’s – jako fachowa instytucja kontrolująca finanse – opisuje stan Polski popadającej w ruinę.
I na koniec bardzo łatwe pytanie. Czy ten rząd opublikuje korespondencję z Moody’s, bo taki jest wyrok sądu? Odpowiedź jest prosta. Morawiecki stawia na swoje maślane oczka. Zaznaczam, iż nie jest intelektualistą. On tylko potrafi robić wrażenie, jak w tym wywiadzie dla „Polska The Times”– zero konkretów i „straszenie”, iż czeka nas jeszcze 11 lat demolowania. Morawiecki chce być lepszy od Zorby.
Waldemar Mystkowski
Jestem po stronie lasu Birnam!
7 stycznia 2017
W „Dwóch Wieżach” JRR Tolkiena jest taka scena, gdy hobbici spotykają Drzewca. Pytają go, po jakiej jest stronie w toczącej się przez Śródziemie krwawej wojnie.
Drzewiec dziwi się.
„Strona? Nie jestem po niczyjej stronie. Ponieważ nikt nie jest po mojej stronie”.
Słowami Drzewca posługuję się za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie, po czyjej jestem stronie. Ale ten motyw ma jeszcze swoje drugie dno. Otóż Tolkien, konstruując powieściowy las Fangorn, czynił to niejako z rozczarowania. Jako młody człowiek czytał bowiem Makbeta i bardzo poruszyła go przepowiednia o lesie Birnam, który miał podejść pod okna tyrana, kiedy będzie już miał ostatecznie dość i nadejdzie jego upadek. Las Birnam to taki trochę nasz Giewont – jak już będzie fatalnie, to wstanie (i tutaj pada puenta klasycznego dowcipu „to na co on jeszcze czeka?”). Ale młody John wziął to dosłownie. Kiedy przeczytał o tym, jak żołnierze poprzebierali się za drzewa, był zawiedziony. Porwała go wizja, jak drzewa faktycznie tracą cierpliwość, wyrywają korzenie z ziemi, zrzucają mech i idą pod okna Makbeta. Po latach stworzył zatem swój Birnam – las Fangorn, który podszedł pod okna Sarumana (czyli Makbeta).
Tyle literatury i chłopięcych wizji. Dorośli wiedzą, że las pod oknami to wkurzony lud. To ci, którzy nie brali udziału w rozgrywkach na szczycie, ale oni zbierają cięgi. Ludzie z KODu w 99,9% nie mieli w rękach ani słynnych faktur, ani wglądu do rozliczeń Komitetu Społecznego, ani nie mają szans dowiedzieć się, jak funkcjonowało zarządzanie finansami, bo to pozostaje tajemnicą prywatnych maili, wiadomości i rozmów ograniczonej grupki osób. Jak zatem mamy zająć stronę? Z sympatii? Bo lubię Ziutka i piłam z nim wódkę, a Fela to mnie kiedyś obgadała i będę przeciwko niej? Tak mamy reagować? Wkurza nas cała sytuacja. To, że media jeżdżą po nas jak po łysej kobyle. Zawiedzione komentarze ludzi, których sami do KODu przekonywaliśmy. Smutne oczy działaczy. Wiele, wiele osób włożyło w KOD swoje środki, czas, pracę i dobre imię. Teraz czują, że wyszli na frajerów, a na dodatek czarodzieje kłócą się ponad ich głowami, kiedy oni mają stać na mrozie (jest minus 20 stopni!).
Nikt nie jest po stronie ludzi KODu. Wszyscy zajęli się udowadnianiem, że oni akurat są czyści albo w ogóle to nic się nie stało. I to jest chyba największy zawód. Bo KODziarze liczyli, że w obliczu kryzysu ich liderzy staną razem, zadeklarują pełną współpracę i staną murem za sobą nawzajem. Nie będą ukrywać się za „to nie ja, to oni”, „ja co prawda tak, ale tamci pozwolili”. Dosyć już mieliśmy takich bohaterów, co odchodząc, poszli do mediów z prywatnymi żalami. Honor i odpowiedzialność za KOD nakazują wziąć ten bałagan na wspólne barki. Kryzys jest nie tylko jednej osoby czy grupy, wszyscy go mamy na głowie, w telefonie, w rozmowach. Mniejsza o detale, kto co i czemu. Musimy przejść przez niego razem albo nas nie będzie. To, ile w czym czyjej winy, rozsądzi las Birnam – na zjeździe, gdzie zostanie wybrany nowy Zarząd.
