Morawieckiemu należy się alternatywny Nobel. Taki z niego absurd

Trzy teksty Waldemara Mystkowskiego.

Według premiera, PiS odzyskał więcej pieniędzy niż dała Polsce Unia Europejska – zaiste zasługuje na tę nagrodę.

Zbyt długo Mateusz Morawiecki zwlekał z ogłoszeniem rewelacji ekonomicznych, iż PiS odzyskało więcej pieniędzy niż dała Unia Europejska. Dlaczego takim ekscytującym odkryciem dzieli się w Dębicy na Podkarpaciu, a nie w Sztokholmie, gdzie przyznawane są Noble z ekonomii…

Polacy zdobywali Noble literackie i pokojowy, ale nie mamy ekonomicznego. Może tym ogłoszeniem o wyższości środków pisowskich nad unijnymi premier aspiruje do najgodniejszego lauru, jaki nakłada Szwedzka Akademia Nauk. Jakieś ciało kolegialne powinno go najpierw zgłosić, Komitet Polityczny PiS albo Rada Polityki Pieniężnej. A tak laurem z ekonomii w tym roku podzielili się William Nordhaus i Paul Romer.

Geniusz Morawiecki zakomunikował nam, iż „z uszczelnienia podatków w przyszłym roku będziemy mieli może nawet 50 mld zł”, a na „programy dla rolników, programy drogowe czy kolejowe wpłynie z Unii około 25-27 mld złotych”. Krótko pisząc, PiS jest dwukrotnie lepszy niż Unia Europejska. Mniejsza z tym, iż w projekcie budżetu zapisano wzrost wpływów VAT o 13,6 mld zł, która to wielkość nijak się ma do 50 mld.

Morawiecki twierdzi, że pieniądze odzyskuje od mafii VAT-owskich. Dlaczego jednak nikt w kraju nie słyszał o rozbijaniu gangów, o procesach mafiosów, którzy siedzieliby na sali sądowej w specjalnych kuloodpornych klatkach? Dlaczego magister Zbigniew Ziobro nie zleca służbom specjalnym wchodzenia o szóstej rano do tych zakapiorów, a kipisz robi się w mieszkaniach obywateli, którzy na pomnikach zawieszają t-shirty z napisem „Konstytucja”?

Ogłoszenie swojego geniuszu ekonomicznego przez Morawieckiego od razu spowodowało podejrzenie, że nie warto być w Unii i spodziewać się należy wyjścia z niej – Polexitu. PiS przecież więcej odzyskuje pieniędzy z uszczelniania niż płynie do nas z Brukseli. Gdy wreszcie granice zostaną zamknięte, uszczelnianie przynosić będzie jeszcze większe profity dla budżetu.

PiS tak się zapędził z mafiami VAT-owskimi, iż powołał do ich ścigania sejmową komisję śledczą. Miał być przesłuchiwany Jacek Rostowski, były minister finansów rządu PO-PSL, lecz z tego zrezygnowano, bo mamy czas kampanii wyborczej, a przesłuchanie mogłoby się potoczyć nie po myśli PiS. I pewnie tak byłoby, bo Rostowski pisowskich śledczych przewyższa o kilka pięter.

Wszystkie jednak dane wskazują, że istotnie Morawiecki może liczyć na Nobla, z innego jednak umysłowego kruszcu, alternatywnego IG Nobla (ignoble – niegodziwy). To taki Nobel, który mógłby wręczać Stanisław Bareja. Przyznawany jest w Cambridge w Massachusetts. Laureat – zamiast miliona dolarów wręczanych w Sztokholmie – dostaje w tym słynnym mieście uniwersyteckim np. 10 bilionów dolarów Zimbabwe (odpowiednik 20 zł – nie wiem, czy zwracane są koszta podróży).

W tym kontekście stają się zrozumiałe aspiracje Morawieckiego ogłoszone w Dębicy. Może pretenduje do IG Nobla, którego zdobycia należy mu życzyć jako rodakowi i trzymać kciuki.

Co jest z politykami pisowskimi? Co im pada na głowę? Czyżby ta słynna cegła w drewnianym kościele? Na Podkarpaciu drewnianych kościołów multum, a tam przebywała ekipa objazdowa PiS – w Jasionce – z najsłynniejszym obecnie chorym człowiekiem w kraju, prezesem Jarosławem Kaczyńskim, oraz patentowanym kłamcą – ma świadectwo sądowe – premierem Mateuszem Morawieckim

Ta cegła właśnie ich dotyczy, zostali uderzeni, więc odwzajemniają się, uderzają w nas. Zacznę od Morawieckiego, który jest niepodrabianym nieudacznikiem retorycznym. Plącze mu się język, acz może to równie dobrze wypływać z jego charakteru, jest amoralny, co dowiodła taśma z podsłuchu w „Sowie & Przyjaciołach”.

Otóż dla Morawieckiego inne partie polityczne w Polsce niż PiS są niepolskie. Nie można inaczej logicznie rozebrać zdania: „Prawo i Sprawiedliwość jest partią polską. Mam nadzieję, że inne partie również takie będą”. Cytuję za oficjalnym kontem PiS na Twitterze.

Chciałoby się napisać: Platformo, postaraj się, aby wypełnić nadzieje Morawieckiego. W Jasionce premier chciał błysnąć polskością i głębią polityczną – ma to po prezesie, który sięga po pojęcia ze „Słownika wyrazów obcych” – rzucił słowem „perekińczyk”. Nawet je dookreślił: „Perekińczyk to taki człowiek, który tak bardzo przewrotnie i obłudnie podchodzi do rzeczywistości”. Wiadomo kogo to dotyczy – opozycji: „liderzy opozycji to są takie perekińczyki”.