Mateuszu, Zarządzie – lubię i cenię was wszystkich i dlatego tak mi ciężko. Zrozumcie, to jest także nasz KOD. Zróbcie wszystko, aby uratować jego dobre imię. Wspólnie. Albo solidarnie usuńcie się w cień do czasu zjazdu krajowego i cała władza w ręce rad! Dlaczego wam to radzę? Bo pokazując taką gotowość do ustępstw, bez panicznej obrony siebie – powstrzymacie hejt na siebie i odzyskacie zaufanie ludzi. Skończy się podział na strony. Dzisiaj świat się nie kończy. Myślcie o zjeździe krajowym, bo to on jest ważny, o ludziach, którzy pojadą tam zagłosować. A my bardzo tam potrzebujemy was, potrzebujemy liderów. Potrzebujemy mądrych ludzi. To nie wy macie teraz zdecydować, kto będzie prowadził KOD. To lud pod oknami. Rozmawiajcie z nimi!
___Katarzyna Knapik
Z cyklu „sejmowi eksperci – szczerzy demokraci”; tajne posiedzenia, a na sali obrad BOR zamiast dziennikarzy.
Żyła: Marynowana papryka dla Maćka
Przecież tu nawet memów nie trzeba robić. Weźmy taką kartę do głosowania na prezesa partii [autentyk]
Guy Verhofstadt chce stanąć na czele Parlamentu Europejskiego
JACEK PAWLICKI
Kiedy jako premier Belgii spotkał na międzynarodowym spotkaniu George’a Busha, prezydent USA nawet nie wiedział, kim jest ten facet. Poźniej jednak CNN przedstawiało go jako „polityczną gwiazdę rocka”. Szef liberałów w Parlamencie Europejskim udowodnił, że Unia może dobrze klikać się w sieci. Przeczytajcie sylwetkę „rockmana europolityki” Guy’a Verhofstadta.
Ma prawie 65 lat, ale wygląda młodziej. Przez dziewięć lat rządów zmienił Belgię nie do poznania. W życiu świetnie się ustawił – choć jako europoseł zarabia ponad 8 tys. euro miesięcznie, to dodatkowe ponad 200 tys. euro rocznie wyciąga, zasiadając w radach nadzorczych. Jest za to krytykowany przez przeciwników, jednak nie stał się nigdy bohaterem biznesowo-politycznego skandalu. Ma domy w Gandawie i Toskanii, gdzie ucieka, kiedy ma chandrę.
W unijnych instytucjach starszy politycznym stażem jest od niego tylko Jean-Claude Juncker, z którym dwa lata temu przegrał batalię o fotel szefa Komisji Europejskiej. Podobnie jak Luksemburczyk lubi wino (choć w odróżnieniu od Junckera go nie nadużywa) i tak samo jak on jest niepoprawnym federalistą, wciąż wierzącym w Stany Zjednoczone Europy. Wydał nawet książkę w 2005 roku pod takim tytułem – „Verenigde Staten van Europa”, akurat wtedy, gdy Francuzi i Holendrzy pogrzebali w referendach eurokonstytucję. Dziś, gdy Unia stanęła na krawędzi rozpadu, dalej z pełnym przekonaniem opowiada, że uratować może ją tylko prawdziwa unia polityczna, której Juncker już się wyrzekł.
Siedem minut na Tsiprasa
Gdy W Europie i na świecie nie milknęły komentarze po zakończonym w lipcu 2015 roku szczycie Eurolandu w sprawie pomocy dla Grecji, a krytykowani byli zarówno kanclerz Angela Merkel (za to, że upokorzyła Greków), jak i premier Tsipras (że zawiódł wyborców), na całym zamieszaniu skorzystały dwie osoby: szef Rady Europejskiej Donald Tusk, który potrafił zmusić zwaśnione strony do kompromisu, i właśnie Guy Verhofstadt, szef czwartej w Parlamencie Europejskim grupy politycznej, czyli Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE).
„To, co robi rząd paraliżuje TK w Polsce”. Zobacz, co mówił Guy Verhofstadt do Beaty Szydło podczas debaty w PE:
O ile opinia publiczna nie dowiedziała się wiele o zakulisowych zagrywkach Tuska (poza tym, że w kluczowym momencie nie wypuścił ze swego saloniku skłóconych Tsiprasa i Merkel), to polityczne zdolności Verhofstadta poznał cały świat. Film z jego siedmiominutowego wystąpienia na sesji plenarnej w Strasburgu obejrzano na YouTube siedem milionów razy, co jest absolutnym rekordem, jeśli chodzi o materiały dotyczące UE. – Proszę udowodnić, że jest pan prawdziwym liderem, a nie fałszywym prorokiem – krzyczał do Tsiprasa.
„Zapomnijcie o Janisie Warufakisie, kryzys stworzył nową polityczną gwiazdę rocka – Guy Verhofstadta” – pisał wpływowy brukselski portal Politico. To określenie – „polityczna gwiazda rocka” – przywołał zaraz też dziennikarz Richard Quest w wieczornym programie CNN. W ciągu kilku dni po emocjonalnej filipice Verhofstadt udzielił dobrego tuzina wywiadów: od telewizji Bloomberga przez CNBC do BBC. Po studiach telewizyjnych biegał także po zakończeniu szczytu Eurolandu, przekonując, że Unia musi wyciągnąć wnioski z greckiego thrillera i że unii walutowej nie da się utrzymać bez unii politycznej.
Verhofstadt przygotowywał swą mowę do Tsiprasa ze współpracownikami w restauracji Chez Yvonne w starej dzielnicy Strasburga niedaleko katedry. W knajpce nie ma Wi-Fi, siadł internet komórkowy, wskaźnik poziomu baterii w iPadzie świecił na czerwono. Hoff, jak nazywają go jego współpracownicy, wściekł się (do czego ma skłonność), ale spisał na smartfonie kilka głównych punktów przemówienia. Zdecydował się, że mowę wygłosi z głowy, trzymając się wcześniej ustalonych punktów. Tsipras, skądinąd też twardziel, aż kulił się pod naporem oratorskich gestów i precyzyjnych argumentów byłego premiera Belgii.
Baby Thatcher
– Rozumiem fascynacje kolegów z Politico, ale jeśli chodzi o belgijską politykę, to Verhofstadt jest gwiazdorem od dawna – mówi nam Jurek Kuczkiewicz, komentator brukselskiego dziennika „Le Soir”. – Płomienne wystąpienia w europarlamencie to jego specjalność.
W maju 2015 szef euroliberałów zbeształ publicznie węgierskiego premiera Viktora Orbána za gazowy deal z Putinem i przymierzanie się do przywrócenia kary śmierci. W 2012 r. zamknął usta najsłynniejszemu krzykaczowi w europarlamencie, Nigelowi Farage’owi, szefowi eurosceptycznej UKIP. Gdy Anglik rozwodził się na temat marnotrawstwa, jakim są kosztowne przywileje dla unijnych urzędników, Verhofstadt wypalił: „Największym marnotrawstwem pieniędzy UE jest pensja, jaką Parlament Europejski płaci Nigelowi Farage’owi!”.
Europejski trybun integracji i wolności to najnowsze z życiowych wcieleń Guy Verhofstadta, który polityczną karierę zaczynał w 1972 r. jako przewodniczący Flamandzkiej Unii Studentów. W owych czasach studiował prawo w rodzinnej Gandawie.
W 1982 r. został liderem partii flamandzkich liberałów. Trzy lata później dostał tekę wicepremiera i ministra budżetu w gabinecie Wilfreda Martensa. Zafascynowanego polityką Żelaznej Damy 32-latka nazywano Baby Thatcher. Przylgnęło też do niego przezwisko Da joenk, czyli po flamandzku: dzieciuch. Partyjni towarzysze nazywali go tak z racji młodzieńczego wyglądu i skłonności do niedojrzałego zachowania.
Płomienne wystąpienia w europarlamencie to specjalność Verhofstadta. W 1991 r. miał szansę na tekę premiera, ale główne partie dogadały się za jego plecami w sprawie innego kandydata. Lata w opozycji wyszły mu na dobre – popularność zyskał dzięki zaangażowaniu się w parlamentarne śledztwo w sprawie zabójstwa belgijskich komandosów w Rwandzie w 1994 r. Tę byłą belgijską kolonię odwiedził już po ludobójstwie Tutsich. – Od tego czasu nienawidzi ekstremizmów i nacjonalizmów – mówi Kuczkiewicz.