Morawiecki to istny pokraka retoryczny, posłużył się słowem rosyjskim – ma to po tatusiu Kornelu, którego ciągnie do Moskwy – bowiem perekińczyk to w rosyjskim „przerzucający się”.

W stosunku do Morawieckiego można rzec, iż przerzuca się błotem i nazywa inne partie niepolskimi. Tak! Morawiecki zawsze mówi o sobie, mówi Freudem, pluje na innych, a w gruncie rzeczy ta plwocina wraca na jego twarz. Tak jest z kłamcami. Ten „perekińczyk” ma wspólny rdzeń słowiański – „kidnąć”, czyli przerzucać. I takie miał zastosowanie w zdaniach: kidać gnój, kidać kaczki po wodzie.

Ale pierwszym językoznawcą – tak jak w ZSRR był Koba Stalin – jest prezes Kaczyński, który w każdym przemówieniu musi się popisać, coś nam kidnąć. W Jasionce powrócił do poezji Władysława Broniewskiego (wybitnego poety, niezależnie jakiej jesteśmy ideowości), zacytował go i przeszedł na pozycje językoznawcze, zapewniając zebranych pisowców: „przełamiemy ten ferensizm”.

Nie róbcie głupich min. Prezes poszperał w słownikach i znalazł polski synonim imposybilizmu, gdyż „ferens” w staropolskim znaczy „biedak”. Zapowiedział pisowcom, że przestaną być biedakami na Podkarpaciu, a zostaną – achtung! achtung! – Bawarczykami: „Wiem, że nie zbudujemy tutaj Dubaju, nie będziemy budować kilometrowej wysokości gmachów. Ale zadałem sobie pytanie, czy nie dałoby się na tej ziemi i na pogranicznych ziemiach, zbudować polskiej Bawarii?”

W PRL-u krążył taki absurdalny dowcip językowy. Pytanie: „Znasz Ferensa”. Zapytany robił głupie miny i szukał w pamięci, czy jakiś jego znajomy nie nazywa się Ferens. Wówczas pytający odpowiadał: „To nie ma sensa”. I taka jest pokraczna retoryka pisowców.

Wcale nie nabijam się z Kaczyńskiego i Morawieckiego, ale opisuję ich stan umysłu poprzez używaną retorykę, która prezentuje się, jakby dostali cegłą po głowie. Z nimi jest ten kłopot, że oni cegłami ciskają w naszą stronę i to wyjętymi z szamba, bo partie inne niż PiS nazywają niepolskimi.

Niedobrze się dzieje, gdy nazbyt wielu ludzi oczekuje normalności od jednego człowieka, choćby był on największy. A tak dzieje się z Donaldem Tuskiem, którego przyjazd do Polski zawsze gromadzi ogrom Polaków i wzbudza emocje – dobre emocje.

To jest oczekiwanie na coś pozytywnego, na rycerza na białym koniu, który pokona za nas przeszkody. To nie tylko specjalność polska, u nas szczególnie admirowana, bo w naszych dziejach nie zaznaliśmy nazbyt wielu triumfów.

Przyjazd Tuska do Krakowa wielce łechce byłego premiera i aktualnego szefa Rady Europejskiej. Nie tylko powiedział wyważone i mądre słowa na konferencji, ale przede wszystkim spotkał się z ludźmi na Krakowskim Rynku i porozmawiał bez jakiejś specjalnej ochrony.

Ależ jesteśmy spragnieni normalności, a nie barykad, nasyłania policji na protestujących, czy też szczucia jednych na drugich. Wraz z Tuskiem powiała ta orzeźwiająca bryza, która powoduje wezbranie radości.

Można? Można. Tego jednak w kraju mamy deficyt – brak rozmów między Polakami, słyszymy krętactwa, kłamstwa, pomówienia.

A jednak niepokoją mnie nasze oczekiwania od jednego Tuska, choćby on był Napoleonem, Juliuszem Cezarem, największym, nie może za nas nieść ciężaru normalności. Tusk jest zwykłym Polakiem, który spośród nas zaszedł najwyżej, najwięcej osiągnął, też jednak ma swoje życie, rodzinę.

Jednak to przyjemne uczucie, gdy ktoś bez nadęcia, bez krzyków i opluwania mówi o rzeczach w polityce najważniejszych. Tego uczmy się od Tuska i róbmy swoje, aby normalność nie była deficytem, aby każdy z nas był takim Tuskiem w swojej działce obywatelskiej, społecznej, bądź politycznej.

Tuska będzie się cytować, powoływać na niego, będzie się jednak od niego oczekiwać. I przed tym przestrzegam. Jest wybitny, ale nie może być dla nas bożkiem Ideałem, Tusk jest z krwi i kości.

Bądźmy razem z Tuskiem, ale idźmy bez Tuska, bo każdy z nas powinien być w odpowiedniej skali i warunkach takim Tuskiem. Cieszmy się, że do tej alegorii rycerza możemy się odwołać, lecz metafory za nas nie zwyciężą, nie zasypią rowów, które w kraju zostały wykopane.

Jeżeli już przewietrzyliśmy się w tej bryzie, którą przywiał ze sobą Tusk, przenieśmy ten dobry klimat do naszej codzienności, do naszych małych ojczyzn – podwórka, dzielnicy, miasta.

Dodaj komentarz