Do władzy wyniosła go fala niezadowolenia Belgów po skandalu Marca Dutroux. W 1998 r. ten pedofil i morderca uciekł z budynku sądu i choć na wolności był tylko cztery godziny, w Belgii aż się gotowało. Gwoździem do trumny rządzącego wtedy chadeka Jeana-Luca Dehaene’a stała się tzw. afera kurczakowa, gdy okazało się, że belgijski drób karmiono paszą z rakotwórczymi dioksynami.
Krótko po tym, jak w lipcu 1999 r. Verhofstadt został premierem, tygodnik „European Voice” pisał o nim: „To wschodząca gwiazda belgijskiej polityki”. Hoff był zwolennikiem harmonizacji podatków w UE, powołania unijnej armii i poszerzania kompetencji unijnych instytucji. Do rozszerzenia Unii miał dość nieufny stosunek, bał się, że członkostwo Polski i innych krajów Europy Środkowej osłabi UE i pozycję Belgii w Europie. – Po fiasku referendum konstytucyjnego we Francji i Holandii przekonał się, że problemem jest nie rozszerzenie, ale opinia publiczna starych państw UE – mówi Mikołaj Dowgielewicz, były minister ds. europejskich. I dodaje: – Miał duży szacunek do Bronisława Geremka, w 2001 roku powołał go do „grupy mędrców z Laeken”, która miała zaproponować reformy instytucjonalne Unii.
Dwa lata później zaczęła się inwazja na Irak. Verhofstadt wraz z Chirakiem i Schröderem krytykował wojnę z Saddamem. Jak pisał później we wspomnieniach ówczesny brytyjski premier Tony Blair, Bush nie darzył Verhofstadta wielką sympatią. Zresztą kiedy pierwszy raz spotkali się na szczycie grupy najbardziej wpływowych państw świata G8 w Genui, Bush go nie poznał. – Kim jest ten facet? – zapytał szefa brytyjskiego rządu. – To premier Belgii – odpowiedział Blair. – Belgii? Przecież Belgii nie ma w G8! – zdziwił się Bush. – Ale on jest tu jako przewodniczący UE – wyjaśniał Blair [Belgia wówczas przewodziła pracom Unii – przyp. red.]. – To dajecie Belgii kierować Europą? – żachnął się z niedowierzaniem amerykański prezydent.
Reformator
W Belgii dał się poznać jako reformator. – Za jego rządów Belgia z kraju katolickiego i drobnomieszczańskiego stała się państwem nowoczesnym, otwartym i postępowym – mówi Kuczkiewicz. W 2002 r. belgijski parlament wzorem Holandii przyjął ustawę o depenalizacji eutanazji, zaś rok później zalegalizowano małżeństwa homoseksualne.
Verhofstadt zdobył się na polityczne gesty, na które odwagi nie mieli inni. W 2000 roku przeprosił Rwandyjczyków za bierność swego kraju w czasie rzezi Tutsich. Dwa lata później szef dyplomacji jego rządu Louis Michel bił się w piersi za współudział belgijskich służb w zabójstwie premiera Konga (także dawnej belgijskiej kolonii) Patrice’a Lumumby w 1961 roku. W 2005 r. w Izraelu osobiście przeprosił za bierną postawę Belgii w czasie Holokaustu (zginęło 30 tys. z 60 tys. belgijskich Żydów).
Jako liberał obniżał podatki i zajął się reformowaniem systemu emerytalnego. – Sprowadził Belgię na ścieżkę redukcji długu publicznego, dzięki temu ten kraj nie ucierpiał tak na skutek kryzysu – mówi Dowgielewicz. Jerzy Kuczkiewicz jest jednak sceptyczny: – Korzystał z dobrej koniunktury, a niektórzy uważają, że mógł zrobić więcej – mówi.
Choć stojąc na czele koalicyjnych rządów, narażony był na partyjne wojny, polityczne lejce trzymał mocno. Przetrwał bankructwo belgijskich linii lotniczych Sabena w 2001 r. i awanturę o siedzibę DHL w Zaventem pod Brukselą w 2004 (w końcu powstała w Niemczech). W środku awantury o DHL miał wypadek – wioząca go limuzyna uderzyła w betonową barierę niedaleko jego domu w Gandawie. Z wypadku wyszedł cało, ale z dwoma złamanymi żebrami. Rok później przeszedł operację serca.
Zbyt brukselski
W polityce europejskiej Verhofstadt nie miał tyle szczęścia co w krajowej. Dwa razy – w 2004 i 2009 r. – bez powodzenia ubiegał się o fotel szefa Komisji Europejskiej. W 2004 r. popierały go Niemcy i Francja, ale Blair i Berlusconi zablokowali jego kandydaturę i przewodniczącym został José Manuel Barroso. Blair przyznał po latach, że Belg był zbyt wielkim federalistą: „Guy Verhofstadt to miły facet, pełen energii, ale bardzo brukselski”. – To przykład zdolnego i kompetentnego polityka, który ma pecha, bo pochodzi z małej partii. Gdyby wywodził się z chadecji albo był socjalistą, zapewne zostałby szefem Komisji albo przewodniczącym europarlamentu – mówi mi Dowgielewicz.
Z powodu krytyki europejskiej polityki Londynu znienawidziły go eurosceptyczne media brytyjskie – „Daily Telegraph” czy „Daily Mail”. „Oto typowy eurofederalista: chciwy, szyderczy i otwarcie antybrytyjski” – pisał o belgijskim premierze eurodeputowany z partii torysów Daniel Hannan.
– Verhofstadt mierzy wysoko, ale z powodu radykalizmu nigdy nie zrealizuje swych ambicji – mówi mi dziennikarz Jan Hunin. – Do belgijskiej polityki już nie wróci, w UE osiągnął to, co mógł – dodaje Kuczkiewicz.
Jedno jest pewne – choć Stanów Zjednoczonych Europy Belg raczej nie doczeka, to antyeuropejskim populistom nie odpuści. I jeśli kiedykolwiek w europarlamencie pojawi się Jarosław Kaczyński, czeka go starcie z Verhofstadtem.
Czytaj także: Dlaczego polska prawica nienawidzi Verhofstadta?
Kublikacje: 500 plus pistolet od Macierewicza
Niech Kijowski ustąpi. Dla dobra KOD
Krystyna Pawłowicz lży wykładowców na Facebooku. „Uczelniana antypolska targowica”
Morawiecki: „Będziemy rządzić przynajmniej trzy kadencje”. I zdradza, co planuje po tym
Gdy PiS przeprowadzało reformę służby cywilnej, opozycja oskarżała władzę o „polityzację” urzędników. Teraz tych zmian bronił wicepremier Mateusz Morawiecki w rozmowie z „Polska The Times„. – Urzędnicy muszą tłumaczyć wolę polityczną tych, którzy wygrali wybory, na język i praktykę administracji publicznej – ocenił minister rozwoju. – Kiedy PiS pierwszy raz rządził, spotkał się z absolutnym murem w administracji – powiedział i zasugerował, że urzędnicy spodziewali się krótkich rządów tej partii. – Dlatego podkreślam: my będziemy długo rządzić. Przynajmniej trzy kadencje – zapowiedział Morawiecki i dodał, że urzędnicy „powinni tłumaczyć wolę polityczną” rządu.
Prędzej namaluję „Damę z łasiczką”
Wicepremier mówił też o swoich planach na przyszłość, chwalił się też osiągnięciami. – Uważamy, że dla dobra trzech czwartych ludzi, chociażby w szeroko definiowanej polityce społeczno-gospodarczej, nic albo prawie nic nie powinno być takie, jak było do tej pory – stwierdził. – Zamieniliśmy zysk, który był dla nielicznych, na zysk dla całego narodu polskiego – dodał. Co Mateusz Morawiecki będzie robił po 12 latach zapowiadanych rządów PiS? – Rozpocznę czwartą kadencję jako wicepremier, świętując realizację 90 proc. Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju – odparł. Zapewnił też, że prędzej namaluje „Damę z łasiczką”, niż wróci do wielkiego biznesu. Morawiecki w latach 2007-2015 był prezesem banku WBK.
Smarzowski, Kos-Krauze, Komasa: stworzona przez MSZ lista artystów rekomendowanych do zapraszania za granicę cofa nas do komunizmu
W Polsce biją z nienawiści: sześć rasistowskich ataków w cztery dni. Błaszczak: „Nie mamy takiego problemu”
Olejnik: Kaczyńskiemu spadają gwiazdki z nieba [GOŚCINNE WYSTĘPY]
Moje 5 groszy w sprawie @mkijowski @onetpl @natematpl @rzeczpospolita @k_sikora i inni nawiedzeni dyletanci